Rozdział 18
Cassy miała dość tej niepewności. Może i bała się Lucyfera, ale nie była też z tych, co dają się od tak stłamsić.
-Możesz mi powiedzieć dokąd mnie zabierasz?!!!
- Do Watykanu
- Po co?
- Sama nie znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania, a ja nie dam ci zrobić niczego co byłoby niekorzystne dla mnie- odparł to tak, jakby była jego własnością.
Cassy wściekła splotła dłonie na piersi.
-Jesteś potworem- warknęła
-Tak mówią- zaśmiał się z jej obelgi.
-Za kogo ty się masz? I co najlepsze dlaczego ja jestem tą twoją bezimienną?
- To proste, tylko istota o pół anielskiej krwi może nią zostać. Poprzednia bezimienna ...hmmm..jakby to powiedzieć dokonała autodestrukcji i musiałem szybko znaleźć kolejną nosicielkę mojej dobroci- stwierdził
-Czemu właściwie pozbywasz się cząstki siebie?
-Bo mnie osłabia
- To nie prawda, to właśnie taki powinieneś być. Jako całość nie sądzisz?
-Sądzę, że za dużo gadasz- odparł poważnie.
- Dobrze się składa, bo widzisz do Watykanu jeszcze jakieś cztery godziny lotu, mam dużo do powiedzenia
- A niech Cię piekło pochłonie
-Ty popatrz to samo chciałam powiedzieć do Ciebie, chyba faktycznie mam część twojej duszy-odparła Cassy i znów wyjrzała przez okno.
Jin nie mógł wytrzymać lotu samolotem. Tak strasznie chciał być już na miejscu. Tak. Tylko co wtedy? Jakim cudem w takim wielkim państwie jak Watykan odnajdzie ukochaną? Nie miał już skrzydeł. Nigdy nie zdoła ich odzyskać. Wiedział dla kogo je poświęca. Jednak teraz był bezradny bez nich niczym małe dziecko zgubione przez rodziców. Chciał, żeby to wszystko się skończyło. Chciał zabrać ukochaną na randkę i żyć spokojnie jak ludzie. Chciał wielu rzeczy, które przez to, iż był upadłym nigdy nie miały mieć miejsca. Tylko Cassy...ona nie była człowiekiem. Pół anioł. Piękna i dobra. Delikatna, lecz z pazurem. Broniąca za wszelką cenę własnego zdania. Idealna. Dla niej zrobiłby największą głupotę. Właściwie to już zrobił- pomyślał patrząc na naszyjnik od Abbadona. Strach pomyśleć co ten świrnięty niszczyciel światów zarząda od niego w zamian.
Cassy całą drogę mówiła o wszystkim i o niczym całkowicie wyprowadzając Lucyfera z równowagi.
-Zamkniesz się wreszcie?!!!- warknął
-No coś ty, dopiero się rozkręcam
-Zaczynam sądzić, że zabicie tego od którego użyczam ciała byłoby dla niego największą przysługą.
-Nie waż się skrzywdzić Aleksandra!!!
-To nie otwieraj już tej swojej buźki-odparł z taką powagą, że Cass nie mogła ryzykować. Nie zniosłaby straty przyjaciela. Miała nadzieję, że jeszcze go odzyska. Nie wiedziała czy sama przeżyje to wszystko co ją jeszcze może czekać, ale dopóki mogła uratować Aleksa i wiedziała, że Jin będzie jej szukać była gotowa walczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top