Rozdział 8

   - A od kiedy mamy o czym? - spytałam pewnie, ale w środku cała drżałam.

   - A od kiedy ty jesteś taka odważna? - spytała i zrobiła krok w moją stronę. - Nie zapominaj, że w tej klasie to ja rządzę. Zapłacisz mi za to, co zrobiłaś.

   - Nic nie zrobiłam.

   - Mylisz się - odparła i popchnęła mnie na ścianę, wyjmując z kieszeni kartkę, którą wrzuciłam do jej szafki kilka godzin temu. - Co powiesz mi na to? - spytała, podsuwając mi ją pod nos. Wzruszyłam ramionami.

   - Gratuluję, znalazłaś sobie chłopaka - mruknęłam.

   - Za to ty znalazłaś wroga - warknęła, a ja wzruszyłam ramionami.

   - A od kiedy to w ogóle nie byłaś moim wrogiem? - spytałam wkurzona. - Odkąd cię znam mnie nienawidzisz, prześladujesz.

   - Prześladowania to ty jeszcze nie widziałaś - warknęła i uderzyła mnie w twarz, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami.

   Poczułam w ustach metaliczny smak. Cienka strużka krwi zaczęła znaczyć swoją drogę. Wyjęłam chusteczkę i przyłożyłam ją do warg. Powstrzymałam łzy. Nie teraz i nie tutaj.
   Zamknęłam oczy. Przypomniała mi się cela i Ben. To dziecko wycierpiało więcej niż ja. Było dzielne. Przypominało mi mojego brata, który zawsze był pełny energii i siły. Ben jednak stracił to. Chciałam być dla niego wsparciem, ale wiedziałam, że jeśli zauważy fakt, iż coś jest nie tak, załamie się jeszcze bardziej.
   Ale w sumie... dlaczego to ja Tam trafiłam? Przecież taka Justyna dałaby sobie o wiele lepiej radę. Jakby zaczęła być wredna dla strażników, to by długo z nią nie wytrzymali. Chyba każdy byłby lepszy niż ja. Więc dlaczego to właśnie mnie się dzieje?
   Wyjęłam telefon i przyjrzałam się sobie w ekranie. Miałam czerwony policzek, ale rozcięta warga przestała już krwawić. Nie było tak źle, chociaż na następne lekcje nie poszłam. Napisałam do mamy, że źle się czuję i wracam do domu.
   Gdy już dotarłam  do mieszkania, natychmiast zamknęłam się w swoim pokoju. Byłam sama w domu. Rodzice byli w pracy, młodsze rodzeństwo w szkole, a babcia wyszła do lekarza.
   Rzuciłam się na swoje łóżko. Nie wiem, ile leżałam z twarzą w poduszce. Może pięć minut, a może godzinę. Nie chciałam liczyć czasu. Chciałam zniknąć. Chciałam wrócić do Tamtego Miejsca. Tam było lepiej. Nie było tutejszych zmartwień. Było bardziej niezwykle i niebezpiecznie. Magicznie.
   Długo czekałam. W końcu nie wytrzymałam i usiadłam, spoglądając na pierścionek.

   - Ja chcę Tam wrócić - szepnęłam cicho, jednak nic się nie wydarzyło. - Proszę - załkałam, a pierścionek zalśnił.

   Zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam byłam z powrotem w żelaznej celi. Nic się nie zmieniło. Prawie.
   Ben i ten drugi chłopak gapili się na mnie szeroko otwartymi oczami. Po chwili ten drugi się otrząsnął.

   - Co ty zrobiłaś? - spytał szorstko. No i świetnie. Chyba jednak mogłam zostać w domu.

   - Nic - szepnęłam cicho, a chłopak spojrzał pytająco na Bena.

   - Mówi prawdę - odpowiedział pewnie.

   Czy tutaj wszyscy czytają w myślach?!
   Nikt nic więcej nie powiedział. Spuściłam wzrok. Czułam na sobie jak ten drugi chłopak na mnie patrzy. Podniosłam wzrok i napotkałam jego niesamowicie niebieskie tęczówki.
   W sumie to był on na swój sposób przystojny. Przydługie, brązowe włosy opadały mu na czoło. Miał niesamowite oczy, w których wojna nie zgasiła jeszcze blasku nadziei. Był strasznie wychudzony, ale mimo wszystko wyglądał pięknie.
  Czy tutaj wszyscy są idealni?
   Jednak w jego oczach, oprócz blasku nadziei, zobaczyłam nienawiść. Nienawiść do mnie. Ktoś kiedyś powiedział, że oczy są zwierciadłami duszy. W tym przypadku wolałabym w to nie wierzyć.
   Przez minutę patrzyliśmy sobie w oczy z odległości czterech metrów. Próbował zabić mnie spojrzeniem. Miałam ochotę spuścić wzrok, ale to by oznaczało poddanie się, ja jednak uparcie patrzyłam przed siebie, nie chcąc pokazać słabości. Tutaj mogłam zacząć od nowa i pokazać, że jestem silna.
   Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, przerywając nasze zmagania. Dwóch żołnierzy stanęło w drzwiach. Jeden z nich miał dwie tace z jedzeniem. Na jednej z nich było zdecydowanie więcej jedzenia.
   Strażnik wręczył Benowi talerz z jednej z tac, a starszemu wręczył drugi. Mi dostała się cała taca pełna jedzenia. Dlaczego? Nie miałam pojęcia. Strażnicy wyszli, a ja napotkałam mordercze spojrzenie chłopaka. Wzruszyłam ramionami i zjadłam jedną trzecią porcji, którą dostałam. Potem wstałam i podałam tacę Benowi. Spojrzał na mnie zaskoczony.

   - Jedz. Dobrze ci zrobi - szepnęłam, uśmiechając się delikatnie.

   - Dziękuję - odpowiedział cicho, zjadł wszystko i po chwili zasnął.

  Uśmiechnęłam się do siebie, jednak po chwili ten uśmiech zniknął. Ktoś stał za mną. Odwróciłam się. Chłopak był metr ode mnie. Zacisnęłam pięści.

   - Dlaczego to zrobiłaś? - spytał.

   - O co ci chodzi?

   - Dlaczego oddałaś mu jedzenie?

   - Bo go potrzebował bardziej niż ja - warknęłam. W jego oczach pojawiło się zaskoczenie, ale w tamtej chwili nie zwracałam na to uwagi. Wyminęłam go i chciałam wrócić na swoje miejsce, ale poczułam jego dłoń na swoim nadgarstku. Odwróciłam się do niego zdziwiona.

   - Jestem Aret - powiedział po chwili.

   - Silea - burknęłam.

   - Proszę, nie gniewaj się, że nie przedstawiłem się od razu. Byłem zły, bo znowu mnie złapali- powiedział, a ja wzruszyłam ramionami.

   - Nic się nie stało.

  Chłopak uśmiechnął się i puścił mój nadgarstek. Usiadł na swoim miejscu i wskazał mi miejsce obok siebie. Nie widziałam powodu, żeby odmówić. Skoro miałam tutaj dożyć końca moich dni, warto byłoby mieć dobre stosunki ze współlokatorami.
   Usiadłam obok. Czułam się trochę dziwnie. Nigdy nie rozmawiałam z chłopakiem.
Siedzieliśmy tak w ciszy parę minut. Żadne z nas nie wiedziało, jak zacząć rozmowę.

   - Jak się tu dostałaś? - Aret przerwał ciszę.

   - Ununchi mnie złapał.

   - Mnie też. Siedzimy tu z Benem długo. Kiedyś liczyłem dni, ale już dawno przestałem.

   - Ben to twój brat? - spytałam.

  - Tak. Potrafi wykrywać kłamstwa. Ja umiem stawać się niewidzialny. A ty?

   - Nie wiem.

   - Serio? - spytał, a ja pokiwałam smutno głową. Praktycznie nic nie wiedziałam o tym miejscu. - Nie martw się. Dar pojawia się, kiedy chce. Może jeszcze nie nadeszła odpowiednia pora - powiedział, patrząc mi w oczy. Nagle zniknął.

   Usłyszałam jego śmiech. Odwróciłam się w stronę dźwięku. Wstałam i wyciągnęłam rękę, żeby go chwycić. Jednak jego już tam nie było. Poczułam obecność z tyłu. Nie sprawił tego dźwięk. To było przeczucie. Odwróciłam się i chwyciłam go za ramię. Nadal nie było go widać. Zaczął się śmiać, a ja mu zawtórowałam. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio się szczerze śmiałam.
   Poczułam głęboki, nieopanowany smutek. Mój śmiech urwał się w połowie. Puściłam jego ramię i ukryłam twarz w dłoniach.

  - Coś się stało?

  Pokręciłam głową. Poczułam, jak dzieje się coś dziwnego. Jakaś niezidentyfikowana energia rozchodziła się od mojego serca po całym moim ciele, powodując dreszcz.

   -J... jak to zrob... biłaś?- spytał Aret.

   Podniosłam wzrok. Moja twarz odbijała się od gładkiej, błyszczącej powierzchni. Cała cela została zamrożona. Nie wiem skąd, ale czułam, że to ja ją zamroziłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top