Rozdział 6

   Otworzyłam oczy. Słona woda natychmiast się w nie wdarła, powodując okropne pieczenie. Jednak dało się wytrzymać. W duchu dziękowałam rodzicom, że nauczyli mnie pływać.
  Rozglądnęłam się. Dno było tu bardzo blisko. Podpłynęłam "na syrenkę". Chwyciłam najostrzejszy kamień i rozcięłam rzemień na nadgarstku. Powoli zaczynało mi brakować tlenu, mimo że starałam się go oszczędzać. Nadal trzymając kamień w ręce, odbiłam się od dna. Tafla wody zdawała się zbliżać nieskończenie wolno.
Wypłynęłam na powierzchnię, łapczywie łapiąc tlen w swoje płuca. Natychmiast świsnęły strzały i bełty. Żaden nie trafił.

   - Chcę mieć ją żywą! - usłyszałam krzyk, gdy znowu zanurkowałam pod wodę, chowając kamień za pas. Na razie nie musiałam rozcinać więzów na nogach.

  Wynurzyłam się dziesięć metrów dalej, ale zanim oni zdążyli się zorientować, ja wróciłam z powrotem pod wodę. Ale przecież nie mogłam tak robić przez wieczność. Dystans jaki mogłam pokonać bez wynurzenia robił się coraz krótszy, a zimna woda z każdą chwilą bardziej dawała się we znaki.
   Zanurkowałam chyba dziesiąty raz. Byłam pod wodą, gdy nagle silne i ostre szpony chwyciły mnie za brzuch. Próbowałam się wyrwać, ale one zacisnęły się mocniej, niemal łamiąc mi żebra.
   Jęknęłam cicho, a prawie natychmiast do moich ust wdarła się słona woda. Szarpałam się coraz coraz bardziej, chcąc w końcu zaczerpnąć życiodajnego tlenu. Sekundy były wiecznością. Po chwili smok wyciągnął mnie z morskiej toni. Kaszlałam, plując wodą.

   - Brawo mój drogi. Niezłą rybkę złowiliśmy - usłyszałam zimny i znienawidzony przeze mnie głos dowódcy. Po chwili po raz drugi tego dnia zemdlałam.

***

   Kiedy się ocknęłam, siedziałam związana w jakimś pokoju. Było już ciemno, więc musiałam być nieprzytomna przez długi czas.
   Rozglądnęłam się. Siedziałam w gabinecie. Ściany i podłoga były z kamienia. Ogromne, drewniane biurko stało pod ścianą. W oknach były kraty. Toporne, żelazne drzwi zamykały jedyne wyjście na wolność. To był gabinet przesłuchań. Na szczęście nie widziałam żadnych narzędzi tortur ani krwi. Jednak mimo to serce waliło jak oszalałe, a na dłonie wystąpił zimny pot.
   Zaskrzypiały żelazne zawiasy. Podskoczyłam, ale zaraz się opanowałam. Kiedyś mama powiedziała mi, że mam nie okazywać strachu, cokolwiek by się działo. Raczej nie to miała na myśli, ale trudno.
   Do pokoju wszedł generał z dziesięcioosobową obstawą. Jakbym mogła mu coś zrobić.

   - Miło mi widzieć cię spowrotem wśród żywych - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.

  Gdybym mogła, to przywaliłabym mu w twarz- przemknęło mi przez głowę, a ja sama zdziwiłam się, bo już dawno nie myślałam w ten sposób.

  - Jest aż tak źle? - spytał z nieschodzącym z twarzy uśmieszkiem.

  Czyta w myślach - pomyślałam zaskoczona, przełykając ślinę.

  - Tak, to prawda. Dosyć przydatny dar - powiedział mężczyzna. - Ale gdzież moje maniery? Jestem Ununchi - rzekł podając mi rękę. Chyba nie myślał, że odwzajemnię ten gest. Zresztą, nawet gdybym chciała, nie miałam jak. Nadal byłam związana, więc poprostu wzruszyłam ramionami. Szczerze, to nic mnie nie obchodziło. Po co znać imię swojego zabójcy?

  Ununchi cofnął rękę, zaciskając usta w wąską kreskę. Skinął na swoich przybocznych, a oni siłą postawili mnie na nogi i posadzili przy biurku, na niewygodnymi krześle. Z ulgą stwierdziłam, że nie było na nim śladów krwi.
  Na kolejne skinienie żołnierze wyszli, a ja zostałam sama z dowódcą. Usiadł naprzeciw mnie i zdjął hełm. Zamrugałam oczami. Czarne jak smoła włosy, i piękne, brązowe oczy. Idealna, ciemna cera. Na oko miał dwadzieścia lat. Tam, skąd pochodzę, nigdy nie widziałam tak nieskazitelnej urody.
    Natychmiast odgoniłam myśli na temat jego wyglądu. Musiałam się nauczyć trzymać myśli na wodzy, o ile jest to w ogóle możliwe. Spuściłam wzrok, aby skupić się na swoich dłoniach.

  - Cieszę się, że ci się podobam.

  - Nieprawda - skłamałam, czując, jak moje policzki przybierają czerwony kolor. On wiedział, że nie mówię prawdy.

  - Nie okłamiesz mnie. Umiem czytać w myślach - przypomniał mi mężczyzna. - Ty też masz jakiś dar. Na pewno jest on związany z telepatią, ponieważ nie mogę zajrzeć ci w pamięć. Potrafię czytać tylko to, co myślisz w tej chwili. Dlaczego? - spytał, składając ręce w piramidkę, patrząc na mnie uważnie.

   - Nie wiem - powiedziałam. Nie widziałam powodu, żeby kłamać. Zresztą, pewnie i tak wyczytał to z moich myśli. Ununchii uśmiechnął się drwiąco.

   - Jakim żywiołem władasz? - spytał, a ja zamrugałam oczami. Nie miałam pojęcia.

  Ja władająca jakimś żywiołem? To kiepski żart.
   Już otwierałam usta, żeby to powiedzieć, ale on mnie uprzedził.

  - Tego też nie wiesz - stwierdził.

   - Wyłaź z mojej głowy - warknęłam, ale on nic sobie z tego nie zrobił i po prostu zignorował moją wypowiedź.

  Schylił się pod biurko i wyjął cztery przedmioty. Słoik z liściem w środku, kamień, świeczkę i dzbanuszek z wodą. Postawił przede mną słoik. Nic się nie stało, a ja nie wiedziałam, czy to dobrze czy źle. Potem postawił kamień. Już chciał go odstawić, gdy zaczęły się na nim pojawiać świecące pęknięcia. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Po chwili głaz eksplodował na tysiące kawałeczków.

   - No to wszystko jasne. Panujesz nad ziemią - stwierdził po chwili ciszy.

   Zamknęłam oczy. Ziemia. Jakoś nigdy nie czułam z nią związku. Może tu chodziło, o rzeczy, które znalazłam w misie? Nic więcej mnie nigdy nie ciągnęło do ziemi. Nawet jako dziecko wolałam wchodzić na drzewa niż bawić się w piaskownicy.
  Ununchi uderzył pięścią w ścianę, a zaraz przybyli żołnierze. Siłą postawili mnie na nogi. Wyprowadzili mnie przez drzwi, ale zanim to się stało, usłyszałam coś, czego nie chcieli, żebym usłyszała.

   - Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - szepnął Ununchi, a ja czułam, jak odprowadza mnie czujnym wzrokiem.

  Prowadzili mnie przez kamienny korytarz. Zeszliśmy po schodach. Minęliśmy zakratowane, żelazne drzwi. Poczułam powiew suchego powietrza na twarzy. Kolejne drzwi. Tam mnie wprowadzono.
Ściany były grubo wyłożone żelazem, tak jak poszczególne cele. Znalazłam się w żelaznym więzieniu.

----------------

Rozdział nie sprawdzany (pisany częściowo na geografii...) Za błędy z góry  przepraszam.

Silea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top