Rozdział 11
Po chwili namysłu Cassy ruszyła do swojego domu. Mama pewnie zauważyła jej nieobecność i teraz zamartwia się o nią. Jednak otwarte na oścież drzwi od domu wzbudziły jej podejrzenia. Coś jest nie tak - pomyślała szybko. Gdy wbiegła do domu zastała jeden wielki chaos. Wszystko było poprzewracane, a szkło wręcz zgrzytało pod jej stopami. Kiedy dotarła do sypialni mamy ujrzała coś co przelało szalę, coś czego nie była w stanie znieść. Opadła na kolana tlumiąc w sobie krzyk. Jej matka, ta która adoptowała ją, pokochała i nigdy nie dawała odczuć, że nie jest przybłędą, kimś gorszym za kogo sama się miała wisiała przybita do ściany milionami gwoździ, a wokół była tylko krew. Jej krew. Cassy zapłakała głośno i wtedy usłyszała śmiech. Śmiech Aleksandra. Poderwała się z podłogi i spojrzała na przyjaciela stojącego w przedpokoju. Miał dłonie we krwi i dziwnie bladą twarz - Alec? Co tu się dzieje? - zapłakała jeszcze głośniej. Chłopak spojrzał na nią i odparł - Cassy, Cassy... - z tym, że ten głos nie brzmiał jak jej przyjaciel. - Kim jesteś? Co zrobiłeś Alecowi? - pisnęła - Czemu zabiłeś moją mamę? - zapytała ponownie z głosem pełnym bólu i nienawiści. - Moje imię to Lucyfer- odparł odnośnym, przyprawiającym o dreszcze głosem, a ona aż cofnęła się o kilka kroków.
Jin wciąż w domu należącym do babci Cassy wyczuł, że władca piekieł zjawił się w mieście. Od jego mocy miał wręcz gorzki posmak w ustach. Jednak miał to gdzieś. Cassy wybrała, co mimo wszystko postanowił uszanować. Nie zamierzał być jej niańką i ratować ją z każdej opresji. Zdążył wstać i coś wewnątrz niego zaśmiało się cicho. - I kogo ty chcesz oszukać? - mruknął pod nosem, a potem zaczął lecieć w miejsce skąd wyczuwalna była moc Lucyfera licząc, że może zdarzy zanim będzie za późno na ratunek dla Cassy.
Cassy patrzyła na Lucyfera z nienawiścią. - Dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłam? - zapytała krzycząc. - Cassy spokojnie... Znasz mnie, byłem przecież przy tobie od tylu lat... Chyba domyślasz się, że Aleksander to właśnie ja? - odparł mącąc jej w głowie. Cassy pokręciła przecząco głową. - To nie prawda, to, że wyglądasz jak mój przyjaciel nie czyni cię nim, Alec nigdy by mnie nie skrzywdził- odparła pewna siebie mimo, iż oczy miała pełne łez. - Kłamiesz! - wrzasnęła rzucając się na niego. Lucyfer doskoczył do niej i zacisnął dłoń na jej szyi. - Jesteś żałosna jak twój ojciec, gdybym nie znał twojej matki to... A teraz biedny Gabriel będzie miał ultimatum - krzyknął na moment spoglądawszy w górę i wreszcie puścił ją. Zakaszlała. - Zostaw mojego przyjaciela! - wrzasnęłam- Nie, całkiem do twarzy mi w tych ciemnych włosach - odparł pogardliwie - Poza tym masz nowego kolegę, ten już Ci się nie przyda - odparł - Co masz taką minę... Chciałem, żebyś poznała Jina, wszystko od początku zaplanowałem, a sam aniołek mi jeszcze pomógł z resztą planu- wysyczał. - Chciałeś, żebym go poznała?... Tylko po co? - zapytałam patrząc na niego z nienawiścią. - Dowiesz się niedługo - odparł i za pstryknięciem palców sprawił, że wszędzie wokół pojawiły się płomienie. Dom stanął w ogniu. Cassy spojrzała ponownie na Lucyfera. W jego oczach lśnił ogień. - Oczywiście, jeśli przeżyjesz - zaśmiał się i zniknął wchodząc w głąb ognia trawiącego wszystko wokół niej. Nie miała jak uciec. To był koniec. Przegrała. Mogła posłuchać Jina. Teraz zostało jej tylko czekać na śmierć.
# Od Autorki
Kolejny rozdział.
Co wy o tym myślicie?
Jak tam emocje? Żyjecie?
Mam nadzieję, że nie zabijecie Nas za taki obrót spraw. No cóż, nie zawsze może być Happy End, tyle mogę odrzec.
No to teraz czekam na wasze komentarze
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top