Rozdział 34

  - Jak długo znacie się z Aretem? - spytałam po chwili.

  - Rodzice Areta i moi się przyjaźnili. Znaliśmy się jeszcze zanim Aret nauczył się chodzić - mówiąc to smok się uśmiechnął, najwyraźniej na jakieś wesołe wspomnienie.

  - Możesz mi powiedzieć, co się stało z jego ojcem?

   - Wyjechał na wojnę. Nie wiadomo co z nim się stało, ale mama Areta dostała list z wojska. Pisali, że zaginął. Nie udało się znaleźć jego ciała, więc nawet pogrzebu nie mogli zrobić.

  Nastąpiła chwila ciszy. Nie była to całkowita cisza. Wiatr szumiał pośród drzew, konie co jakiś czas parskały, a z dala słychać było rozmowę Bena i Areta.

  - Jak umarła matka? - spytałam po jakimś czasie.

  - Aretowi udało się raz uciec. Kilka dni przed twoim przybyciem. Pomogła mu w tym matka. Namówiła jednego z rybaków z pobliskiej wioski do pomocy. Udało im się. Dotarli na brzeg. Czekałem tam na nich w ukryciu. Nagle znikąd pojawiła się straż. Pochwycili Areta i na jego oczach spalili całą wioskę i wymordowali ludność tylko dlatego, że jeden z nich chciał pomóc.
   Ja nadal siedziałem w ukryciu. Bałem się ruszyć. Byłem jak sparaliżowany i nie byłem w stanie nic zrobić. Patrzyłem jak ci ludzie umierają... - w tym miejscu Tyruei przerwał, a jego oczy znowu nabiegły łzami.

  - Jak nie chcesz, to nie kończ. Zrozumiem - powiedziałam szybko, widząc, że go to przerasta.

   - Muszę to w końcu komuś powiedzieć, bo zaraz zwariuję - powiedział cicho, a ja skinęłam głową. - Matkę Areta zostawili na koniec, żeby patrzyła na ich cierpienie. Jeden ze Smoków Ognia ją zaatakował. Aret próbował się wyrwać i jej pomóc, jednak na darmo. Kobieta nie miała szans, jednak mimo to walczyła dzielnie. Walka nie trwała długo. Przegrała.
  Zostawili ją konającą i odlecieli. Szybko wyszedłem z ukrycia. Podbiegłem do niej i próbowałem pomóc. Jednak smok, który ją zaatakował, zjadł przedtem specjalne ziele. Poparzenia wywołane jego ogniem były nieuleczalne. Zdążyłem jej tylko obiecać, że uratuję jej dzieci.
  Potem skonała. Nie wiedziałem wtedy jednej rzeczy. Nie wszyscy żołnierze odlecieli. Ununchi został i wszystko słyszał.

   Spojrzałam na Tyrueiego i niewiele myśląc przytuliłam go.  Miał tyle lat co ja. Za dużo problemów spadło na niego w tak młodym wieku. Czułam się podobnie.
  Chyba zadałam mu już wszystkie pytania, jakie chodziły mi po głowie. Zostało jeszcze jedno.

  - Nad jakimi żywiołami panowali rodzice Areta? - spytałam po chwili.

  - Ojciec panował nad ziemią. Matka była Lomu, czyli osobą, która nie panuje nad żadnym z żywiołów.

  Pokiwałam głową i już chciałam wstać, gdy powstrzymało mnie pytanie Tyrueiego.

  - Co łączy ciebie i Areta? - spytał, na co zagryzłam wargę.

  - Nie wiem - powiedziałam po chwili zgodnie z prawdą. Spojrzenia smoka, nakłoniło mnie, abym powiedziała więcej.- W więzieniu uczył mnie panować nad moim żywiołem i w pewnym sensie wspierał mnie. Razem uciekliśmy. Troszczył się o mnie. Pewnego wieczoru pocałowaliśmy się. Ale gdy dotarliśmy do obozu i miałam walczyć, doszło do kłótni. Nie wiem dlaczego.

   -Troszczył się o ciebie? - spytał z niedowierzaniem, jakby nie słysząc dalszej części mojej wypowiedzi.

  - Można tak powiedzieć - mruknęłam z zażenowaniem. Nigdy z nikim nie gadałam o miłości.

   -Od zaginięcia jego ojca, Aret troszczy się tylko o matkę i Bena. Nikogo więcej.

   - W takim razie ja nie jestem dla niego ważna - powiedziałam cicho i wstałam.

    Chciałam odejść w kierunku obozu, gdy usłyszałam przeraźliwy krzyk.

--------------
Dopadła mnie bardzo rzadka choroba, o nazwie Wenus Brakus.
Bardzo przepraszam, ale wena mnie opuściła :(. Mam nadzieję, że jednak zmieni zdanie i wróci jak najszybciej.
Mimo wszystko, miłego dnia

Silea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top