Rozdział 19

  Przez chwilę staliśmy tak, gapiąc się bezmyślnie na zwłoki. Aret podszedł do martwego żołnierza i delikatnie odchylił połę płaszcza, ukazując fragment kaftana. Na sercu był wyszyty zieloną nicią symbol, przedstawiający krzywą kwadratową spiralę, która przypominała mi dom.
  Aret i Ben spuścili głowy, więc ja postąpiłam tak samo. Staliśmy w ciszy.
  Po chwili Aret wstał. Ze smutkiem odpiął sztylet i miecz od pasa trupa. Podał Benowi nóż, a sobie wziął drugą broń. Zmierzył oręż w dłoni, przerzucając go z jednej ręki do drugiej. Podniósł wzrok na mnie. 

  - Umiesz się tym posługiwać? - spytał mnie, wskazując na łuk.

  - Jakoś dam sobie radę - odparłam, bo nie byłam pewna czy poradzę sobie z innym łukiem niż ten ze strzelnicy.

  Aret podał mi broń. Potem odpiął kołczan z pleców martwego mężczyzny. Zarzuciłam go na ramię, przezwyciężając obrzydzenie. Fragment paska był splamiony zaschniętą krwią.

  - Trzeba go jakoś zakopać - mruknął Aret i zaczął rękami odgarniać ziemię. Na niewiele się to zdało. Nagle mnie olśniło.

  - Skoro jesteś magiem ziemi, to... może mógłbyś spróbować jakoś użyć swoich zdolności, żeby zrobić ten dół... - nieśmiało zaproponowałam. Chłopak spojrzał na mnie ze smutkiem.

  - Normalnie tak, ale ja się dowiedziałem o moim żywiole, dopiero gdy mnie porwali. Nie miałem jak ćwiczyć- odpowiedział, a mi się zrobiło głupio, że w ogóle spytałam. Jednak...

  - Spróbuj chociaż- szepnęłam. - Musiałeś widzieć jak inni ćwiczą, a nigdy nie zaszkodzi, jeśli spróbujesz - Aret westchnął i wstał, dając się przekonać.

  - Może lepiej się odsuńcie. Nigdy nie próbowałem i nie wiem, jaki będzie efekt - mruknął, a ja i Ben cofnęliśmy się kilka kroków.

  Aret stanął tyłem do nas. Ugiął nogi. Zobaczyłam jak jego ramiona unoszą się i opadają w powolnym oddechu. Uniósł ręce do góry. Szybki ruch w dół i w bok. Te ruchy były szybkie i jakieś takie kanciaste.

   Patrzyłam zafascynowana. Jeszcze nigdy nie widziałam sekwencji ruchów do magii ziemi.
   Aret spróbował jeszcze raz, i kolejny. Nic.
   Za trzecim razem ziemia zadrżała i po chwili przestała. Aret spuścił głowę. Jego ramiona zwisały bezwładnie. Podeszłam do niego. W jego oczach widziałam łzy. Tak bardzo chciał potrafić to zrobić. Chciał być silnym mężczyzną, ale tak na prawdę nadal był dzieckiem.
   Nie wiem dlaczego, ale go przytuliłam. To był odruch. Poczułam jak napina swoje mięśnie z zaskoczenia, jednak po chwili odwzajemnił uścisk.

- Dasz sobie radę, wierzę w ciebie - szepnęłam mu na ucho.

   Odsunęłam się od niego i spojrzałam w oczy. Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił mój gest.
Odeszłam od niego i stanęłam obok do Bena. Obserwowałam Areta. Teraz jego ruchy były bardziej stanowcze i może dlatego zadziałało.
   Do moich uszu dobiegł trzask. Ziemia przed stopami chłopaka pękła, po czym rozsunęła się, tworząc dół o głębokości metra. Po bokach usypana była fałda z piachu. Przeniosłam wzrok na Areta. Na jego twarzy malowało się ogromne osłupienie. Zamrugał gwałtownie oczami.

   - Udało mi się... - wyszeptał. W jego oczach widniało nie opisane szczęście. - Udało mi się! - krzyknął, śmiejąc się, a las poniósł dźwięk dalej.

   Wspólnymi siłami złożyliśmy martwego żołnierza w dole, a potem go zasypaliśmy, już bez użycia magii. Nikt nic nie mówił. Ben wydawał się przytłoczony, a Aret był podekscytowany swoim wyczynem. Za to ja nawet nie wiem, co czułam.
   Ruszyliśmy dalej. Bracia toczyli jakąś rozmowę, a ja tępo patrzyłam na swoje wędrujące stopy. Zastanawiałam się.
   Jakimś cudem udało nam się uciec, ale to nie zmienia faktu, że nie byliśmy bezpieczni. Na tyle poznałam Ununchiego, że jeśli się nie wykrwawił, to na pewno nas szuka. Nie dlatego, że jesteśmy ważni. Znajdzie nas dla zwykłej zemsty.
  Zadrżałam ze strachu. Szybko zajęłam myśli o czymś innym.
  Rzuciłam okiem na Areta. Jego włosy były w nieładzie. Twarz rozjaśniał uśmiech, jednak w niesamowicie błękitnych oczach zauważyłam głęboko skrywany ból.
   Westchnęłam. Co ja tak właściwie do niego czuję? Zdaje mi się, że jest dla mnie przyjacielem. Chociaż, czasem w jego obecności czuję się inaczej. Chyba nadal kocham Filipa, jednak z drugiej był strony Aret. Wesoły chłopak z bagażem ciężkich doświadczeń. A Filip? Przeciętny nastolatek, wesoły i miły. Nawet gdy dowiedział się, że nikt mnie nie lubi, nie próbował ani razu mnie poniżyć. Już więcej nie zabrał mojej strony, ale nigdy nie wyżywał się na mnie. Czasem nawet uśmiechnął się współczująco.
   Zatrzymaliśmy się na noc. Aret nie wiedział, gdzie jesteśmy, ale umownie nazwaliśmy to miejsce "Krainą Strumieni". W ciągu całej ucieczki musieliśmy piętnaście razy przeprawiać się przez liczne rzeczki.
   Nasz obóz rozłożyliśmy nad kolejnym strumieniem. Zjedliśmy i położyliśmy się spać. Znowu nie mogłam zasnąć. Po cichu uniosłam się i stanęłam przed strumieniem, więc tym samym byłam tyłem do obozowiska. Zaczęłam ćwiczyć. Dość długo jak na mnie tego nie robiłam.
   Cienki pasek wody powoli wychynął z toni. Zaatakowałam niewidzialnego przeciwnika. Cofnęłam rękę, a woda zrobiła to samo. Zamachnęłam się i nagle poczułam czyjąś silną dłoń na nadgarstku. Woda z pluskiem wylądowała w strumieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top