Rozdział 14

   Ununchi wstał i podszedł do mnie od tyłu. Poczułam, jak rozwiązuje więzy na moich nadgarstkach. Moje ręce opadły bezwładnie, mimo że chciałam coś zrobić. Cokolwiek. Uciec, walnąć tego faceta albo chociażby podrapać się po nosie.
  Zobaczyłam, jak moja ręka unosi się i dotyka wody, która natychmiast zamarzła. Nie ja wykonałam ten ruch. Nie mogłam tego powstrzymać.
  Poczułam, że wstaję. Odwróciłam się twarzą do Ununchiego. Moje usta ułożyli się w uśmiech, kompletnie wbrew mojej woli.

  - Czy tak nie jest prościej? - spytał na głos. Moja podświadomość krzyczała, że nie, jednak usta były pod wolą kogoś innego.

  - Masz rację - usłyszałam swój własny głos.

  Ununchi przyciągnął mnie do siebie. Poczułam jego dłonie na moich biodrach. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia. Przynajmniej nad tym odruchem Ununchi nie panował.
  Jego dłoń delikatnie wyjęła zza mojego pasa ostry kamień, o którym kompletnie zapomniałam.

  - Nieładnie. Jeszcze byś się skaleczyła, a tego nie chcemy - szepnął mi do ucha.

  Zamknij się - pomyślałam wściekła, a on się skrzywił.

  - Jeszcze zaczniesz mnie doceniać.

  Nigdy. Nie ma mowy - krzyczałam w myślach.

  - Ciesz się, że tobie zostawiłem chociaż cząstkę ciebie. Twoi poprzednicy nie mieli tyle szczęścia.

  Nadal cię nienawidzę. Nawet gdyby miała minąć wieczność, to nigdy cię nawet nie zacznę cię tolerować.

  - Jeszcze zobaczymy, wieczność to dość długi okres czasu. A teraz idziemy zrobić małe przedstawienie, skarbie - powiedział na głos obejmując mnie w pasie. Nawet nie zareagowałam na słowo "skarbie", już nie miałam siły.

  Nie chciałam tego. Powoli wyszliśmy z jego gabinetu. W myślach krzyknęłam z bólu.
  Moim oczom ukazali się Aret i Ben otoczeni przez czterech żołnierzy. Z wargi Bena kapała krew. Ale widać było, że na Arecie się bardziej wyżyli. Chłopak miał podbite oko, pełno nacięć na twarzy i rozbite kolana. Chciało mi się płakać.
  Ale nie widok był najgorszy. Nie musiałam czytać w myślach, aby wiedzieć, że Aret czuł się przeze mnie zdradzony. Zresztą, co mu się dziwić? W jego oczach był tak ogromny ból, że chciałam odwrócić wzrok. Ale to nie ja panowałam teraz nad swoimi oczami, więc zmuszona byłam patrzeć na jego cierpienie.

  - Zdradziłaś nas. Jak mogłaś? - szepnął napuchniętymi ustami. W jego oczach zobaczyłam łzy.

  Nie ja was, tylko mój umysł mnie - przemknęło mi przez głowę.

  - I tak jestem pod wrażeniem. Masz silny umysł, skarbie. Z poddanymi radziłem sobie bez przeszkód. Ale ty potrafiłaś mi się postawić - usłyszałam znienawidzony głos w mojej głowie.

  - Takie życie - do moich uszu dobiegł mój własny głos, który odpowiedział na pytanie Areta.

  Nie wiem, jak to możliwe, ale w jego oczach zauważyłam jeszcze większy ból. Nie chciałam mu tego robić. To nie byłam ja. Ja nie chciałam.
  Nagle naszedł mnie ogromny smutek i wściekłość. Nieopanowana furia. Poczułam, jak siła mojej złości wypiera z mojego umysłu Ununchiego. Energia była tak ogromna, że upadłam na kolana. Znowu panowałam nad swoim ciałem.
  Poczułam, jak wezbrane emocje znajdują ujście w moim żywiole. Z mojego ciała wystrzeliły odłamki lodu, raniąc wszystkich strażników i Ununchiego. Nie wiem, jakim cudem ominęły Areta i Bena.
  Ukryłam twarz w drżących dłoniach. To było za dużo. Moje spodnie zaczęły nasiąkać lepką cieczą. Uniosłam wzrok. Trzech żołnierzy leżało martwych w powiększających się kałużach krwi, jeden z nich trzymał się kurczowo rękę. Aret i Ben patrzyli na mnie z przerażeniem.
   Ja... ja zabiłam ludzi. Odebrałam im życie...
    W końcu odszukałam wzrokiem znienawidzoną postać. Miałam nieodpartą ochotę go zabić. Furia powróciła, wystarczył sam jego widok.
  Ununchi leżał przy ścianie i wyglądał żałośnie. Odłamki lodu chyba cudem ominęły jego twarz i tułów. Z jego rąk i nóg powoli sączyła się krew. 
  Zrobiłam chwiejny krok w jego stronę. Kręciło mi się w głowie, jednak po paru następnych stąpnięciach wyzbyłam się tej dolegliwości. Mężczyzna podniósł wzrok, zapewne widząc zbliżający się cień. W jego oczach widać było zdziwienie.

  - Jak...?-  wychrypiał.

  - Nikt nie będzie mi właził do umysłu, skarbie - powiedziałam, podchodząc do niego i schylając się do jego twarzy. Cofnął się z przerażeniem. - Mam ochotę cię teraz zabić - szepnęłam. -Ale ja nie jestem takim potworem, jak ty - dodałam, powoli odsuwając się od niego. Spojrzałam na Areta i skinęłam głową- Uciekajmy. Potem ci wyjaśnię.

  Aret tylko pokiwał głową. Był w równym szoku, co ja. Podeszłam do niego i pomogłam mu wstać. Poszliśmy dalej korytarzem, bo biec nie byliśmy w stanie.
  Na odchodnym usłyszałam głos w głowie:

     - Słyszę jego myśli i widzę jego wspomnienia. On ciebie nigdy nie lubił. Widział w tobie tylko szansę ucieczki.

  Nie prawda.

  - Sama się niedługo przekonasz.

  Głos z odległością stawał się coraz cichszy. W końcu wyszliśmy jednym z tylnych wyjść. Na szczęście nie spotkaliśmy nikogo.
  Wydostaliśmy się do lasu. Ostatkiem sił dotarliśmy na plażę. Wszyscy rzucili się z ulgą na ciepły piasek, nagrzany od świecącego słońca. Szum morza uspokajał nerwy i koił rany. Zamknęłam oczy. Dopiero po chwili powtórnie dotarło do mnie, co tam się stało.
   Zabiłam. Ja zabiłam.
   Zdusiłam w sobie łzy.
   To było konieczne. Inaczej Ben i Aret...
   Jednak sumienie nie dawało mi spokoju. Po chwili otwarłam oczy i wstałam. Moje ciało chciało jeszcze poleżeć, odpocząć, ale nie ja byłam teraz najważniejsza. Podeszłam do Areta. Miał zamknięte oczy. Powoli usiadłam obok i dotknęłam jednego z rozcięć na jego policzku. Jego twarz skurczyła się z bólu. Otworzył oczy. Odsunął się ode mnie.

  - Chcę ci tylko to opatrzyć - szepnęłam. Poczułam żal. On mnie nawet nie lubi. Ununchi miał rację.

  - Nie musisz - warknął. Westchnęłam i podeszłam do Bena.

  - Jak się czujesz? - spytałam z troską.

  - Dobrze. Ale im dowaliłaś! - krzyknął chłopiec, a ja się zaśmiałam. Jednak gdzieś głębiej, czułam ból i smutek z tego powodu.

  - No, to teraz trzeba znaleźć tu jakąś przyjazną wioskę - powiedziałam z nadzieją na przyszłość.

  - Ty nic nie rozumiesz. Tu nie ma przyjaznych wiosek. Jesteśmy na wyspie - usłyszałam zrezygnowany głos Areta.

  Nadzieja zgasła.

----------------
Zgodnie z umową, macie rozdział :*
Miłego dnia wszystkim :)

Silea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top