Rozdział 17
Kiedy się obudziłam, dotarło do mnie, że po raz pierwszy od bardzo dawna nic mi się nie śniło. Uniosłam głowę. Kark mi zesztywniał podczas snu. Słyszałam w tle kłótnię "aniołków" i rozmowę rodziców.
Wstałam od biurka i ruszyłam do kuchni. Starałam się nie pokazywać bólu w ramieniu, który na szczęście już mniej mi doskwierał. Szybko zrobiłam sobie kanapki i chciałam wrócić do pokoju ze swoją zdobyczą.
- I co, znowu wracasz do nory? - mama spytała mnie znienacka.
- Hmm?
- Nie idź do pokoju. Zostań z nami, pogadaj trochę - powiedziała mama, a zaraz potem westchnęła. W tym momencie poczułam chłód na palcu, który pojawił się jak na złość.
- Eh... a nie mogę pójść? Muszę coś szybko zrobić. Zaraz wrócę.
- Jasne, nornico - zaśmiał się tata, a ja gdy tylko usłyszałam pozwolenie, rzuciłam talerz na barek, prawie rozsypując, dopiero co przygotowane jedzenie.
Z prędkością światła wbiegłam do pokoju i zatrzasnęłam drzwi, opierając się o nie. Zdążyłam w ostatniej chwili.
Ogarnął mnie blask, a zaraz potem straciłam grunt pod nogami, żeby po chwili poczuć go pod plecami. Nade mną było błękitne niebo. Szum fal docierał do moich uszu. Chyba byłam nieprzytomna całą noc.
Powoli uniosłam się z ziemi, ignorując ból, który przeszedł przez moją ranną kończynę. Spojrzałam na rękę, na której zawiązany był prowizoryczny opatrunek ze strzępów jakichś ubrań.
Rozejrzałam się, jednak nikogo nie było w zasięgu wzroku. Stwierdziłam, że niebezpiecznie byłoby krzyczeć. Spojrzałam dokładnie na piasek, w którym wyraźnie odcinały się dwa ślady. Powoli ruszyłam ich tropem. Po chwili weszłam w las. Tam ledwo widziałam jakiekolwiek ślady, ale znałam już ich ogólny kierunek. Przeszłam jeszcze sto metrów i wyszłam z lasu.
Podniosłam wzrok, ale zaraz tego pożałowałam. Przede mną roztaczał się okropny widok.
Kiedyś była tutaj osada. Teraz po niej zostały tylko popioły. Wokół walały się spalone szczątki ludzi i zwierząt. W pnie drzew wbite były zakrwawione strzały, a resztki ścian domostw były poorane wielkimi pazurami. W powietrzu unosiła się woń rozkładu i zgnilizny. Zrobiło mi się niedobrze.
Pośrodku tego wszystkiego stali Aret i Ben. Podeszłam do nich. Ben płakał, a Aret powstrzymywał łzy, zaciskając pięści. Stali nad jednym ze zwęglonych ciał. Mimo, że było w większości spalone, dało się rozpoznać płeć. Kobieta leżała, wyciągając rękę, jakby chciała komuś przekazać coś swoim ostatnim tchnieniem.
Podeszłam bliżej Bena i go do siebie przytuliłam. Chłopiec gwałtownie odwrócił się od ciała i zaczął płakać mi w bluzkę. Pogłaskałam go po głowie i poprowadziłam wgłąb lasu, żeby nie patrzył na to okrucieństwo. Kazałam mu tam zaczekać i wróciłam do Areta. Nie ruszył się nawet o milimetr. Położyłam mi rękę na ramieniu.
- Chodźmy stąd - szepnęłam cicho.
On tylko pokiwał głową, jednak nadal nie ruszył się z miejsca. Pociągnęłam go za dłoń i dopiero wtedy się ocknął. Wyrwał swoją rękę z uścisku mojej, obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem. Co ja mam w sobie takiego, że ludzie mnie nienawidzą?
Powoli ruszyliśmy w miejsce, gdzie zostawiłam Bena. Aret cały czas powtarzał "ona nie żyje, ona nie żyje". I tak w kółko. Dopiero w obecności Bena się opamiętał.
Chwyciłam zdrową ręką dłoń Bena. Szliśmy przez las tak po prostu, przed siebie. Bez celu.
Na noc zatrzymaliśmy się w jakiejś grocie. W pobliżu płynęła rzeczka z wodą zdatną do picia. Zaryzykowaliśmy rozpalenie ogniska, bo noce były chłodne. Położyliśmy się spać. Przez cały czas nikt się nie odezwał. Z każdą chwilą rana doskwierała mi coraz bardziej, jednak nie skarżyłam się. Oczywiste było, że bracia przeżywali coś gorszego.
Wierciłam się na posłaniu z liści, starając się ułożyć w miarę wygodnie dla ręki i przy okazji zignorować głód oraz chłód. Bezskutecznie. W końcu się poddałam i wstałam. Stwierdziłam, że postoję na warcie, skoro i tak nie mogę zasnąć.
Oparłam się plecami o zimną powierzchnię skały, przeczesując wzrokiem mrok. Strumyk szemrał cicho. Ben oddychał równomiernie. Patrzyłam na niego i zrobiło mi się go żal. Za dużo problemów spadło na tak małego chłopca. To było jeszcze dziecko. Niestety wojna nie zna takiego słowa.
- Dlaczego nie śpisz? - usłyszałam głos Areta i podskoczyłam, przeklinając w duchu swoją nieuwagę.
- A co cię nagle to obchodzi? - burknęłam na niego zła.
- Nie wiem - powiedział i usiadł obok mnie. - Słuchaj, przepraszam - odezwał się po chwili ciszy. Nic nie odpowiedziałam. Nawet nie wiedziałam co bym mogła powiedzieć.
Siedzieliśmy tak chwilę. Nie zamierzałam zaczynać rozmowy, bo nie chciałam wszczynać kolejnej kłótni.
- Naprawdę jesteś Diwarem? - zapytał Aret.
- Kim?
- Nie ważne - burknął.
Poczułam, jak Aret opiera się o moje ramię.Syknęłam z bólu, gwałtownie od niego odskakując. Spojrzał na mnie zdziwiony i dopiero po chwili zrozumiał o co chodzi. Wskazał głową na moje ramię.
- Pokaż mi to - powiedział.
Nie miałam ochoty się z nim spierać. Rozwinęłam jedną ręką bandaż. Aret obejrzał moją ranę w dogasającym świetle ogniska.
Przydługa grzywka opadała mu na jego niebieskie oczy, które odbijały blask rozżarzonego drewna. Drobne rozcięcia pokrywały całą twarz. Zmarszczył delikatnie czoło, a z jego miny wywnioskowałam, że nie było dobrze.
Aret wstał i podszedł do pobliskiego strumienia. Wskazał na mnie, żebym podeszła. Zrobiłam to z ociąganiem. Usiadłam obok, a on zaczął przemywać zakrzepłą krew wodą, żeby wypłukać zanieczyszczenia. Zaciskałam z całej siły zęby, żeby tylko nie krzyknąć z bólu. Skończył po paru minutach, które zdawały mi się wiecznością.
Aret umył mój stary bandaż, który był faktycznie oderwanym fragmentem jego bluzki. Chciałam oderwać kolejny opatrunek od mojego ubrania, jednak on mnie powstrzymał i sam oderwał kolejny pasek z rękawa. Delikatnie mi obwiązał całe ramię.
- Lepiej? - spytał, a ja tylko pokiwałam głową, wstając.
Skierowałam się na swoje poprzednie miejsce. Słyszałam, jak Aret wstaje i idzie za mną.
Usiadłam, a on obok mnie. Chłód skały przechodził przez moje cienkie ubrania. Zimno było nawet przyjemne. Zamknęłam oczy, pozwalając, aby przeszło przez całe moje ciało. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam oddychać równomiernie, aż w końcu zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top