Rozdział 54
Syreny alarmowały i informowały wszystkich wokół o pożarze. Podbiegł do mnie jakiś mężczyzna i pociągnął mnie za ramię, odciągając od śmiercionośnych płomieni.
Wszyscy pytali się mnie, czy wszystko dobrze. Odpowiadałam im, że tak. Ratownicy pogotowia ratunkowego podeszli, aby opatrzyć mi moje nogi.
Syknęłam, gdy coś dotknęło moich poparzeń. Zacisnęłam ręce na krawędzi ławki w niemej frustracji. Po chwili ból ustał, a ja odetchnęłam z ulgą.
Nagle poczułam, że ktoś miażdży mnie w uścisku. Jęknęłam cicho.
- Dziewczyno, nigdy więcej nawet nie próbuj mnie tak straszyć! - wrzasnęła wściekła Angel.
Podniosłam wzrok i napotkałam zapłakane spojrzenie dziewczyny. Mimo, że na mnie nakrzyczała, to widać było, że jest dumna z mojego zachowania. Nie oznaczało to jednak, że od tak da mi spokój.
- Gdybyś tylko wiedziała, co ja tu przeżyłam! Martwiłam się o ciebie! Jak mogłaś tam tak po prostu wbiec!? Wiesz co mogło ci się stać!? Dach mógł ci na głowę zlecieć, albo spaliłabyś się żywcem! A gdyby tak nagle okazało się, że Filipa nie ma w środku?! Narażałabyś się na darmo! Albo co jeśli...
- Dobrze, rozumiem! - przerwałam jej monolog. - Wiem, że pochopnie postąpiłam, ale gdyby nie to, twój kuzyn prawdopodobnie by już nie żył.
- Ale... - teraz to ona mi przerwała.
- Daj mi dokończyć - powiedziałam, chcąc powstrzymać jej kolejny potok słów. - Nie powiedziałam tego, żeby się chwalić, że uratowałam komuś życie. Filip sam by się nie wydostał. Leżał, przygnieciony przez belkę, która odpadła od sufitu.
Angel spojrzała na mnie uważnie, jednak po chwili się uśmiechnęła, co przyjęłam z ulgą.
- Ale nie myśl, że ci drugi raz pozwolę na takie coś - powiedziała grożąc mi palcem, na co ja szczerze się zaśmiałam.
- Nie martw się. Następnym razem nie zapytam cię o zdanie - z tymi słowami na ustach wstałam.
- Co ty robisz? - spytała mnie Angel.
- Wstaję, nie widzisz?
- Ale po co? Widziałaś w jakim stanie są twoje nogi? - spytała się mnie, na co delikatnie się skrzywiłam.
- Uwierz mi, że wiem i to aż za bardzo... ale muszę zobaczyć co z Filipem - powiedziałam i ruszyłam w stronę, w którą parę chwil temu podążyli ratownicy i nieprzytomny chłopak.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że jest już w pełni świadomy. Nie odważyłam się jednak do niego podejść. Użyłam przy nim swoich mocy i nie chcę aby się to wydało. Może nic nie pamięta, a może i nie. Jednak istniała minimalna szansa, że zapomniał o tym co się stało. A gdyby tak było, nie chciałam ryzykować. Mój widok mógł odświeżyć mu pamięć, a to było ostatnią rzeczą o której w tamtej chwili marzyłam.
Minęłam wszystkich, chcąc wrócić do domu. Mieszkałam w małej odległości od szkoły, więc rodzice mogli się obudzić przez cały ten hałas. Niezbyt uśmiechało mi się tłumaczenie im, dlaczego nie było mnie w łóżku.
Minęłam budynek gimnazjum i wtedy przypomniałam sobie o jednym, małym, ale istotnym szczególe.
Cholera. Ubrania mojej mamy!
Rzuciłam okiem na szkołę. Część, w której były szatnie, praktycznie nie ucierpiała. Tylko ściany były osmolone dymem, więc bez namysłu weszłam do szkoły jednym z wyjść ewakuacyjnych.
Złapałam za swoją torbę i szybko się przebrałam. Suknię schowałam do tej samej torby co przedtem dres.
Wybiegł ze szkoły i nie zważając na bolące łydki pobiegłam w stronę domu.
Przy pierwszym lepszym śmietniku wyrzuciłam suknię to kosza. Wolałam nie ryzykować, że ktoś ją znajdzie u mnie w domu. Stwierdziłam po chwili namysłu, że maskę zostawię na pamiątkę. Tak w sumie ten wieczór był miły. Najmilszy w moim życiu.
Pomijając oczywiście wybryki Justyny i pożar, faktycznie było świetnie. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.
Bezszelestnie wślizgnęłam się przez okno do mojego pokoju. Szybko założyłam za dużą koszulkę i krótkie spodenki, starając się zignorować pieczenie łydek. Na darmo.
W końcu nie wytrzymałam i przejechałam po nogach palcami. Opuszkami delikatnie oszroniłam poparzenia, wydając z siebie ciche westchnienie ulgi.
Zmęczona rzuciłam maskę w kąt i wskoczyłam pod kołdrę, wtulając się w misia, którego dostałam od rodziców, gdy miałam pięć lat.
Nawet nie zorientowałam się, gdy odeszłam w objęcia Morfeusza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top