Rozdział 37
Wyszłam do przodu chcąc wykonać jego polecenie, jednak on zablokował mi drzwi ręką.
- Głupia dziewucho, nie słyszałaś, że mistrz prosi D i w a r a? - spytał z jadem w głosie, mocno akcentując ostatnie słowo.
- Głucha ani głupia nie jestem. Diwar to ja - warknęłam, wymijając zdezorientowanego mężczyznę.
Ja to mam szczęście do dowódców. Najpierw Ununchi, potem Ustun, a teraz ten - przemknęło mi przez głowę, gdy wchodziłam do środka, dokładnie skanując pomieszczenie.
Podłoga i dach były drewniane. Cienkie ściany pokryte zostały malowidłami przedstawiającymi morza, oceany, wodospady i smoki wody. W oczy rzucały się równo ustawion naczynia z wodą. Naprzeciwko drzwi leżała mata spleciona z wikliny, na której siedział po turecku mężczyzna z opuszczoną głową.
Miał na oko czterdzieści parę lat. Jego twarz poorana była nielicznymi zmarszczkami. Jego siwe włosy były rozpuszczone, tylko górna partia zapleciona została w warkocz, chwycony złotą spinką. Broda była równie siwa co włosy. Ubrany był tak jak każdy w tym miejscu, jednak gdzieniegdzie w materiał były wplecione złote nici. Całości dopełniały złoty pas.
- Witaj Diwarze - powiedział, nie unosząc głowy.
- Witaj, mistrz u- powiedziałam cicho, a jego głowa momentalnie podniosła się.
- To jakaś pomyłka? - zapytał zirytowany.
- Nie zaszła żadna pomyłka, ja jestem Diwarem - powiedziałam jeszcze ciszej, odwracając wzrok. Sama się sobie dziwię, że powiedziałam to bez zająknięcia. Mistrz zmierzył mnie uważnym spojrzeniem.
- Nie jesteś Diwarem - powiedział pewnie.
- Mam list od króla - powiedziałam, powoli tracąc grunt pod nogami.
Podałam mu kopertę. Mężczyzna najpierw sprawdził pieczęć, czy nie jest uszkodzona. Dopiero potem ją przełamał i zaczął czytać list od króla, marszcząc brwi.
- Skąd to masz? - spytał.
- Od króla - powiedziałam, a serce waliło mi jak oszalałe.
Nie wierzy mi.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? - zapytał. Przełknęłam ślinę, bo miał rację.
- Dostałam ten list od króla, dlatego że jestem Diwarem - powiedziałam, czując, że sytuacja wymyka się spod kontroli.
Pod wpływem emocji, jakie się we mnie kotłowały, poczułam, jak moja magia wzbiera we mnie, szukając ujścia. Musiałam się opanować, bo niezbyt uśmiechało mi się stracić panowanie nad swoim żywiołem przed mistrzem.
Wbiłam sobie paznokcie w dłoń, usiłując powstrzymać żywioł.
- Udowodnij.
Zagryzłam wargę, nie wiedząc, co zrobić. Wtedy poczułam zimno na palcu. Chyba po raz pierwszy pierścień zadecydował się przenieść mnie w odpowiednim momencie.
Owiał mnie wiatr, a ja po chwili byłam w domu, w moim pokoju.
Wypuściłam powietrze z ust, zapominając o kotłującej się we mnie magii.
Z moich ust wyleciały płatki śniegu, a wszystko, czego dotknęły, pokrywało się szronem.
Zagryzłam wargę. Mało brakowało.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie, wykonując zamaszysty ruch. Śnieg podażył za moją ręką, jak przyciągnięty magnesem. Po chwili wsiąkł w moją skórę i nie było po nim śladu.
Spojrzałam na zegarek. Minęło pięć minut. Szybko skojarzyłam czas w którym byłam w Ormundii z tym w którym mnie nie było na Erboarze. Jeden dzień nieobecności to minuta. W sumie to i lepiej.
Nadal pamiętałam przeszywające spojrzenie mistrza.
Jak ja mam mu udowodnić, że jestem Diwarem?
Rzuciłam się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. Zajęta tym problemem, nawet nie zauważyłam, że zasnęłam.
***
- Aniela! - usłyszałam, jak ktoś mnie woła. Zaspana podniosłam głowę z poduszki.
- O co chodzi!? - odkrzyknęłam.
- Wstawaj - powiedziała babcia, wchodząc do mojego pokoju.- Czy ty kobieto wiesz, która jest godzina?
- Są wakacje - jęknęłam, nawet nie patrząc na zegarek i wtuliłam się znowu w poduszkę.
Babcia jednym, zdecydowanym ruchem zrzuciła ze mnie kołdrę i zaczęła coś mówić. Ja jednak nadal miałam to głęboko gdzieś. W końcu musiała użyć drastycznych środków.
- Marysia, twoja siostra nie chce wstać! - krzyknęła, a ja natychmiast zerwałam się z łóżka. Babcia zaczęła się śmiać.
- Bardzo śmieszne. Gdzie Marysia? - spytałam, bo znając moją siostrę, już dawno powinna tu być ze szklanką zimnej wody.
- Gdybyś nie była takim leniem, wiedziałabyś, że za piętnaście minut przychodzą nowi sąsiedzi, a twoje rodzeństwo właśnie się szykuje.
- Tak wcześnie rano?
- Wcześnie rano? Jest piętnasta - powiedziała babcia ze zrezygnowaniem w głosie.
- Dlaczego nie mówiłaś wcześniej!? - krzyknęłam z paniką.
- Mówiłam, ale mnie nie słuchałaś - westchnęła. - Dobra, a teraz się szykuj, bo z piętnastu minut zostało ci pięć.
Babcia wyszła, a ja w mgnieniu oka dopadłam do szafy. Złapałam pierwszą lepszą spódniczkę i bluzkę. Założyłam ją i dopiero wtedy spojrzałam na to, co miałam na sobie.
Spódniczka była w kolorze oceanu. Rozszerzana do dołu, z białymi brylancikami. Do tego biała koszulka na ramiączkach, którą włożyłam do środka.
Szybko rozczesałam włosy, zostawiając je rozpuszczone. Założyłam jeszcze białe baletki i w tym momencie rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
Zbiegłam po schodach i usłyszałam jak babcia wita się z gośćmi. Wzięłam głęboki wdech. Miałam nadzieję, że będzie to jakaś dwójka staruszków. Wtedy nie będę musiała nawet się odzywać.
Podeszłam do wejścia. I w tym momencie cały plan nie udzielania się w czasie tej wizyty, legł w gruzach.
Przede mną stało małżeństwo około czterdziestki. A za nimi stał nie kto inny, jak Kamil.
No to mam przerąbane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top