Rozdział 10

   Pobiegłam do kuchni. Chwyciłam jedną ze szklanek i nalałam do niej wody. Wróciłam do pokoju, stawiając ją na biurku. Usiadłam na krześle naprzeciw szklanki.
   Wdech, wydech, wdech, wydech. Przypomniałam sobie uczucie, które towarzyszyło mi przy zamrożeniu celi. Poczułam, jak zimno wędruje od mojego serca po całym ciele, aż w końcu przeszył mnie niesamowity dreszcz. Energia. Była we mnie.
Ale woda w szklance nadal pozostawała taka sama.
   Złapałam kubek, wiedząc już, że tu to nie działa.
   Czyli tutaj jestem bezsilna. Trudno, można było się tego spodziewać. Ale za to Tam mam moc - pocieszyłam się.
   Jednak, gdy moja dłoń dotknęła powierzchni szklanki, woda natychmiast zamarzła.
Krzyknęłam cicho, cofając dłoń. Po chwili jednak się zaśmiałam. Chwyciłam za dno kubka, i odwróciłam go do góry nogami. Zamarznięta woda wyleciała na moją dłoń, przyjemnie chłodząc skórę.
   Lód był częścią mnie. Gdyby ktoś go teraz schował, powiedziałabym bezbłędnie, gdzie on jest.
   Wrzuciłam go do kubka. Zamrażanie wychodziło mi całkiem dobrze. Gorzej było z odwróceniem tego procesu.
Skupiłam wzrok na zawartości szklanki. Dotknęłam jej powierzchni i całą swoją uwagę zwróciłam na roztopieniu lodu. Po chwili ciężko wypuściłam powietrze z płuc.
    Nic się nie stało, więc spróbowałam inaczej. Nie dotykając niczego, przesunęłam dłoń nad zamarzniętą powierzchnią.
    Powoli małe, błyszczące drobinki unosiły się w górę, wchłaniając się w skórę.
   Przede mną stał kubek z wodą, jak gdyby nigdy nic. Uśmiechnęłam się do siebie.
Chciałam odnieść szklankę do kuchni, jednak coś mi kazało go tu zostawić. Owe "coś" sprawiło, że uniosłam drżącą dłoń nad szklankę. Woda zaczęła trząść się, tak jak moja ręka. Zaczęłam powoli kołysać dłonią, a w szklance zaczęły pojawiać się fale, odpowiadające rytmowi mojej ręki. Poczułam, że zaraz nie będę miała siły, ale nie chciałam się poddać. Uniosłam rękę do góry, a kropla wody uniosła się wraz z nią. To był kres moich możliwości.
   Straciłam skupienie, a kropla z pluskiem wpadła do wody.
Zamrugałam oczami, ale po chwili odpoczynku znowu zaczęłam ćwiczyć. Musiałam się nauczyć nad tym panować.

***

    Ćwiczyłam w każdej wolnej chwili, w każdym miejscu, w którym nikt mnie nie mógł nakryć. W domu, w celi i czasem nawet w szkolnej toalecie. Nie chciałam tracić czasu. Nadzieja ucieczki dodawała sił mi i braciom.
   Po trzech dniach umiałam bez wysiłku tworzyć fale. Unoszenie kropli wody było trudniejsze, ale to też już robiłam przy odpowiednim skupieniu.
    Gdyby podzielić żywioł wody na pół - władanie nad wodą i nad lodem, to zimna forma wychodziła mi o wiele lepiej. Bez wysiłku potrafiłam zrobić, co tylko sobie wyobraziłam. Umiałam sprawić, że w celi zaczynał padać śnieg, zamarzła podłoga, albo oszronić wszystkie ściany dotknięciem dłoni. Gorzej było z cofnięciem tego, ale to po czasie też stało się wykonalne niemal w czasie paru sekund. Byłam prawie gotowa.

***

   Zakończenie roku szkolnego. Myślałam, że już nigdy nie dotrwam do tego pięknego momentu.
   Razem ze świadectwem i listą książek na następny rok dostałam zaproszenie na bal. Tak jak każdy z naszego gimnazjum.

Dnia 12 lipca w godzinach 18-3 w nocy odbędzie się bal maskowy w stylu XIV-XVIII w. Będzie miał miejsce w gimnazjum nr. 46 w Gdańsku. Jest to bal dla wszystkich uczniów uczęszczających do gimnazjów w Trójmieście. Każdy może wziąć ze sobą partnera lub partnerkę. Maska i dobry humor są obowiązkowe. Prosimy o zabranie ze sobą zaproszenia. Osoby bez nie będą wpuszczane. Serdecznie zapraszamy.

Samorząd Szkolny
Gimnazjum Sportowe nr.46 w Gdańsku

    Bardzo chciałam iść na ten bal. Może, jeśli nikt mnie nie pozna, w końcu będę mogła się pobawić jak normalny człowiek. Ludzie z mojej klasy zostawiliby mnie w spokoju, bo nie wiedzieliby kim jestem.
   Zamyślona dotarłam do mojego domu. Weszłam do środka, czytając jeszcze raz treść zaproszenia.

   - I jak tam zakończenie roku? - spytała babcia, widząc, jak wchodzę do kuchni.

   - Było spoko - mruknęłam, chowając zaproszenie do foliowej koszulki, razem ze świadectwem i listą.

   Do mojego nosa dotarł zapach świeżo upieczonych placków z jabłkami.
   Przeniosłam spojrzenie ze skwierczącej patelni i napotkałam smutny wzrok babci. Kochała mnie, a ja kochałam ją... ale nigdy nie mówiłam jej, co czuję. Nie chciałam jej martwić. Nie chciałam martwić nikogo.
   Uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech. Usiadłam przy stole i postukałam palcami w blat.

   - Jaka średnia w tym roku? - zagadała babcia, a ja rzuciłam okiem na kartkę. Kompletnie mnie to nie obchodziło.

   - Pięć siedemdziesiąt osiem. - odpowiedziałam.- Z matmy i fizyki miałam pięć -powiedziałam, uprzedzając następne pytanie.

   - Aha. A co to? - spytała, wskazując na kartkę, leżącą pod świadectwem.

   - Zaproszenie na bal, ale chyba nie pójdę- odpowiedziałam częściowo zgodnie z prawdą.

   - Szkoda, mogłabyś w końcu się wyrwać z domu, gdzieś wyjść.

   - Ja przecież wychodzę! I to często! - zaprotestowałam.

    - Ale zawsze sama. Nigdy z kimś. Ostatni raz wychodziłaś z kimś w piątej klasie. To było z Natalią - powiedziała smutno, a ja na dźwięk tamtego imienia zacisnęłam usta w wąską kreskę.

    Moja rodzina wiedziała, że już się nie przyjaźnię z Natalią. Nie mieli pojęcia dlaczego. Myślą, że ta przyjaźń z czasem wygasła.
Babcia przypadkiem rozdrapała ranę, którą uważałam już za starą bliznę. Wstałam powoli, uśmiechnęłam się sztucznie, chwyciłam swoje rzeczy i pobiegłam do pokoju.

    - Tylko wróć na obiad! - babcia zdążyła krzyknąć za mną, zanim zamknęłam się w pokoju.

    Oparłam się o ścianę, ciężko oddychając.
   Emocje i wspomnienia powróciły.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top