Rozdział 13

  - Jesteś pewny? - spytałam Areta. Jakoś nie byłam przekonana. Moje myśli mówiły:
Nie, nie, nie jestem jeszcze gotowa! Nie dam rady!

  - I tak nie nauczę cię niczego więcej. Po prostu nie umiem i brak nam wody do ćwiczeń.

  - Daj mi jeszcze jeden, albo dwa dni na ćwiczenia. Proszę... nie czuję się jeszcze na siłach. Nie umiem dostatecznie wiele - poprosiłam cicho, a Aret zmierzył mnie wzrokiem. 

   Tak na prawdę, nie chodziło mi, o problemy z zapanowaniem nad żywiołem. Najbardziej bałam się walki. Nie obawiałam się też porażki. Lękałam się faktu, że mogę zranić człowieka. Zabić istotę ludzką.

  - Dobrze, ale jutro uciekniemy - powiedział, a ja skinęłam głową.

  - Ale zdajesz sobie sprawę, że nie umiem walczyć? Na razie tylko sprawiam, że woda się mnie słucha. Nie potrafię się obronić ani zaatakować i... - zaczęłam coraz bardziej się denerwować. Poczułam dłoń na ramieniu.

  - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - obiecał. Skinęłam głową, unikając jego wzroku. Aret delikatnie uniósł mój podbródek, więc musiałam w końcu na niego spojrzeć. Był wyższy ode mnie o parę centymetrów. - Dasz sobie radę - szepnął, patrząc mi w oczy.

   Nachylił się delikatnie do mnie. Czułam jego oddech tuż przy moich ustach. Serce zabiło mi szybciej. Jednak...
   Odwróciłam głowę. Nie wiem dlaczego. Chyba się bałam. Spojrzałam na niego. W jego oczach zobaczyłam ból i cierpienie. Nigdy nie chciałam go zranić.

   - Przepraszam - wyjąkał i się odwrócił.

   Nie wiedziałam co zrobić. Nigdy żaden chłopak się mną nie interesował. Miałam mętlik w głowie. Czy tylko mi się to wydawało? Może nie chciał mnie pocałować? Może on się chce mną zabawić?
   Potrząsnęłam głową, pozbywając się natrętnych myśli. Musiałam jakoś z nim porozmawiać. Chwyciłam go za ramię. Zaskoczony odwrócił głowę w moją stronę. W jego oczach widziałam, jak bardzo go zraniłam.

   - Aret... to ja przepraszam - szepnęłam cicho i się delikatnie do niego uśmiechnęłam. Odwzajemnił uśmiech. To był najsmutniejszy uśmiech, jaki widziałam w swoim życiu.

   Po chwili puściłam jego ramię i wróciłam do ćwiczeń, stając do niego tyłem. Całkowicie skupiłam się na tym, co robiłam, mimo że miałam totalny zamęt w głowie.
   Mój żywioł odzwierciedlał moje emocje, które kłębiły mi się w głowie. Odczucia były silne, więc i płyn krążył coraz szybciej i szybciej, aż w końcu straciłam nad nim kontrolę. Walnął z całej siły w drzwi, robiąc w nich dziurę na wylot, czemu towarzyszył potężny huk.

  - O cholera - zaklęłam cicho. Spojrzałam zdezorientowana na Areta. Ten zaczął się śmiać, jednak po chwili spoważniał.

  - No, to wiejemy - powiedział, a ja skinęłam głową.

   Ben obudził się i patrzył na nas zdziwiony. Chwyciłam go za nadgarstek, pomagając wstać. Wyskoczyliśmy przez dziurę w drzwiach i zaczęliśmy biec. Słyszałam krzyki strażników, ale były jeszcze odległe. Musieli spać na warcie, albo po prostu być daleko od nas.
   Chyba po raz pierwszy w życiu cieszyłam się, że sumiennie chodziłam na biegi na WF'ie. Jeden zakręt, drugi. Aret cały czas prowadził. Serce biło mi coraz mocniej, a oddech przyspieszył. W końcu wybiegliśmy z budynku, wbiegając na mur. Słońce mnie oślepiło po długim czasie mroku więzienia. Jednak, gdy tylko mój wzrok przyzwyczaił się do blasku, nie wierzyłam własnym oczom.

   Naprzeciw nam biegło dziesięciu żołnierzy. Ci za nami też byli coraz bliżej. To była pułapka, która zacieśniała się w niesamowitym tempie.
    Stanęliśmy z Aretem tyłem do siebie, chowając Bena między nas. Byliśmy gotowi na atak.
Okrążyli nas, jednak nie zamierzali się na nas rzucić. Kiedy żołnierze nas otoczyli, stanęli jak na baczność. Z tłumu wyszedł Ununchi. Całe plany poszły w łeb.

  - Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - zapytał z rozbawieniem, a ja zacisnęłam pięści. - Wszechmocny Diwar ucieka z mojego więzienia!

   Nagle żołnierze się na nas rzucili, tak szybko, że nie zdążyliśmy nic zrobić. Nie miałam czasu zastawiać się nad tajemniczymi słowami dowódcy. Nim zdążyłam się obejrzeć, związali nas i postawili naprzeciw Ununchiego, który się drwiąco uśmiechał. Skinął na wojowników, a oni wzięli Bena i Areta ze sobą. Mnie zaprowadzili do gabinetu dowódcy. Szarpałam się, jednak niewiele mogło to dać w zestawieniu z siłą dwóch dorosłych i zaprawionych mężczyzn.

   Nie tak to miało wyglądać...
  Poczułam, jak przywiązują mnie do krzesła. Próbowałam się wyrywać, ale na nic się to zdało. Kiedy żołnierze skończyli, zostawili mnie samą z tym potworem.
   Grzeczne jak wytresowane pieski.

   - Owszem, ale przyznasz, że są przydatni - powiedział Ununchi, siadając naprzeciwko mnie. Uśmiechnął się, zdejmując hełm. Zamrugałam oczami, ale trzymałam myśli na wodzy. Mina mu zrzedła- A teraz sobie pogadamy. Jak to się stało, że nasz teścik źle wyszedł, hm?

- Może po prostu ten twój "teścik" nie był taki wiarygodny - powiedziałam, wzruszając ramionami.

- Z Aretem rozmawiałaś mniej ostro - mruknął

   Wyjął spod biurka świecznik i dzbanek z wodą. Świecę zapalił dotykiem. Zamrugałam oczami, zaskoczona łatwością, z jaką mu to przyszło. Uśmiechnął się pod nosem. Wylał wodę na blat biurka. Poczułam, że woda zamarznie, jeśli nic nie zrobię.
  Skupiłam swoje myśli całkowicie na tym, żeby nic się nie stało. Nie na tym, żeby woda nie zamarzła. Ununchi nie mógł nic wyczytać z mojego umysłu. Zacisnął usta w wąską kreskę.

- Nie chciałem tego robić, ale nie dajesz mi wyboru. Szkoda... W sumie to ty mnie w pewnym sensie nauczyłaś. Ironia losu? - zapytał, a ja pod jego spojrzeniem wygięłam się z bólu.

-Co ty...? - nie skończyłam, bo nadeszła kolejna fala cierpienia.

Nie opieraj się, to nie będzie tak bolało - usłyszałam jego znienawidzony głos w głowie.

Właśnie, że będę się opierać - pomyślałam, wijąc się z bólu

-Jak chcesz...

   Nadeszła kolejna fala. Poczułam, jak ktoś powoli wypiera mnie z mojego umysłu. Traciłam kontrolę nad swoim własnym ciałem. Jedyna cząstka mnie, która została, to ta która odpowiadała za myślenie. Wszystko inne było pod władzą kogo innego.
   Ununchi się uśmiechał. To on teraz panował nade mną.

-----------
Ok, wiem, że miałam poczekać na te cztery gwiazdki, ale cóż... Jutro wyjeżdżam do krainy bez internetu... więc trudno. Ale teraz z gwiazdkami mówię na serio (tak to jest szantaż :P)

Silea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top