30. Brama Zachodu



Z Kantabrii nadeszły smutne wieści – zmarł król Leonid, wielki i potężny władca, który przez lata trzymał w ryzach północno-zachodnią część świata. Był surowym, ale mądrym królem, a dzięki jego pomysłowości i odwadze kraj ten zdołał ustabilizować sytuację i zapewnić mieszkańcom względny spokój.

Królowa Oliwia głęboko ubolewała nad tą stratą. Zwołała doradców i dowódców, aby omówić zaistniałą sytuację. Zdenerwowana krążyła po sali narad, wsłuchując się w różne opinie. Wiedziała, że teraz może wiele się zmienić. Choć Kantabria była potężnym mocarstwem z silną armią, wrogowie mogli wykorzystać czas żałoby.
Na dwór w Tangunie, stolicy Kantabrii, mieli przybyć przedstawiciele wszystkich królestw, a życie polityczne świata miało się tam skoncentrować. Postanowiono zmobilizować wszystkich ludzi Delgady, którzy znajdowali się w Tangunie i miastach przygranicznych, aby zwracali szczególną uwagę na wydarzenia, obcych i wszelkie podejrzane incydenty. Przedstawiciele Delgady mieli wziąć udział w pogrzebie króla, jednak sama królowa Oliwia nie zamierzała się tam pojawić. Już dawno odcięła się od tamtego świata. Postanowiła działać szybko i zdecydowanie, aby zapobiec ewentualnym zagrożeniom. Była ciekawa, kto odważy się zaatakować.
Kantabria była potęgą terytorialną – jej obszar był większy niż Basfy, Darfuru i Monte Ro razem wziętych. Ponad połowa granic leżała nad morzem. Od południa graniczyła z sojusznikiem, Wielkim Królestwem Adry. Niepewna była wschodnia granica, gdzie Kantabrię od Basfy dzieliła jedynie niewielka Puzra, oraz granica południowo-wschodnia, oddzielona od Darfuru potężnymi górami. Wysokie, strome góry Heruby stanowiły naturalną barierę przez setki kilometrów, aż w końcu przechodziły w zalesione góry Malachi na terenie Darfuru. Trudno było przewidzieć, co planują sąsiadujące królestwa – Basfa i Darfur.
Królowa Oliwia była mocno zaniepokojona. Nie znała młodego księcia Kantabrii, a z informacji, które otrzymała, wynikało, że nie dostrzega on zagrożeń dla swojego kraju i nie zamierza skierować dodatkowych oddziałów na granice. Niestety, miała rację. Już następnego dnia pojawiły się niepokojące wieści – Darfur zmobilizował swoje wojska. Zagrożony był niewielki odcinek kantabryjskiej granicy.
Delgada, organizacja powołana przez Monte Ro, Adrę i Kantabrię do strzeżenia pokoju w dziewięciu królestwach, zareagowała natychmiast. Choć trudno było uwierzyć, że Darfur chciałby otwartego konfliktu z Kantabrią, uznano, że lepiej być przygotowanym. Postanowiono skorzystać z prawa do przebywania Białej Armii na terenie innego państwa, aby utrzymać ustalony porządek świata. Zaczęto przygotowania do największego w historii Delgady przerzutu wojsk teleportem.


*


Wojska Delgady po cichu zajęły teren pod Bramą Zachodu – zespołem twierdz, które znajdowały się w jedynym obniżeniu terenu. Dzięki małym oddziałom zwiadowczym kontrolowały obszar jeszcze dalej od głównego sztabu dowodzenia. Kolejne dogodne przejście przez Góry Heruby znajdowało się już na terenie Adry, gdzie góry były mniej strome i łagodniejsze. Jednak Adra była sprzymierzeńcem Delgady, więc z tej strony nie groziło im żadne niebezpieczeństwo.
Ta część Darfuru, w przeciwieństwie do reszty terytorium, była porośnięta lasami. Pagórkowaty teren nie przyciągał mieszkańców Darfuru, którzy woleli otwarte przestrzenie i suche, ciepłe powietrze znad dalekich lądów. W regionie znajdowało się jedno większe miasto – Misz, oraz kilkanaście rozproszonych miasteczek i wiosek, zajmujących się głównie rolnictwem. Darfur nie wykorzystywał potencjału tego obszaru, choć mógł on stać się perłą w koronie królestwa. Ziemie te mogły przynosić wielkie plony i wyżywić znaczną część kraju. Dlaczego więc Darfur chciałby zająć podobne tereny w Kantabrii?
Irin była zadowolona. Otrzymała oficjalne dowództwo nad swoją piętnastoosobową grupą zwiadowczą. Nadal była częścią oddziału Noviki, co cieszyło ją najbardziej, bo wiedziała, że Novika jej ufa i pozwoli się wykazać. Jedna potężna brygada miała bronić przejścia, a oddziały rozciągnęły swoje pozycje u stóp gór, by nikt nie mógł ich zaskoczyć z boku. Całością dowodziła Karen. Irin jedynie żałowała, że Salo nie mogła dołączyć do operacji z niewyjaśnionych powodów.
Następnego dnia w Tangunie miał odbyć się pogrzeb króla Kantabrii, przyciągając uwagę wielu królestw. Tymczasem Irin i jej oddział pilnowali głównego przejścia w lasach na granicy z Darfurem.
Irin ze swoim zwiadem przeszukała i sprawdziła spory teren. Ustawiły czujniki, znalazły bezpieczne kryjówki i zaplanowały warty. Noc była pogodna, niebo czyste, pełne gwiazd, a księżyc wisiał na niebie, uśmiechając się do nich połową swojego tajemniczego uśmiechu, za którym Irin nigdy nie przepadała. Już prawie przysypiała, jak reszta, gdy nagle na jej wewnętrzny komunikator przyszedł rozkaz. Spojrzała na Bertę, która miała wartę, i zapytała:
– Co się stało?

– Na nasłuchu mówią, że były dwie potyczki, a w kilku miejscach zarejestrowano ruch – oznajmiła dziewczyna. 

Irin w tym czasie odkodowała rozkaz i oznajmiła:

– Może dlatego każą nam wracać. – Szybko budziły pozostałych ludzi. – Zbieramy się i ruszamy do obozu. Liz, czy wszystko działa? – zapytała, bo parę godzin temu skończyły instalację sprzętu, który miał ostrzegać ich i dowództwo o nadciągającym niebezpieczeństwie.

– Oczywiście – odpowiedziała i spojrzała na monitor. Uśmiech zniknął z jej twarzy, co Irin błyskawicznie zarejestrowała mimo ciemności. – Kaski na głowę i włączyć kamuflaż! Już! –krzyknęła Liz. 

Nikt przez moment o nic nie pytał. Po chwili, gdy wszystkie były już całkowicie zabezpieczone, a ich tożsamość rozpłynęła się w ciemności, usłyszały słowa Liz: 

– Pięćdziesiąt małych punktów i dwadzieścia normalnych przed nami! Zbliżają się szybko od wschodu! Kontakt za cztery minuty.

– Odwrót! – zdecydowała Irin i już wszystkie biegły przez mrok koncentrując się na tym, aby w ciemności nie pomylić drogi.

Gdy zdawało się, że są już w bezpiecznej odległości od wroga, a szeregi Delgady były na wyciągnięcie ręki, penetrator Irin zasygnalizował ruch tuż po jej lewej stronie. Nim zdążyła krzyknąć, czy zareagować w jakikolwiek inny sposób, na Marię biegnącą przed nią coś skoczyło i przetoczyli się parę metrów po ziemi. Drugie coś skoczyło obok na Julię.

– Widzą nas czy wyczuwają?! – wtrąciła zdenerwowana i skoczyła pomóc Marii i Juli tak jak reszta. Rozbłysły miecze. Coś małego uciekło w ciemność. Widziały obraz tego czegoś wzmocniony przez wizjer szyby z kasku. Penetrator idealnie lokalizował te stworzenia, więc dostrzegały, jak owo coś stanęło i patrzyło na nie. Czaiło się. Skryły miecze z ciekawości, co stanie się dalej? Nie mogły czekać. 

– Ruszamy w kierunku naszych pozycji – powiedziała cicho Irin, jakby bała się, że ktoś je usłyszy. – Wiedzą, że nadchodzimy, możemy dostać wsparcie. Uwaga! To coś znowu się zbliża! – ostrzegła. – Biegiem do naszych!
Rzuciły się do biegu, a to coś goniło je.
– Siatka przechwytująca! – krzyknęła Jani, dezaktywując ją na moment. Ponownie uruchomiła siatkę, gdy wszystkie przeskoczyły przez wysoką zaporę. Przez wizjery kasków widziały, jak linie siatki rozbłysły, a zaraz potem posypały się iskry. Porażone prądem, nieprzytomne i bezbronne stworzenia przeleciały przez siatkę. Małe istota runęły na ziemię i nie poruszały się. Irin i jej ludzie przez chwilę stali nieruchomo. Pierwsza zbliżyła się Maria, trącając nogą jedno ze stworzeń. Nie ruszyło się. Było niewielkie, ledwie sięgało im do bioder. Miało głowotułów w kształcie stożka, bez wyraźnie zaznaczonej szyi, a jego szeroka gęba była pełna małych, ostrych zębów. Skóra była gruba, a reszta ciała pokryta futrem. Chociaż mogło chodzić w pozycji wyprostowanej, w czasie pościgu poruszało się na czterech łapach. Krótkie, krępe palce zakończone były grubymi pazurami.
– Fuj! – powiedziała Berta. – Są paskudne.
– I jakie ciężkie – dodała Julia, masując sobie obolałe ramię. – Poczułam to na własnej skórze.– Co to w ogóle jest? – zapytała Liz, a wszystkie spojrzały po sobie. Faktycznie, nigdy wcześniej nie widziały takich istot.
– Zabieramy to do bazy – zdecydowała Irin. – Niech Milford się temu przyjrzy. Jeżeli mamy z tym walczyć, musimy poznać swojego wroga, jego słabe i mocne strony – dodała, przypominając sobie małe punkty na penetratorach. Podejrzewała, że inne stworzenia mogą czaić się w mroku, obserwując ich. Siatki przechwytujące nie przepuszczały nieproszonych gości, ale Irin nie była pewna, czy stwory atakowały samodzielnie, czy ktoś nimi kierował.
– Musimy dowiedzieć się, co to za obrzydlistwo – powiedziała, po czym zaczęły ciągnąć dwa ciężkie ciała w stronę namiotów medycznych.

*


Nad lasem wstawał świt. Pierwsze promienie słońca malowały chmury barwnymi odcieniami żółci i czerwieni, które rozciągały się na horyzoncie. Czubki drzew kontrastowały swoją czernią na tle jasnego nieba. Dzień zapowiadał się pięknie.Karen stała, podziwiając grę kolorów. Po kolejnej dobie walk miała poważny dylemat. Przybyły tu, by bronić granicy Kantabrii i właśnie to robiły. Ich zadaniem było nie dopuścić do wojny. Miały być tarczą, o którą roztrzaska się nieprzyjaciel. Stały na cudzej ziemi, w ogromnej sile, gotowe do dalszej walki, ale Karen miała wątpliwości. Jedno krótkie zdanie Irin po powrocie z Assos – „Koniec rzezi w obliczu prawa" – sprawiło, że teraz zmagała się z trudnym wyborem.

Wprawdzie Delgada zawsze uderzała i robiła porządek zanim inni pomyśleli o ataku, ale dzisiaj zaczęła się zastanawiać, czy tak nadal powinno być? Czy nie lepiej było ostrzec Kantabrię i z jej żołnierzami pilnować wszystkiego po drugiej stronie granicy kantabryjskiej? Po co odwalać za nich całą robotę i narażać swoich ludzi?

– Na wojnę zawsze jest czas – pomyślała i spojrzała w dół na wielką masę ludzi, na przenośny sprzęt, ruchomy teleport, który świecił w blasku wstającego dnia. Na początku, gdy królowa zdecydowała, o skali tego zadania, była zadowolona. Jednak teraz zastanawiała się, czy Oliwia chciała tylko zabezpieczyć Kantabrię, czy od początku zakładała, że dojdzie tutaj do potężnego starcia. Przecież Kantabria miała olbrzymią głębię strategiczną* i nie odczułaby zbytnio takiego niespodziewanego ataku Darfuru. Jaki cel miała zatem królowa? Czy Oliwia chciała pokazać potęgę Delgady? 

Kantabria nawet odpowiedziała im na wcześniejsze ostrzeżenia, że wyśle swoje wojska i zajmie się wszystkim po pogrzebie króla Leonida, ale po pogrzebie mogło się wszystko zdarzyć.

Dlatego Karen wysłała do królowej Oliwi raport, gdzie stwierdziła, że zamiary wroga są jednoznaczne, a wojna nieunikniona. Sytuacja wykracza poza zadanie powierzone Delgadzie. W raporcie podkreśliła, że muszą wycofać się z zajmowanych pozycji i mogą wtedy wesprzeć sojusznika w inny sposób. Co do tego nie miała wątpliwości.

*

W każdy zakątek przestrzeni wdarł się z olbrzymią siłą dźwięk potężny i wszechobecny. Szeregi Delgady zamarły na moment. Każda z nich rozglądała się zdumiona dookoła, a sekundę później pędziły już na swe stanowiska, zdając sobie sprawę, że za chwilę nastąpi atak. Chciały tylko zdążyć. Szybko zakładały kaski, które okalały im głowy i stapiały się z kombinezonami, chwytały za broń i sprawdzały dokładnie wizjery.

Zdążyły. Założone wcześniej siatki i bloki powstrzymały pierwsze uderzenie przeciwnika. 

Po pewnym czasie siatki przestały iskrzyć, a opadły pod ciężarem zgromadzonych na nich ciał. Przez wyrwy wydostały się niedobitki z pierwszego uderzenia. Pędzili teraz na nich ludzie w długich czarnych pelerynach i z zakrzywionymi mieczami. Delgadanki podbiegały do nich i kończyły z nimi w krótkim starciu. 

Masa leżących ciał po tak krótkim ataku przerażała. Darfur miał, o czym myśleć. Nie mogły jednak czekać i szybko dezaktywowały siatki, opróżniały je stawiały bloki do pozycji pionowej. Wytrzymywały tylko pewien napór, a potem opadały. Wielu przeciwników ginęło, inni się ratowali, ale bloki ich zatrzymywały i wyczerpywały ich siły. Były bardzo przydatne.

Gdy dzień się kończył, a słońce chowało się za horyzont, Irin siedziała nieludzko zmordowana na kamieniach porozrzucanych tu i tam po całej przestrzeni, którą zajmowały. Oddech już się jej wyrównał. Miecz wytarła i schowała. Przestała już nawet liczyć, ilu przeciwników pokonała. Dokładnie widziała miejsce, w którym walczyła, usiane ciałami i zbroczone krwią. Nie ściągnęła kasku. Nie tutaj. Nie teraz, gdy wszystko mogło się zdążyć. Cieszyła się, że dzień się kończy, ale nie wierzyła, że noc będzie spokojniejsza.

Spoglądała na grzbiety skalne tworzące tak zwaną Bramę Kantabrii, na których osadzone były warownie. Przez poprzednie noce, gdy instalowały tu swój sprzęt, było spokojnie, a grzbiety warowni drzemały w mroku. Teraz w szarówce kończącego się dnia, widziała płonące na wieżach ognie. Potem zauważyła, jak pojawiają się kolejne światła.

Od Karen wiedziała, że w Kantabrii zakończyły się uroczystości pogrzebowe i królowa ponownie zawiadomiła ich o tym, co dzieje się na granicy i poprosiła o wsparcie dla swojej armii. Kantabria jednak nie zamierzała im pomóc. Potraktowała to, jako wewnętrzną potyczkę z plemionami Darfuru, ale udostępniła im przejście i przynajmniej miały się gdzie wycofać? I to było najważniejsze. Mogły wejść na terytorium Kantabrii.

Wykorzystując wolną chwilę Irin postanowiła zajrzeć do Milford i zapytać o dziwne stworzenia, które je zaatakowały. Zastanawiała się, czy pani doktor znalazła chwilę, aby się im lepiej przyjrzeć? Pokonała drogę do części medycznej dosyć szybko i bardzo się zdziwiła. Na rozkaz Karen, część ludzi ze służb pomocniczych miała zostać odesłana przenośnym teleportem do Delgady. Już trwała ewakuacja całego zaplecza. Lekarze też zostali w części odesłani do Delgady, a zostać miało ich tylko kilku i wracać z nimi przez Kantabrię.

 Znalazła Milford w jednym z namiotów medycznych. Tak, jak inni pakowała to, co przed chwilą rozpakowała i była bardzo zadowolona.

– Widzę, że pracy ci nie brakuje! – rzuciła na przywitanie Irin i podeszła do lekarki.

– Mam jej aż zanadto – odpowiedziała. – Dzięki tobie mogę na większą skale używać moich innowacyjnych metod leczenia na polu walki. Dzięki, że mi umożliwiłaś prezentację moich odkryć w sztabie. To dla mnie wielki dzień. Teraz wszystko się zmieni. Muszę szybko poszukać jeszcze paru asystentów.

– Zleć pakowanie niższemu personelowi – poprosiła ją Irin. – Nawet, jeżeli coś się zepsuje to naprawisz to po powrocie do Delgady.

 Milford patrzyła na nią zaskoczona.

– Dlaczego ja na to nie wpadłam? – powiedziała przytomniejąc po chwili. – Jak dobrze, że przyszłaś. Jesteś moim błogosławieństwem. Tylko, co ty tu robisz? Zeszłaś ze stanowiska?

– Nie martw się o mnie. Mam chwile przerwy i wielu chętnych zastępców – uspokoiła ją podchodząc bliżej. – Przyszłam, aby zapytać o nasze piękne włochate stworzonka. Ciekawa jestem, czy miałaś dla nich czas.

– Racja – zakłopotała się Milford. – Odesłałam je do Delgady, aby lepiej im się przyjrzeć. Po wstępnych oględzinach stwierdziłam, że są bardzo interesujące i warto je zachować. Jedyne, co mogę wam powiedzieć, to uważajcie na nie. Ciebie i twoją drużynę uratowały siatki i zabiły Czerwone Perynie, jednak nie łatwo je zabić. Nawet naszym mieczem miałam problem z przebiciem się przez ich pancerz włochatego futra.

– Z tego wynika, że je znasz. Czerwona Perynia?  Jak sobie z nimi poradzić? – pytała ze zdziwieniem Irin.

– Czerwone Perynie, czyli Ovomulle, czy włochate jajka. Tylko raz o nich czytałam, ale to stare i wymarłe stworzenia. Nie wiem skąd się tu wzięły. Z tego, co widziałam najlepiej odciąć im głowę na wysokości paszczy. 

– Czyli pól głowy – sprecyzowała Irin. 

Milford zaśmiała się i dodała: 

– Tak, poproś, aby otworzyły szczękę i zetnij na jej wysokości głowę. Kark jest wąski i osłonięty. Możesz w niego nie trafić, a jeżeli trafisz, możesz go nie przebić, a Czerwona Perynia chapnie cię swoją paszczą z jadowitymi zębami.

– Zęby są jadowite? – zapytała i westchnęła ze zniechęceniem Irin. – Nie dosyć, że trudno je zabić, to jeszcze są trujące?

– Tak, jadowite i to bardzo – potwierdziła Milford przytakując zdecydowanie głową. – Przy ugryzieniu mogą, ale nie musza uszkodzić mięśnie. Nie zbadałam jeszcze uścisku szczęki, ale pewne jest jedno, będziesz miała strasznie sponiewierane mięśnie. Nie wiem, kto i po co hoduje coś takiego? To niebezpieczne stworzenia. Te szpony, zęby i pancerz. To mi się nie podoba.

– To coś jest hodowane? – wtrąciła z zainteresowaniem Irin, bo nie potrafiła w to uwierzyć – Skąd wiesz?

– Hodowane i to chyba rozmyślnie do zabijania – odparła i wyciągnąwszy swój notatnik podając jej wyniki badań i tłumacząc je przy okazji – zobacz ich DNA jest jednakowe, ale nie tak jak u bliźniąt, tylko sztucznie zmienione tu i jeszcze w tym miejscu, a to? Nie wiem skąd to wzięli? Oba osobniki miały te same wyniki. Nic innego nie przychodzi mi do głowy, jak hodowla przez klonowanie. – Irin spoglądała na notatki Milford, ale jakoś niewiele mówiły jej nic te cyferki i dziwne rysunki, ale słowa Milford trafiały do niej.

– Chyba ktoś się napracował – stwierdziła. – Dzięki, to dla mnie ważne informacje. Jeżeli po powrocie do Delgady czegoś się dowiesz, zawołaj nas, chętnie posłucham, co jeszcze odkryłaś. Jeżeli jest tego więcej, muszę wiedzieć, jak z tym walczyć. Spotkałam to stworzenie raz i nie mam zamiaru dać się pokonać przy następnym starciu.

– Po powrocie będzie to moje pierwsze zadanie, które wykonam i o wszystkim was poinformuję. Obiecuję.

– Trzymam cię za słowo, a teraz znikam – rzuciła Irin. – Dziękuję raz jeszcze – zawołała już w wyjściu i pomachała do Milford na pożegnanie.

– To ja dziękuję, za to, co dla mnie zrobiłaś.

Irin z głową pełną pytań wróciła do swojej drużyny, aby podzielić się z nimi odkryciami Milford. Bardzo zaniepokoiła ją wzmianka, że ktoś może hodować tak niebezpieczne stworzenia i wypuszczać je na ludzi. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. Bała się, że spotkały tu dwa osobniki z hodowli, ale w pobliżu może być ich więcej. Pytanie tylko, gdzie była teraz  reszta śmierdzących jajek.

*

Granatowe nocne niebo zaroiło się od jasnych małych punktów, które szybko rosły i zbliżały się do nich. Płonące strzały spadały jedna za drugą na ziemię, za plecy żołnierzy Delgady, tworząc jasny kobierzec. Osłoniły się tarczami od spadającego wszędzie ognia, chociaż nie musiały, bo żadna strzała i ogień nie były w stanie przebić bariery ochronnej kombinezonu. Był to jednak odruch. Poza tym musiały uważać na to, co dzieje się przed nimi.

Darfur atakował tym razem bez żadnego wcześniejszego sygnału dźwiękowego, tak jak było to poprzednio. Natomiast Delgada zmobilizowała i zwarła szyki i tworzyła drugą linie obrony. Chwilę później, gdy skończył się deszcz płonących strzał, usłyszały inny szum. Coś dużego cięło z wielką prędkością powietrze i na płonące strzały spadły olbrzymie kula słomy nasączone czymś łatwopalnym. Momentalnie stawały w płomieniach, a po chwili wybuchały, czyniąc wielkie zamieszanie. Siła wybuchów niektórych kul była tak wielka, że fala uderzeniowa rzucała je na ziemię. Odcięto pierwszą linię walczących od obozu. Penetratory wszczęły alarm. Zbliżali się wrogowie. Najpierw zaiskrzyły siatki. Bloki stały cicho jakby nikt się od nich nie odbijał. Novika i inni dowódcy obserwowali ruch na penetratorach, próbując odgadnąć, co się dzieje.

– Próbują przejść górą – krzyknęła nagle Novika, a jej słowa potoczyły się w dal do wszystkich uszów. – Światła na las i bloki! Sprawdzić, czy się na nie wspięli! – Krzyczała biegnąc wzdłuż szeregów Delgady.

Pierwsza linia oświetliła siatki. Zobaczyły nadbiegającego już wroga, który przedostał się przez siatki i bloki górą i pędził w ich stronę. Reszta jeszcze się przedzierała. W takich sytuacjach Novika wykazywała niezwykłą przytomność umysłu i szybko wydawała rozkazy.

– Pierwsza i druga linia: odpieramy atak! Trzecia ostrzał na lasem z pocisków zapalających. Szybko! Ruszać się! Strzelać bez rozkazu! – krzyczała i poganiała swoich żołnierzy. Sama z innymi stanęła do szeregu i starła się z nadbiegającymi ludźmi. 

Zgrzyt i jęk dał się słyszeć dookoła. Novika wybiegła parę kroków przed szereg do największego przeciwnika. Zablokowała jego cięcie niewielką tarczą wygenerowaną przez kombinezon na lewym przedramieniu i drugą ręką pchnęła wysuwające się ostrze miecza w jego brzuch. Potem szybko odepchnęła go kopnięciem i walczyła dalej ze swymi żołnierzami. Ich miecze i tarcze nie dawały przeciwnikowi żadnych szans. – Wycofanie do drugiej linii obrony!– dyrygowała, gdy opanowały sytuację. – Kombinezony wytrzymają temperaturę płomieni! – przypomniała na wszelki wypadek, gdyby miały opory z przejściem przez intensywnie płonącą ścianę ognia. 

Jednak nim zdążyły to zrobić, kolejna fala przeciwników zaatakował. 

– Tarcze! – krzyknęła Novika. 

Podniosły swe przeźroczyste duże tarcze, które zasłaniały je w całości od stóp po samą głowę. Nadepnęły na zagiętą równolegle do podłoża końcówkę tarczy, zwaną stopnicą, i włączyły dodatkowe zasilanie. Pierwsi wrogowie porażeni siłą uderzeniową tarczy, upadli oszołomieni. Zaczęła się regularna walka. Nad ich głowami rozpoczął się ostrzał lasu. Czubki drzew zapłonęły.

Ogień królował wszędzie. Przeciwnicy jakby się mnożyli. Nie było ich jakoś dużo, ale bez przerwy przybywali nowi, jakby chcieli je zmęczyć. Novika wspierała swoich podwładnych i nadal na równi z nimi, w pierwszym szeregu walczyła, nikomu nie ustępując na krok. Jednak kontrolowała sytuację. 

Po jej lewej stronie, na niewielkim wzniesieniu walczyła drużyna Irin, a jeszcze dalej oddział Sefory. Po prawej natomiast największy oddział, jaki sformowała Delgada oddział Pameli Olender. Miał on swój koniec, aż u zachodniego skrzydła Bramy do Kantabrii i tworzył całe prawe skrzydło. Novika wycofała się z szeregu i pobiegła w kierunku Irin, po drodze porozumiała się z dowództwem i wiedziała już, że za chwilę będą się wycofywać, aby jak najbardziej zbliżyć się do Kantabrii. Irin już na nią czekała.

– Oddziały medyczne i całe zaplecze już odesłane do Delgady. A teraz pora na nas. Nie waż się nic kombinować – dodała groźnie – i niech nawet twoja jedna stopa nie zostaje w tyle. To nie ta akcja, gdzie możesz szaleć ze swymi pomysłami. To zbyt groźny przeciwnik. Pamiętaj.

Irin skinęła głową na znak, że do niej dotarło ostrzeżenie przełożonej.

– Osłaniasz odwrót i idziecie prosto do teleportu w twierdzy – wyjaśniała.

– Nie mam zamiaru tu zostawać – skomentowała Irin.

– To dobrze – przytaknęła Novika i wziąwszy wielki wdech wydała rozkaz – Odwrót do drugiej linii!

*

Dowódca zespołu Twierdz obserwował nocną walkę u stóp swych budowli obronnych. Mimo że byli tak wysoko i tak daleko, zdawał sobie sprawę, że przy takiej masie wroga nie będzie w stanie obronić granicy. Z drżeniem serca myślał o tym, że wsparcie dotrze tu dopiero jutro rano i że oddziały przerzucone teleportem do jego twierdzy niewiele pomogą. 

Stał na murach zachodniego kompleksu wraz ze swymi ludźmi. Często spoglądali z tego miejsca na Darfur, ale dzisiejsza noc była wyjątkowa. Wszystko iskrzyło i paliło się. Dokładnie widzieli, którędy przebiegała linia starcia znaczona płomieniami. 

Zawsze pilnie przyglądali się temu miejscu. Gdy parę dni temu stwierdzili niezwykłą aktywność ludzką na tym terenie, nie przypuszczali, że będą świadkami takiej walki, takiej rzezi. Myśleli, że walczyć będą między sobą plemiona Darfuru. Podejrzewali również, że może to być podstęp, aby wedrzeć się do Kantabrii. Dlatego w twierdzach i na przedpolu ogłoszono pełną mobilizację i wezwano posiłki z dalszej części kraju.

Jednak wieści od zwiadowców przeraziły ich jeszcze bardziej. Zwiadowcy nie bardzo wiedzieli, kim byli ludzie walczący z plemionami Darfuru. Wiedzieli tylko jedno. Zgotowali plemionom piekło i tylko oni stali im na drodze do granicy z Kantabrią. Nic to nie dawało dowódcy twierdz, gdyż nie wiedział, jak się zachować wobec walczących. Mogli być kolejnym plenieniem Darfuru, które nie chciało wojny z Kantabrią, ale to nie oznaczało, że mógł im ufać. Wysłał, więc wiadomość do Tangunu. Na szczęście późnym popołudniem, gdy rozgorzało wielkie starcie i gdy w końcu byli w stanie zobaczyć, kto walczy, gdyż walczący wyszli z lasu na odsłonięty bezpośrednio przed twierdzami teren, przyszły wieści z Tangunu, które wszystko wyjaśniły i potwierdziły ich obserwacje.

Atakowały plemiona Darfuru. Atak powstrzymywała natomiast Biała Armia, której należało udzielić pomocy i schronienia, gdy będzie się cofała. Kto atakował było dla dowódcy oczywiste? Jednak o Białej Armii słyszał tylko z opowieści podróżnych grajków. Mityczna Biała Armia duchów, jak mówili niektórzy, jednak istniała i była u wrót Kantabrii. Miała pozwolenie samego księcia na wejście do systemu twierdz i na skorzystanie z teleportu.

Mogli tylko czekać na rozwój wydarzeń i mieć nadzieję, że posiłki dotrą na czas. Goście powoli zbliżali się w ich kierunku i będzie już niedługo musiał otworzyć bramę, aby wpuścić pierwszą cześć Białej Armii. Rozkaz księcia był zdecydowany i jednoznaczny. „Wpuścić Białą Armię i udzielić jej wszelkiej możliwej pomocy." Poza tym po tym, co widzieli z góry, byli już przekonani, że książę miał racje. Musieli wpuścić do środka wojowników, którzy z taka siłą i poświęceniem stanęli na drodze Darfurowi. Wiedział, że w końcu dowiedzą się, kto kryje się za tą legendarna nazwą. Wprost nie umiał doczekać się tej chwili. 

*

Przez walczące w pierwszej linii Delgadanki zaczęli przeskakiwać na długich tyczkach wrogowie. Zagrożenie zajrzało im w oczy. Wróg był prawie wszędzie. Irin ze swoją drużyną pobiegła do walczących, aby wesprzeć swoich. Uderzyła ramieniem w nadbiegającego wroga. Otworzyła miecz i przecięła jego drewnianą tyczkę na pół. Wraz z nią na ziemię upadła jego ręka. Nie dała mu szans. Powaliła go jednym szybkim cięciem z góry w dół przez tułów i przekroczyła jego ciało, aby zaatakować następnego. Była zła i wściekła. To już miało się skończyć, a oni znowu tu byli i znowu atakowali. Nie miały wyjścia i tym razem angażując większą siłę i całą swoją złość zebrała niewiarygodne siły i uderzyła w przeciwników. Była szybka i nawet nie zdawała sobie sprawy jak wiruje wokół niej i jej wrogów powietrze, które podrywa drobiny ziaren piasku z gruntu u jej stóp. W zawierusze walki nikt nic nie zauważył, a jeżeli ktoś coś dostrzegł, to pomyślał, że to pył z pola walki unosi się pod ich stopami.

Gdy uciszyła się i wróg już nie nadbiegał, Noviką wydała kolejny rozkaz:Novika odsunęła je z pierwszej linii i kazała czekać na kolejny manewr, który Delgada miała wykonać w stronę Kantabrii, aby zbliżyć się, jak najbardziej granicy. Zostali tylko żołnierze i nieliczne służby medyczne. 

– Jak się czujesz – usłyszała za sobą poważny i troskliwy głos Milford, która bezbłędnie ją poznawała nie tylko po błękitnym, chociaż skurzony i nieziemsko brudnym kombinezonie.

– Jakoś żyję – odparła.

Milford w swoim białym kombinezonie z czerwonymi opaskami na rękawach usiadła obok niej i spojrzała, jak rozmasowuje bolącą rękę.

– Daj pomogę ci – powiedziała i podłączyła w bolącym miejscu jakieś nieduże urządzenie. Chwilę później Irin poczuła wibrującą ulgę i przyjemne rozluźnienie. Milford nie próżnowała. Wpięła w brzeg bransolety Irin dwie ampułki, które szybko się opróżniły. – To cię postawi na nogi – wyjaśniła.

– Co to? – spytała Irin, ale Milford zawołano właśnie do pomocy przy rannych, więc powiedziała tylko: „Pomogą i ... uważaj na siebie". 

Irin nie musiała długo czekać. Szybko poczuła poprawę. Rozsunęła przednią część kasku i od razu poczuła zapach spalenizny. Raczej nieprzyjemny i drażniący. Oczy zaczęły jej łzawić. Powietrze wprost gryzło i dusiło. Unosił się w nim swąd spalonych ciał, przelanej krwi i nadmiaru potu. Zasunęła kask. Nie musiała tego wąchać. Wiedziała, że ona i jej drużyna mają parę minut, może trochę więcej na odpoczynek. Z niepokojem spoglądała na walczące koleżanki. Musiały czekać do następnego zwrotu.

– Karen! Jakże się cieszę! – powiedziała uradowana odbierając wiadomość od matki.

– Jestem za tobą na wzniesieniach – odpowiedziała Karen.

 Irin odwróciła się, aby ją zobaczyć.

 – Daleko za tobą, nie zobaczysz mnie. Ale przynajmniej ja widzę ciebie. Mam prośbę.

– Słucham? – zapytała z zaciekawieniem Irin.

– Proszę, uważaj na siebie. Pilnuj się Noviki i nie zostawaj w tyle w czasie odwrotu.

– Dobrze – odparła, było to przecież oczywiste – ale ty również bądź ostrożna.

– Mi raczej nic nie będzie – odpowiedziała rozbawiona Karen. – Ale jak będziesz w Kantabrii, idź ze wszystkimi prosto do teleportu, nie ściągajcie kasków i nikomu nic nie mówcie? Dla nich jesteśmy po prostu Białą Armią.

– Karen... – wtrąciła Irin – Dlaczego nie uderzamy na Darfur. Przecież damy radę i możemy to szybko zakończyć, a tak tylko się wycofujemy i liczymy straty. To źle wpływa na morale.

Przez chwilę trwało milczenie. Irin nie wiedziała, czy czasem nie uraziła Karen, ale w końcu usłyszała.

– Nie dysponujemy tą potęgą po to, aby podbijać świat, ale po to, aby pilnować jego porządku. Chronić ludzie i ich życie przed takimi nieoczekiwanymi napaściami jak ta. Niech walczą z nami, a nie z ludźmi, którzy na przykład mieszkają w Kantabrii.

– Wiem... – odparła, bo faktycznie wiedziała o tym, ale wiedzieć, a usłyszeć to z ust matki, to co innego. Widok tego, co się tutaj działo i ciągła walka o życie w imieniu innych ludzi, których nie znała, sprawiał, że targały nią sprzeczne uczucia.

– Tak żyjemy kochanie – dopowiedziała Karen. – Wiedz, że niezależnie od tego, o co zapytasz i co zrobisz, ja zawsze będę stała po twojej stronie. Kocham cię córeczko.

Irin zaniemówiła.

– Ja też cię kocham... mamo – wyszeptała drżącym głosem, ale potem usłyszała tylko szybką komendę Karen. 

– Spinamy mur! – krzyknęła do swoich ludzi Noviką. 

Stanęły w półkolu, rzędem, ramię przy ramieniu i włączyły swoje tarcze. Potem, co dziesiąta z nich wbiła swoją tarczę w ziemię. Odpięły je od przedramienia i odeszły parę kroków w głąb. Mur miał się włączyć na sygnał z penetratorów i wytrzymać prawie godzinę, broniąc je przed wrogiem.

– Pozostał tylko do ewakuacji nasz oddział i oddział Sefory, który jest już u wejścia do Kantabrii. Za chwilę będziemy również w zasięgu obrony z twierdzy, więc gdyby mur puścił oni nas osłonią – wyjaśniała wszystkim Novika. – Jakieś pytania? Nie? To gaście światła i ustawiamy się za ludźmi Sefory. Irin, zabezpiecz tyły. Wiesz, co robić. 

Wiedziała.

----------------

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top