Rozdział 26
- Że co zrobiłaś!? - krzyknął Aret, na wieść o mojej walce.
- Wyzwałam go na pojedynek - powiedziałam, wzruszając ramionami i udając, że wcale mnie to nie rusza. Tak naprawdę w środku cała się trzęsłam.
- Ale dlaczego!?
- Bo chciał, abym odeszła z obozu. Bena też pewnie zaraz by wywalił.
- Miał rację.
- Co!? - tym razem to ja krzyknęłam.
- To nie jest odpowiednie miejsce dla kobiet.
- Czyli według ciebie kobiety nie potrafią walczyć!?
Aret tylko pokiwał głową. Tego było dla mnie za wiele. Czy tutaj nie ma czegoś takiego jak równouprawnienie!?
- To po co uczyłeś mnie tego wszystkiego? - zapytałam przez łzy.
- To było konieczne, aby uciec - odpowiedział cicho, a mi oczy zaszły łzami.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku namiotu z bronią.
Pokażę wszystkim... pokażę, że potrafię.
Mężczyzna ze zbrojowni bez słowa podał mi miecz i nóż. Potem dodał jeszcze do nich pochwy.
Wiadomość o mojej walce rozeszła się błyskawicznie po całym obozie. Słyszałam jak niektórzy obstawiają ile czasu dam radę stawiać czoła dowódcy straży. Nikt nie obstawił więcej niż dwie minuty.
Chwyciłam za rękojeść. Miecz nie był bardzo ciężki, ale to nie zmienia faktu, że nigdy w życiu nie miałam w ręce tego typu broni. Co prawda potrafiłam się posługiwać floretem, jednak on był o wiele lżejszy. Do tego w moim sporcie liczyły się tylko pchnięcia i tylko przed nimi umiałam się bronić.
Odeszłam kawałek i wykonałam kilka pchnięć i cięć. Były strasznie sztywne i powolne.
Westchnęłam cicho i przeczesałam ręką włosy. Doszłam do wniosku, że muszę je jakoś ogarnąć.
Rozczesałam je palcami, wyjmując z nich pojedyncze gałązki i liście, które zaplątały mi się podczas ucieczki. Potem splotłam je w kłosa. Warkocz zawiązałam kawałkiem liny i odrzuciłam go na plecy.
Wyjęłam nóż z pochwy i zważyłam go w ręce. Nigdy nie rzucałam nożem, ale zawsze mogłam spróbować. Kiedyś czytałam jak to się robi.
Znalazłam środek ciężkości i zamachnęłam się. Szybkim ruchem wyrzuciłam ramię przed siebie. Nóż trafił w drzewo, więc nie było aż tak źle. Jednak mogłam tylko pomarzyć, że w ciągu godziny nauczę się rzucać w sam środek.
Czas przed walką minął w błyskawicznym tempie. Żałowałam, że dałam się ponieść emocjom. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt nie wierzył w moją wygraną, a ja nawet nie wiedziałam na czym to starcie będzie polegać. Nie miałam pojęcia, nad jakim żywiołem włada mój przeciwnik i czy będziemy walczyć na magię.
Pojedynek miał się odbyć na środku obozu o wschodzie słońca. Gdy tam dotarłam, zebrał się już tłum ludzi, którzy byli w stanie przybyć. Przepuszczali mnie bez słowa. W pewnym momencie napotkałam spojrzenie Areta. Natychmiast odwróciłam wzrok.
Stanęłam po jednej ze stron, pośrodku czterech mis, pełnych wody. Na przeciwnym miejscu stał dowódca straży. Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i ruchem jednej ręki wyjął wodę ze swoich mis. Stworzył dookoła siebie tarczę z wody, którą zaraz potem zamienił w wodny miecz. Temu wszystkiemu towarzyszyły okrzyki tłumu. Nie miałam szans, a to co umiałam, było marnym teatrzykiem w porównaniu z dowódcą.
Przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że nie mam z nim szans, ale nie zamierzałam się poddać. Nie tym razem.
Nagle okrzyk tłumu urwał się w połowie. Rozejrzałam się za przyczyną.
Pomiędzy żołnierzami kroczył król. Miałam nadzieję, że pojedynki były dozwolone, bo jak nie, to mogłam się już pożegnać z życiem.
Jednak na moje szczęście król usiadł na podwyższeniu i skinął na swojego doradcę, który znacząco odchrząknął. Nie było to potrzebne, bo nikt nie odważył się odezwać.
- Król Ormundii stanowczo zakazał niepotrzebnych pojedynków w czasie wojny- zaczął doradca, a na jego słowa dało się słyszeć pojedyncze przekleństwa.- Ale ten pojedynek nie jest nie potrzebny. Obecny tu Najwyższy Dowódca Wywiadu, Ustun, został znieważony przez obecną tu kobietę.
Nastała cisza.
Że to niby ja go znieważyłam? A kto zaczął?
- A więc niech rozpocznie się pojedynek na śmierć i życie - rozkazał doradca i rozbrzmiał gong.
Na te słowa dowódca straży strzelił na mnie strumieniem wody. Uchyliłam się w ostatnim momencie, ale ciecz zawróciła. Rozległ się śmiech tłumu.
Odwróciłam się i wyciągnęłam rękę przed siebie, rozdzielając wodę na pół. Śmiech umilkł.
Zwróciłam się twarzą do mojego przeciwnika, skupiając się całkowicie na jego posunięciach.
Teraz byłam w swoim świecie. Tłum i król znikli. Zostałam tylko ja, przeciwnik i woda.
Żywioł skierował się znów w moją stronę. Stworzył ostrze które posuwało się na wysokości moich bioder.
Pobiegłam mu na przeciw, w ostatnim momencie robiąc wślizg. Uderzyłam z całą moją prędkością w nogi przeciwnika. Ustun wylądował na ziemi, razem ze mną.
Niestety, nie stracił głowy. Uderzył we mnie, a ja siłą odrzutu poleciałam kilka metrów, uderzając w drzewo. Jęknęłam z bólu.
Wstałam, jednak musiałam się podeprzeć o pień.
- Poddajesz się? - spytał drwiąco Ustun.
- Ja się nigdy nie poddaję - szepnęłam, podnosząc głowę.
W tym momencie ogarnęło mnie dziwne uczucie. Poczułam energię, napierającą na moje żyły. Zacisnęłam pięści, w środku kumulując magię. Wyrzuciłam w niego całą energię. Odrzuciło go do tyłu, zamrażając wszystko na swojej drodze. Ustun walnął w drzewo, a lód uwięził całe jego ciało w żelaznym uścisku. Wystawała tylko głowa.
Zaczął się szarpać. Poczułam gdzieś na skraju umysłu, że próbuje swoją magią rozmrozić lodowe więzienie. Jednak mu się nie udało. Ja byłam silniejsza.
Wyciągnęłam rękę, a z lodu wychynął ostry szpikulec, który dotknął jego gardła. Gdy tylko dowódca poczuł zimne ostrze na skórze, natychmiast zastygł w bezruchu.
- Jak...? Przecież jesteś tylko kobietą... -wycharczał.
- Jestem aż kobietą - poprawiłam go.
Rozejrzałam się dookoła. Na twarzach wszystkich widniało nieme zaskoczenie. W sumie to sama byłam zaskoczona, że jeszcze żyję.
Doradca króla zakaszlał, a władca się ocknął. Tym razem to on przemówił.
- A więc tak... Najwyższy Dowódca Wywiadu został pokonany. Kobieto, czy darujesz mu życie? - król zwrócił się w moją stronę.
Przejechałam wzrokiem po wszystkich zebranych, patrząc im w oczy. To co zobaczyłam, mnie zaskoczyło. Ludzie się cieszyli z jego porażki, wymieniając uściski dłoni.
Spojrzałam na króla. Władca patrzył na mnie wyczekująco.
Potem skierowałam wzrok na Ustuna. Pokonałam go. Pokazałam mu, że nie miał racji. Dokonałam tego, co zamierzałam. Nie potrzebowałam niczego więcej.
- Daruję mu życie - powiedziałam i uwolniłam go z lodu.
Nastały wiwaty. Wtedy mój pierścień zalśnił i wszystko ucichło.
Zanim wróciłam do domu, czułam na sobie spojrzenia wszystkich, a cisza zaczęła dzwonić mi w uszach.
Przerywany program, aby nadać ważny komunikat:
Zająca świrusa
Mokrego dyngusa
Jasnego poranka
I z cukru baranka
Wesołych Świąt!
Silea
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top