Rozdział 42

   - Zasady są proste. Gdy gong zabrzmi po raz trzeci, rozpoczynacie walkę. Przemienianie wody w lód wielkości jednego ramienia lub większy, jest zabronione. Gramy czysto. Dozwolone są tylko pociski i obrona. Niech rozpocznie się walka! - krzyknął jakiś mężczyzna.

  Gong rozbrzmiał po raz pierwszy. Dopiero do mnie dotarł pewien fakt. Używanie lodu jest praktycznie zabronione. Przecież to moja najlepsza strona w magii wody! Co ja teraz zrobię?
  Gong zabrzmiał po raz drugi. Mistrz ustawił się w pozycji, więc ja zrobiłam tak samo. Wdech, wydech.
  Trzeci gong.
  Woda wystrzeliła do góry ze wszystkich naczyń za sprawą jednego ruchu mistrza, który uniósł ręce. Stałam oniemiała, zapominając wszystko, co umiałam.
  Ocknęłam się dopiero, gdy z płynu zaczęły wyłaniać lodowe pociski. Prosto w moją stronę.
  Rzuciłam się w bok, a w miejscu gdzie przed chwilą stałam, wbiło się kilkadziesiąt pocisków.

  - Nieźle, nieźle. Umiesz skakać w prawo i lewo! Ale to potrafi każdy Lomu! - krzyknął mistrz, a ja zgrzytnęłam zębami. Zebrani ludzie zaczęli się śmiać.

  Poleciały kolejne pociski, jednak teraz zostałam w miejscu. Skupiłam całą swoją uwagę na sunącym w moją stronę lodowym strzałom. Z kilkunastu lecących, celowały we mnie tylko cztery.
  Wzięłam głęboki wdech i ustawiłam się w pozycji. Cofnęłam tułów i ręce, aby po chwili je wyprostować. Miałam wrażenie, że pokonuję ogromny opór.
  Cztery pociski zamieniły się w cztery kule wody, które stanęły w miejscu. Zacisnęłam zęby, ale mimo moich wysiłków, po chwili spadły z pluskiem na ziemię. Sekundę potem niezatrzymane przeze mnie pociski wbiły się w ziemię. Niektóre kilka milimetrów od mojego ciała.

  - Wykonujesz odpowiednie ruchy, ale nie czujesz tego co robisz! - krzyknął i ponownie zaatakował, jednak tym razem inaczej.

  Rozstawił szerzej nogi i cofnął za siebie ręce. Wyprostował je, a woda poleciała jednym, wielkim strumieniem w moją stronę. Nie zdążyłam zareagować, a woda z całej siły uderzyła, odpychając mnie do tyłu.
  Na początku stałam, ale potem upadłam na kolano. Zaczęłam ciężko oddychać. Z trudem wstałam na drżące nogi.

  - Dlaczego nie atakujesz? Boisz się? - spytał z ironią mistrz.

  On miał rację, mimo że powiedział to, aby mnie wkurzyć. Bałam się. Nie tego, że odeprze mój atak, bo uda się mu to zrobić niemal na pewno.
  Obawiałam się, że mój atak będzie tak słaby, że stanę się pośmiewiskiem tak jak na Erboarze. Znowu moje życie będzie jednym pasmem nieszczęść.
   Lepiej żałować, że się coś zrobiło niż, że się tego nie zrobiło.
  Wzięłam głęboki wdech, aby zebrać myśli. Odgarnęłam kilka kosmyków, które opadły mi na oczy.

  - Chcesz może herbatki, aby zastanowić się w spokoju? A może jednak ty się faktycznie boisz... - powiedział mistrz.

  Zdenerwowana uniosłam małą kulę wody. Szybkim ruchem wypchnęłam ręce do przodu, a kula pomknęła w stronę mistrza. Jeszcze zanim dosięgła celu wystrzeliłam drugą.
  Mistrz oczywiście z łatwością je powstrzymał.

   - Tylko na tyle stać wielkiego i wspaniałego Diwara?

  Zdenerwowałam się jeszcze bardziej i zaatakowałam po raz kolejny. Ten atak był jeszcze gorszy. Nagle w moim umyśle pojawił się fragment filmu i słowa zabrzmiały w moich uszach.
  Woda uczy nas akceptacji. Niech wasze uczucia płyną jak woda.
  Zamknęłam oczy i pozwoliłam, aby moja wściekłość ze mnie wyparowała. Uniosłam dłonie, nadal mając zamknięte oczy. Czułam, co robię. Utworzyłam przed sobą pół okrągłe ostrze. Pchnęłam je przed siebie i otworzyłam oczy. To wszystko trwało zaledwie kilka sekund.
  Woda poleciała na mistrza. Tym razem to on zrobił unik.

  - Całkiem, całkiem, jednak jeszcze daleka droga przed tobą - mruknął. - Jutro o wschodzie słońca na tym polu  - powiedział i zostawił mnie tam.

  Otworzyłam szerzej usta, nie mogąc się ruszyć.
  Stałabym tak tam do wschodu słońca, gdyby ktoś nie podszedł do mnie.

  - Udało ci się! - wrzasnął Ben, przytulając się do mnie.

  Udało mi się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top