Rozdział 48

   - Widzę, że moje słowa do ciebie nie dotarły, więc powtórzę. Pożałujesz tego - warknęła Justyna.

   Uśmiechnęłam się na jej słowa i wzruszyłam ramionami.

   - Głucha jesteś? - zapytał ktoś zza pleców Justix.

   - Głucha nie, ale mądrzejsza na pewno - powiedziałam ze spokojem.

  - Ty... - wycedziła Justyna, szukając słów.

   - Ja... co? - odparłam, a wściekła dziewczyna warknęła.

   Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam się od niej na pięcie, mając dosyć tej rozmowy. Ruszyłam w stronę stołów, widząc tam Angel, jednak szybko zmieniłam kierunek na toalety, bo mój pierścień po raz kolejny dał o sobie znać.
   Zamknęłam się w kabinie w ostatniej chwili, bo zaraz potem owiał mnie wiatr i ogarnęło światło, przez które zamknęłam oczy. Gdy je otwarłam stałam na dziedzińcu w pałacu mistrza magii wody.
   Uśmiechnięta ruszyłam przed siebie, w kierunku pokoi dla gości. Zapukałam do drzwi jednego z mieszkań. Po chwili otworzył mi Ben.

   - Co tam u ciebie? - spytałam, automatycznie uśmiechając się szerzej na jego widok.

  - Zobacz! Wypadł mi ząb! - krzyknął, wyciągając przed siebie piąstkę, aby po chwili ją otworzyć i pokazać mi część swojego uzębienia.

   - To świetnie - powiedziałam, czochrając jego włosy.

   - Ej! - wrzasnął, śmiejąc się.

   - Wpuścisz mnie do środka? - zapytałam, a on się odsunął.

   Rozejrzałam się po pokoju braci. Wyglądał tak jak mój, jedyna różnica była taka, że w tym były dwa łóżka. Usłyszałam jak Ben zamyka za mną drzwi podchodzi do mnie, ciągnąć mnie za rękę.
Chłopiec rozkazał mi usiąść na jednym z łóżek i zamknąć oczy. Zrobiłam tak jak kazał.

  - Możesz otworzyć! - krzyknął.

  Tuż przed moją twarzą znajdowała się kartka pokryta kolorowymi barwnikami i atramentem. Na rysunku widniało coś co przypominało Tyrueiego.

  - Zgadnij kto to!

  - Hmmm... przypomina trochę rybę, żabę i ptaka. To rybożaboptak? - spytałam z poważną miną, a Ben posmutniał. - Przecież żartuję, głuptasie. To Tyruei, prawda?

  - Tak! - krzyknął uśmiechnięty chłopiec.

  - Masz talent - powiedziałam, uśmiechając się do Bena.

  - Sileaaa...

  - Tak?

  - Czy ty kochasz Areta? - wypalił na jednym wydechu, a mnie zamurowało. Poczułam jak moje policzki delikatnie się czerwienią.

  - Ja... - chciałam odpowiedzieć, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi, więc odwróciłam się w kierunku odgłosu.

  W wyjściu z łazienki stał Aret. Jego włosy były mokre. Miał na sobie tylko spodnie, a po gołej klatce piersiowej spływały pojedyncze krople wody. Poczułam jak moje policzki przybierają jeszcze bardziej intensywny odcień.
  Chłopak zdawał się być zaskoczony na równi ze mną. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, jednak potem zawstydzona odwróciłam wzrok. Nadal byłam na niego zła.

  - Zobacz co narysowałem! - krzyknął Ben, nieświadomie przerywając krępującą ciszę, za co dziękowałam mu w myślach.

  Aret podszedł do swojego młodszego brata, stojąc centralnie przede mną, a ja mogłam podziwiać jego profil, jednak po chwili spuściłam wzrok.

  - Bardzo ładnie - powiedział z uśmiechem. Poczułam jego spojrzenie na sobie i zagryzłam wargę.

  - Jak tam pierwsza lekcja? - spytał chłopak.

  - Dobrze - burknęłam.

  Poczułam, że siada mnie. Czułam jego ciepło i zapach. Serce zaczęło mi szybciej bić, jednak nie dałam po sobie nic poznać.

  - Ej, to moje łóżko! - krzyknął Ben.

  - Już sobie idę - powiedział Aret i wstał, siadając na swoim posłaniu.

   Natychmiast się rozluźniłam, co jednak było moim błędem. Poczułam uścisk na nadgarstku i nie nim się zorientowałam, co się dzieje, leżałam na ciepłym torsie chłopaka.
  Rozległ się śmiech Areta, a ja szybko wstałam.

  - Ja muszę już iść - mruknęłam.

  - Odprowadzę cię - powiedział szybko Aret.

  - Dobrze - powiedziałam cicho, zapominając, że jestem na niego wściekła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top