Rozdział 32

   O, nie.

   Odwróciłam się gwałtownie w siodle, prawie spadając z konia. Za mną stał Tyruei. Jego smutne oczy patrzyły na mnie.

   On nie może z nami jechać. Nie po tym jak mnie zdradził.

  - Tyruei! - krzyknął uszczęśliwiony Ben. 

   Chwila... Czy oni się znają?

   Usłyszałam kroki zbliżające się do mojego konia. Oderwałam się od swoich myśli. Odwróciłam się i napotkałam smutne spojrzenie króla. Gestem wskazał mi, abym się pochyliła. Zrobiłam to, o co mnie poprosił. Teraz moja twarz znajdowała się na wysokości jego.

   - Jedź bezpiecznie - szepnął mi na ucho.

   Skinęłam głową. Nagle jego usta wbiły się w moje.

   Pocałunek był tak krótki, że nawet nie zdążyłam zareagować i nie zauważyłam kiedy się skończył. Zobaczyłam tylko kątem oka unoszącą się rękę władcy i przeczuwając najgorsze, mocniej chwyciłam się siodła.
   Koń przerażony zarżał, gdy otrzymał uderzenie w zad. Zerwał się do galopu, a ja niemal zleciałam z jego grzbietu. Po chwili pęd rozwiewał moje włosy.
    Usłyszałam galop końskich kopyt za plecami. Aret i Ben ruszyli już za mną.
   Oglądnęłam się za siebie i napotkałam dwa spojrzenia. Jedno było rozmarzone i pełne tęsknoty. Machał mi na pożegnanie, a usta rozłożył w uśmiechu. Wzrok króla odprowadził mnie za zakręt drogi.
   Drugie spojrzenie było smutne i pełne cierpienia. Aret patrzył na mnie, ale gdy skierowałam na niego swój wzrok, niemal natychmiast spojrzenie stało się zimne.
   Szybko odwróciłam głowę i patrzyłam przed siebie. Rytmiczny stukot kopyt zaczął zwalniać, aż z galopu zmienił się w kłus. Nie popędzałam mojego wierzchowca. Gdyby galopował cały czas, za szybko by się zmęczył.
    Całkiem dobrze czułam się w siodle. Starałam się poruszać w rytm uderzeń kopyt i nie zachowywać się jak worek ziemniaków. Wiatr rozwiewał moje włosy. Było mi przyjemnie. Czułam się wolna. Poklepałam szyję konia, na co on cicho zarżał.
   Uśmiechnęłam się do siebie i zastanowiłam się. Dopiero teraz miałam czas.
   Król mnie pocałował. To było tak szybkie, że nawet nie zdążyłam nic zrobić. Ale gdybym miała na to czas, to czy odwzajemniłabym pocałunek? Chyba nie. Nic do niego nie czułam, poza wdzięcznością za pomoc. Może gdybym go lepiej poznała, mógłby być moim przyjacielem. Ale nikim więcej.
   Najgorsza była świadomość, że to co się stało chwilę przed wyjazdem zraniło Areta. Może i ostatnio był dla mnie oschły, ale jednak chyba nadal coś do mnie czuł. Zresztą ja chyba też coś czułam do niego.
    Pierwszy raz pomyślałam o nim jak o kimś więcej niż przyjacielu. Może, gdybym dała mu szansę...?

    - O czym tak myślisz? - z zamyślenia wyrwał Tyruei, o którym kompletnie zapomniałam.

   - Już miałam nadzieję, że zostałeś w obozie - warknęłam.

   - Odpowiesz mi?

  - Kontempluję nad sensem życia, a co?

   - Dlaczego jesteś dla niego taka niemiła? - wtrącił się Ben. Nie wiem czemu, ale nie chciałam, żeby ten chłopiec źle myślał o smoku.

   - Po prostu mam zły humor - mruknęłam.

   Dalej jechaliśmy w ciszy.
   Moje myśli powędrowały w kierunku zagrożeń. Byłam pewna, że Ununchii o nas nie zapomniał. Mogłam się założyć, że w tej chwili wymyślał już plan ataku.
  Westchnęłam i popędziłam konia.
   Po godzinie jazdy zaczęły boleć mnie wszystkie mięśnie, jednak byłam uparta i nie chciałam pokazać im, że jestem od nich gorsza.
   Dwie godziny później zatrzymaliśmy się na szybki posiłek. Konie w tym czasie mogły odpocząć. Nikt się nie odezwał.
   Wyruszyliśmy i zatrzymaliśmy się jeszcze dwa razy do zmroku. Na noc przystanęliśmy koło strumyka, a ja znałam już na pamięć położenie wszystkich mięśni, o których do tej pory nie miałam zielonego pojęcia.
    Aret wydał wszystkim rozkazy, co mają zrobić. Wszystkim oprócz mnie. Nie było w pobliżu Tyrueiego ani Bena. Stwierdziłam, że muszę z nim porozmawiać. Brak pracy był do tego dobrym pretekstem. Podeszłam do Areta.

   - A co ja mam zrobić?

-Przyszła królowa nie powinna sobie brudzić rączek - prychnął Aret.

   Zacisnęłam pięści, powstrzymując złość. Policzyłam w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy się odezwałam.

   - Aret, musimy pogadać.

   - O tobie i królu? - warknął.

   - Nie. Zrozum, król jest dla mnie jak przyjaciel. Nikt więcej.

   - A pocałunek?- spytał i się odwrócił, nie dając mi szansy na odpowiedź.

   Do oczu naszły mi łzy. Dlaczego to tak boli? Nawet nie byliśmy razem. Nawet żadne z nas nie powiedziało drugiemu "Kocham cię".
    Odwróciłam się od niego i odeszłam w stronę koni. Nikt nie pomyślał o naszych wierzchowcach, a przecież zasługiwały na nagrodę. Cały dzień wiozły nas jak najdalej od wojsk Ununchiego.
   Zerwałam trochę trawy i zaczęłam wycierać nią konie.. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

------------
Powiem po prostu: dziękuję, że w ogóle ktoś to czyta. Wchodzę na Wattpada a tu taka niespodzianka:

#82 w fantasy ❤️❤️❤️
Jeszcze raz dziękuję 😄

Silea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top