Rozdział 41
Nie umiem tańczyć - pomyślałam, panikując.
Jak miałam się nauczyć? Na dyskotece byłam tylko raz. Przez cały czas pilnowałam, żeby ściany się nie zawaliły.
Spojrzałam Filipowi w jego brązowe oczy. Nigdy nie stałam tak blisko niego. Czułam zapach jego perfum.
Jego ręka oparła się o moją talię, a drugą rozłożył w idealnej ramie. Położyłam swoją dłoń na ramieniu chłopaka, a drugą chwyciłam jego. Zaczęliśmy razem wirować po parkiecie. Nie wiem jakim cudem, ale idealnie współgrałam z muzyką. Zazwyczaj należałam do tego typu ludzi, dla których rytm mógłby nie istnieć w trakcie tańca.
Tyle razy oglądałam z babcią taniec z gwiazdami. Zawsze wyobrażałam sobie, że tańczę z Filipem. Gdy już się to działo, nie potrafiłam uwierzyć. Zbyt piękne, aby było prawdziwe. A jednak było. Niestety nie do końca.
Przecież on nie wie, że tańczy z największym pośmiewiskiem w szkole. Tańczy z osobą, która nie radziła sobie z ciągłym wyśmiewaniem. Z osobą, której raz pomógł. A potem już się jej wstydził i nie raczył obdarzyć jej chociaż jednym słowem.
- Coś się stało? - spytał Filip. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że z moich oczu płyną łzy.
- Nie, nic... wszystko dobrze. Dziękuję za taniec - powiedziałam cicho i się od niego odsunęłam, ruszając w kierunku toalet. On nie próbował mnie zatrzymać.
Czy ja wszystko potrafię zepsuć?
Zamknęłam się w kabinie i ukryłam twarz w dłoniach. Wtedy poczułam zimno na palcu. W końcu. Tam przynajmniej byłam szczęśliwa... mniej więcej.
Moje ciało owiał wiatr. Otworzyłam oczy, napotykając spojrzenie mistrza. Coś się w nim zmieniło. Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem, ale po chwili stało się coś, przez co oniemiałam.
- Powiedzmy, że ci wierzę. I co teraz? - zapytał, a ja musiałam zbierać swoją szczękę z podłogi.
- Naprawdę mistrz mi wierzy? - spytałam zaskoczona.
- Tylko w teorii, ale to nie oznacza, że przyjmę cię na swojego ucznia. Pominę fakt, że jesteś kobietą, ale każdy kto przychodzi do mnie pobierać nauki, przechodzi egzamin wstępny.
- Co powinnam zrobić? - zadałam kolejne pytanie.
- Walczyć ze mną.
- Ale... jak? - spytałam, całkowicie głupiejąc
- Nie na żadnego "ale" chyba, że zmieniłaś zdanie i nie pragniesz już się u mnie uczyć.
- Kiedy? - spytałam, nawet nie myśląc o etykiecie.
- Za dziesięć minut na Polu Głównym. Strażnik cię zaprowadzi.
Skinęłam głową i wyszłam. Byłam już pewna, że przegram i nie przyjmie mnie na swojego ucznia. Bo jakie ja miałam szanse? Ustun nie był mistrzem w tym żywiole i do tego nie grzeszył wysokim poziomem inteligencji, dlatego jakimś cudem udało mi się wygrać. Ale tu nawet nie było takiej możliwości. Czyli cała podróż na darmo.
Przeszłam przez korytarz i wyszłam na świeże powietrze.
- I jak? - spytał Tyruei, zapewne widząc moją smutną minę.
- Zgodził się, abym była jego uczniem...
- To chyba dobrze, co nie? - smok zadał kolejne pytanie, nie dając mi skończyć poprzedniej wypowiedzi.
- Jest jeden haczyk. Mam się z nim pojedynkować - mruknęłam z rezygnacją.
- Gdzie i kiedy? - zapytał natychmiast Aret. Czemu on tak nagle się mną interesuje?
- Pole Główne, za dziesięć minut - powiedziałam i spojrzałam na strażnika. - Mistrz prosił, abyś mnie tam zaprowadził.
- Oczywiście, Diwarze - odparł, kłaniając się w moją stronę.
Ruszyliśmy przed siebie w kompletnej ciszy, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami.
Dotarliśmy na miejsce. Związałam włosy i zrzuciłam z siebie płaszcz, który teraz tylko by mi przeszkadzał.
Stałam na skraju Pola Głównego. Po przeciwnej stronie stanął mistrz i zaczął się rozgrzewać. Woda wirowała dookoła niego.
Nie miałam z nim szans, ale uważnie obserwowałam jego ruchy. Może i nie przyjmie mnie na ucznia, ale przynajmniej mogę zaobserwować jak wygląda prawdziwa magia wody. Bo w moim lub Ustuna wykonaniu przypominała marną parodię w porównaniu do tego co on wyprawiał z tym żywiołem.
- Powodzenia - powiedział Tyruei.
Przyda się - odezwała się pesymistyczna część mnie.
- Dasz radę! - krzyknął Ben.
Poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się i napotkałam wzrok Areta. Uśmiechał się pokrzepiająco. Przełknęłam ślinę.
- Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie.
- Dziękuję - udało mi się wykrztusić.
W tym momencie rozbrzmiał dźwięk gongu, zwiastujący rozpoczęcie walki. Odwróciłam się w kierunku przeciwnika.
Kości zostały rzucone.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top