Epilog
Zmęczona usiadłam na trawie, patrząc w księżyc. Urwałam jedno źdźbło, bawiąc się nim. Westchnęłam cicho i spojrzałam w prawo.
Przyszłam tu sama. Nie powiedziałam o swoim zamiarze nikomu. Nie zrozumieliby mnie.
Wstałam, otrzepując spodnie. Już wcześniej ułożyłam stos z drewna i zabezpieczyłam teren, teraz wystarczyło tylko podpalić.
Uklękłam i energicznym pocieraniem patyka o suchą trawę rozpaliłam ogień.
Odsunęłam się od stosu. Płomień zaczął powoli trawić suche drewno. Dym i iskry leciały w górę. Na tle czystego nieba wyglądały jak otwarta rana.
Sama żegnałam Ununchiego. Dowódcę wojsk ognia, syna władcy kasty i niegdyś mojego wroga. I choć tyle przez niego wycierpiałam, przez ostatnie chwile życia był moim sprzymierzeńcem. Moim przyjacielem.
Płomień zaczął lizać martwe ciało. Wkrótce do moich nozdrzy dotarł swąd palonego mięsa.
Odwróciłam się na pięcie, ruszając w kierunku lasu. W dłoni ściskałam złoty naszyjnik. Z mojego oka umknęła jedna, słona łza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top