17. Białe miasto


Białe miasto

Irin była zupełnie nieprzytomna, gdy Karen ją obudziła i powiedziała, że ma gościa. Zdziwiła się? Gość? Do niej? Nikogo tu przecież nie znała. A może ktoś z komisji, która wczoraj do późna ją przesłuchiwała, chce jeszcze o coś dopytać? Jakieś dodatkowe pytania. Znowu! Pomyślała z niesmakiem na wspomnienie tego, co ja spotkało. Czuła się, jakby coś ciężkiego po niej przejechało. Karen mówiła, że to z powodu leków, które jej podano podczas przesłuchania. Gdy tylko usiadła na łóżku poczuła, jak świat zawirował w jej głowę. Przymknęła oczy i powoli i głęboko oddychała. Czuła się, jakby bogowie znowu gmerali w jej głowie. Nauczona doświadczeniem powoli wstała i poszła do łazienki. Musiała się jakoś obudzić. Wzięła prysznic, który poprzedniego dnia nauczyła ją obsługiwać Salo i przeszła przez suszarkę. Była już bardziej rozbudzona, ale dopiero jak wciągnęła kombinezon poczuła jego zbawienne działanie. Miała wrażenie, że wyczuł leki w jej ciele i szybko zaczął ją wzmacniać. Czuła mrowienie na skórze. Nie było przyjemne, ale zaraz za nim poczuła ulgę i zanik dziwnego bólu, który jej towarzyszył.

Jakoś kojarzyła, co się wokół dzieje, gdy wchodziła do salonu. Czekała tam na nią młoda kobieta, chyba była w jej wieku. Wydawała się znajoma. Miała długie, ciemne włosy, prosto obcięta grzywka opadała jej na czoło, a szaro–niebieskie oczy były niewielkie, skośne i radosne. Nos mały i zadarty. Ogólnie była drobnej budowy ciała. Przywitała ją.

– Cześć jestem Maria – oznajmiła i wyciągnęła do niej na przywitanie rękę. – Jestem gwardzistką królowej...

Tak – pomyślała Irin – teraz ją pamiętam. – To ona szła za nami, jako obstawa z sali teleportu.

... i twoją szkolną koleżanką, ale nie wiem, czy mnie pamiętasz z tamtych czasów.

– Nie, nie pamiętam. – odparła najszybciej jak umiała. – Przykro mi. – Nie chciała wdawać się w dyskusje. Nie czuła się najlepiej i trudno było jej się wysilać na uprzejmości.

– Nic nie szkodzi! – prawie, że krzyknęła i zbliżyła się do niej. – Powoli przypomnisz sobie wszystko. Patrzę na ciebie i widzę, że to ty. Twoje oczy. Nie zmieniły się – stwierdziła. – Są nadal takie same. Może są bardziej dzikie niż były i biegają w nich analityczne chochliki, ale to ty!

Irin uniosła brwi... – Analityczne chochliki? Dzikie oczy? – pomyślała ze zdziwieniem. 

Jednak Maria ciągnęła dalej.

– Cieszę się, że jesteś i mam nadzieję, że nadal jesteś tak twardym przeciwnikiem, jak kiedyś. Liczę na to.

– Nie bardzo pamiętam, jaka byłam kiedyś – odezwała się Irin. – I na razie nie będę dążyła do poznania tamtej siebie.

– Pomogę ci! – stwierdziła z entuzjazmem Maria. Była podekscytowana.

– Raczej nie – zdecydowała Irin. – Podobam się sobie taka, jaka jestem teraz. Nie mam zamiaru się zmieniać. Dobrze mi z tym, kim jestem i jaka jestem.

– Brawo! – usłyszała za swymi plecami. To Salo i Karen właśnie weszły do salonu i usłyszały ich rozmowę. – Brawo córeczko! – powtórzyła spokojnie Karen i zaprosiła wszystkich na drugie śniadanie. – Tak szczerze, ja też jestem ciekawa, jaka teraz jesteś. Powoli się poznamy, praktycznie od nowa. Pamiętam cię, jako słodkie cudowne dziecko – mówiła siadając i nalewając do filiżanek ciepłą herbatę – a wróciła do mnie piękna, młoda kobieta. Nie mam pojęcia, jak bardzo zmienił cię świat, w którym mieszkałaś, ale bardzo cieszę się z twojego powrotu. Nawet nie wiesz jak bardzo... – dodała i z uśmiechem na ustach zachęciła dziewczyny do jedzenia. Przez cały czas jednak wpatrywała się w Irin z matczyną czułością.

Irin była głodna. Nie jadła nic od wczorajszego śniadania, bo po przesłuchaniu tak bardzo kręciło się jej w głowie, że nawet nie potrafiła patrzeć na jedzenie. Karen była wściekła, bo zorientowała się, że podano jej zbyt duże dawki leków i dlatego była taka nieprzytomna. Sprowadzono doktor Kan, a ta coś jej podała i kazała położyć się do łóżka.

– Przecież taka dawka jest niebezpieczna! – oburzyła się wczoraj Karen.

– Amanda zadecydowała o podwyższeniu dawki, gdy standardowa ilość nie działała... – tłumaczyła pani doktor.

– Ale to ty jesteś lekarzem, miałaś reagować, a nie zabijać mi córkę na czyjeś polecenie! – denerwowała się głośno Karen.

Irin jednak nie potrafiła nic skomentować, bo odpływała już w świat snów.

Jednak teraz po tylu godzinach odpoczynku nadal nie obudziła się jeszcze tak do końca. Nalała sobie kawy, którą polubiła tu w ciągu tych dwóch dni pobytu i spoglądała na Karen. Uśmiechała się do niej nieznacznie. Przed nią siedziała jej matka. Serce przepełniały jej dziwne tkliwe uczucia. Chyba była zadowolona z dotychczasowego obrotu spraw. Było jednak coś, o co musiała zapytać Karen.

– Dlaczego wyłączyłaś ELL?

Przy stole umilkły wszystkie rozmowy.

Karen spojrzała na córkę.

– Dla naszego bezpieczeństwa, aby nikt się nie włamał i nas nie podsłuchiwał – wyjaśniła. – Mam cię i nie chcę cię znowu stracić.

Irin znacząco pokiwała głową. 

– Cieszę się, że wróciłam – powiedziała w końcu przyjmując takie wyjaśnienia matki. Skoro, jako dziecko potrafiła panować nad ELL, dlaczego inni nie mieliby też tego robić.

Karen sięgnęła przez stół i uścisnęła jej rękę.

– Jedzmy – poprosiła. – A potem pojedziecie z Marią na wycieczkę po mieście.

– Cudownie! – uradowała się Salo, a na jej ustach zagościł piękny malowniczy uśmiech. Irin też się uśmiechnęła. Radość, jaka ją otaczała była zaraźliwa.

Miała wyrzuty sumienia, że tak oschle potraktowała Marię. Musiała jej to jakoś wynagrodzić. 

*

Serce Marii było przepełnione szczęściem i radością. Promieniała. Odzyskała koleżankę z lat szkolnych, przyjaciółkę–nierozłączkę. Wtedy prawie wszystko robiły razem. Przede wszystkim – podzieliły świat na: one dwie i reszta świata. Wspierały się, razem walczyły, rywalizowały i rozrabiały. Razem dostawały kary za nieprzepisowe zachowanie. Jak myślała o tym teraz, uśmiechała się do swych myśli? Były wtedy takie małe, a tak przemądrzałe i wygadane, że nie było dla nich autorytetów. Były tylko one.

Irin, którą teraz obserwowała była wprawdzie inna, niż ta, którą pamiętała, ale czas leczy rany i kto wie, co się jeszcze zdarzy. Dawna przyjaciółka była przede wszystkim rozważna i cicha. Uważnie analizowała otoczenie, jakby wszystko widziała po raz pierwszy. Przede wszystkim Maria była pod wrażeniem trafności jej spostrzeżeń i wypowiedzi. Jej oschłość i małomówność raziły ją na początku, ale szybko zrozumiała, w jakiej sytuacji się znalazła. Nikogo i niczego tu nie znała i nie pamiętała. Jedyne, co mogła jej dać, to swoją przyjaźń i troskę oraz wsparcie w tych trudnych dniach.

Zorganizowała dla Salo i Irin wycieczkę po mieście. Karen poradziła jej, aby potraktowała Salo i Irin, jak nowicjuszy, którzy po raz pierwszy w życiu są w dużym nieście. Królowa o dziwo dała jej wolne. Wprawdzie Irin nie była zachwycona tym pomysłem, ale nie miała wyjścia. Salo okazała się jej wielkim sprzymierzeńcem i obie wyciągnęły Irin z apartamentu, prosto w zieleń lasów otaczających piaskowce od południowej strony.

Było tutaj tak cicho. Spokojnie. Brama, przez, którą wyszły za te skalne "mury miasta", zasunęła się, zassała i zniknęła. Znalazły się gdzieś na obrzeżach miasta. Irin zeszła po skałach na dół na zieloną trawę i stanęła twarzą do lasu. Poczuła zapach, który skojarzył jej się z górami, po których chodziła z mężem. Wciągnęła z żalem powietrze do płuc. Powstrzymała żal. Tak dawno o nim nie myślałam. Jestem tak daleko i nie wiem, co się tam dzieje. – stwierdziła w myślach. Walczyła o przetrwanie, o to by dotrzeć tutaj i aby przeżyć. Ale on był przy niej, a zapach i zieleń lasów przypominała jej o nim, o jej sercu przepełnionym żalem i miłością, tęsknotą wielką, jak droga którą pokonała.

Nie była pewna tego, czego zażąda od niej Delgada. Czekała na raport komisji, która ją przesłuchiwała, bo od niego zależało wszystko, co będzie mogła robić w Delgadzie. Odwróciła się i spojrzała na Salo i Marię, które radośnie szczebiotały oglądając swoje ubrania. Salo wyglądała rewelacyjnie. Czysta, umyta i wypoczęta z gładko uczesanymi włosami prezentowała się doskonale. Może była jeszcze zbyt chuda, ale akurat temu szybko zaradzą. Maria była w zwykłym zielonym kombinezonie żołnierza Delgady, a nie w ozdobnym kombinezonie gwardii królewskiej. Chyba nie chciała rzucać się zanadto w oczy.

– Idziemy? – zapytała, wywołując tym pytaniem okrzyk radości na widok jej uśmiechniętej twarzy. Zbiegły do niej krzycząc:
– Idziemy? Pewnie! Czekamy tylko na ciebie.

Przed nimi była długa droga do zachodniej części miasta. Okrążały piaskowce, aby Irin mogła dokładnie zobaczyć, gdzie się znalazła. Maria celowo prowadziła je do miasta okrężną drogą, aby wprowadzić je w szczegóły życia w Delgadzie. Nie musiała robić jakiś długich wstępów, bo Salo zaraz zapytała:

– Jak to jest z Delgadą? Karen mówi, że bronicie światowego ładu, a gdy wylądowałyśmy na teleporcie, ktoś tak bardzo się nas bał, że wojsko do nas strzelało.

– Delgadę stworzono po to, aby pilnowała porządku tego świata, aby wspomagała potrzebujących i likwidowała ogniska zapalne i zagrożenia. Jesteśmy tak jakby grupą interwencyjną, wspierającą władców najpotężniejszych królestw – wyjaśniła Maria pomijając dyskretnie sprawę ataku. –  Tam gdzie zawodzi dyplomacja, pojawiamy się my.

– Komu służymy? – zapytała nagle Irin. – Mówiłaś, że wspieramy władców najpotężniejszych państw. Kogo dokładniej?

Maria uśmiechnęła się znowu. Wydawało się, że rozmowa na ten temat jest dla niej przyjemnością i odpowiedziała:

– Przede wszystkim królowej i naszemu krajowi, ale cele, którym służy Delgada zostały, jako przywileje nadane nam setki lat temu przez naszych sąsiadów Adrę, Kantabrię i Monte Ro. Do dzisiaj wypełniamy zadania, które sprecyzowano i powierzono nam w traktacie pokojowym.

– Wiem, o którym traktacie mówisz – powiedziała Salo – ale nie ma tam wzmianki o Delgadzie i o Białym Mieście. Czytałam go i studiowałam bardzo uważnie. 

Maria i Irin przypatrzyły się Salo.

– Jesteś Azalką, prawda? – zapytała wyczekująco Maria.

– Tak... – przyznała Salo. Każdy to przecież widział.

– Więc znasz tylko część dotyczącą swojego kraju – wyjaśniła Maria i zaczęła iść dalej, a one za nią. Irin nie odzywała się, bo nie znała tej historii i traktatów. Fakt, nasuwało jej się kilka pytań, ale stwierdziła, że posłucha tego, co ma do powiedzenia Maria. To wiele może wyjaśnić.

– Każdy kraj – mówiła dalej Maria – otrzymał cześć główną traktatu pokojowego, którego twórcą był Henryk Wielki...

– Poprzedni władca Monte Ro – wtrąciła Salo.

– Tak, właśnie on – przyznała z uśmiechem Maria. - Mamy więc cześć główną  i swoją część, w której zawarte są postanowienia traktatowe ze swymi sąsiadami i postanowienia ogólne, zadania i powinności. Widziałaś więc traktat pokojowy w wersji, która dotyczy Azalii. Całość została złożona pod kluczem w Monte Ro. To oni mają kontrolować, czy zapisane tam postanowienia są przestrzegane.

– Dlaczego właśnie oni? – zapytała Irin. 

Salo i Maria stanęły i spojrzały na nią zdziwione, jakby powiedziała jakąś niedorzeczność. 

– Jak to, dlaczego właśnie oni? – powtórzyła Maria. – Najpotężniejsze państwo świata, które wygrywa wojnę wraz ze swymi sojusznikami, ma chyba takie prawo?

– Oni sami są w stanie kontrolować świat – dodała Salo. – To potęga, której nie warto drażnić. Warto natomiast zabiegać o ich wsparci. 

– To oni stworzyli Delgadę wieki temu i przy naszej pomocy kontrolują świat. – podkreśliła Maria. – Oczekują współpracy w realizacji własnej polityki. My to im dajemy. Jak zobaczysz kiedyś Monte Ro – stwierdziła z uśmiechem Maria – będziesz wiedziała, dlaczego to oni dzierżą cały traktat i kontrolują jego realizację. Będziesz zachwycona i przyznasz mi wtedy rację.

– A co mają takiego szczególnego, jeżeli mogę zapytać?

– Wszystko! – prawie, że krzyknęły obie. Maria jednak wytonowała i dodała.

– Irin, żyjemy w świecie, gdzie największym graczem jest Monte Ro – odezwała się Maria. – To potęga o jakiej ci się nie śniło. 

– O Delgadzie też nie śniłam, a jestem tutaj.

– Przepraszam, nie powinno mnie dziwić twoje dopytywanie o Monte Ro, ale dziwi mnie to. Mam wrażenia, jakbyś nie miała pojęcia, w jakim świecie się znalazłaś. Kto tu rozdaje karty? – mówiła z przejęciem Maria.

Irin spojrzała na nią trochę speszona.  

– Jakbyś była odizolowana i nagle tutaj wróciła, ale bez wiedzy potrzebnej do tego, aby poznać ten świat. Gdzie byłaś tak długo? – dopytywała się Maria i z wyczekiwaniem patrzyła na Irin –Zostałam gwardzistką królowej, ale wiem, że z tobą mogłabym przenosić góry, mogłabym osiągnąć znacznie więcej. Więc pytam, gdzie jest moja przyjaciółka. Tak mi ciebie brakowało. Tęskniłam za tobą i nie miałam, z kim rozrabiać.

– A teraz jestem – odparła Irin, czując dziwne ukłucie w mózgu. – I cieszę się, że na mnie czekałaś i że nauczysz mnie tego wszystkiego, co powinnam wiedzieć, przyjaciółko z drzewa zapomnienia – dodała i wskazała na coś palcem. 

Maria nie odwróciła się we wskazanym kierunku tak jak Salo, tylko rzuciła się na Irin i mocno się do niej przytuliła. Teraz jej pewność i wiara w to, że to prawdziwa Irin, zostały nagrodzone. Za jej plecami było drzewo zapomnienia, gdzie urządzały sobie kryjówkę, o której tylko one wiedziały. Tam zapominały o wszystkim. Bawiły się i kryły się przed całym światem.

Gdy Maria w końcu ją puściła, wszystkie śmiały się i cieszyły się, obchodząc i oglądając drzewo. Maria była szczęśliwa, bo coś się w końcu potwierdziło, a Irin, dlatego, że coś sobie przypomniała. To było dziwne uczucie. 

Maria opowiadała, jak łobuzowały tutaj i w samym mieście i śmiały się najgłośniej jak umiały, gdy próbowano zagonić je do szkoły. Karen i Barbara nie miały z nią łatwego życia. Była szybka i niezależna. Mała i wścibska. Ciągle musiały się o nią martwić. W końcu zrobiło się radośnie i wcześniejsza sztywność umknęła w zapomnienie. Gdy po dłuższym czasie uspokoiły się trochę Irin powiedziała:

– Cieszę się, że Delgada to królestwo pełne kobiet i nie trzeba rywalizować z mężczyznami. Na jakiś czas mam ich dosyć.

– Delgada to kraj kobiet i mężczyzn, chociaż tych pierwszych jest znacznie więcej.

– I Monte Ro na to pozwoliło? – zdziwiła się poważnie Salo.

– Nie miało wyjścia – oświadczyła Maria. – Nasz podział świata jest tak silny, że próbując stworzyć sztuczny twór za zgodą pozostałych królestw, Monte Ro musiało zgodzić się na wspólny świat. 

– Sami zaś pozostali królestwem facetów – skomentowała znowu Salo.

– Niech sobie będą! – zaśmiała się Maria. – Mnie do szczęścia wystarczą takie dwie jak wy!

– Myślisz, że będziemy mogły wstąpić do armii duchów? – zagadnęła ją wesoło Salo. 

– Zdecydujecie, gdy lepiej wszystko poznacie, a teraz chodźcie, coś wam pokażę – zawołała i pobiegła przed siebie, a one zaraz za nią.

Irin poczuła przypływ ciepłych uczuć do Marii, ale ze względu na rozłąkę w czasie której jej nie widziała i nie pamiętała jeszcze wszystkich szczegółów ich przyjaźni, nie emocjonowała się tak jak ona. Biegnąc, zastanawiała się nad tym wszystkim czego się dowiedziała o swym kraju i próbowała sobie to wszystko poukładać. 

Teraz musiała przetrawiać informację o armii duchów, która pracowała na czyjeś polecenie i niespodziewania atakowała ludzi.  Czy tak powinno być? Czy chciała być częścią tego systemu? Musiała sobie to wszystko przemyśleć i poznać dokładniej, bo jeżeli coś jej się podobało, to znajdowała również coś, co ją trwożyło.

Minęły kolejny zakręt i wyszły na olbrzymi nieosłonięty teren. Przed nią, po sam horyzont ciągnęły się wolne pagórkowate przestrzenie, łączące się gdzieś daleko z linią nieba. Przez środek biegła szeroka szara i równa droga. Prowadziła prosto do Białego Miasta. Irin oderwała wzrok od spokojnego widoku i odwróciła się. Po prawej jej stronie ciągnęły się olbrzymie mury miejskie. Już od dawna ciągnęły się wzdłuż ich ścieżki, ale tu od strony lasu były piaskowe, jak wzniesienia i stożkowe ścianki, w które je wkomponowano. Były wysokie i potężne, ale nie przykuwały wzroku tak jak mur, który teraz zobaczyła. Od tej strony mur był biały i delikatnie połyskiwał. Wraz z Salo zachwycały się gładkimi ścianami i ozdobnymi fikuśnymi wieżyczkami. Irin zmarszczyła brwi i myślała intensywnie o tym, co widzi. Zastanawiała się, czy to znów sen, czy jawa. Postanowiły podejść bliżej. Podbiegła i dotknęła muru. Powierzchnia była śliska, a mur ciągnął się w nieskończoną dal i olśniewał jej zmysły. Zadarła do góry głowę i długo przyglądała się temu, co widzi. Ta potęga ją przerastała. To nie była drewniana palisada jej osady. Poczuła się małym robaczkiem pod murami miasta i zaczęła zastanawiać się, jak buduje się coś takiego? Wiedziała ile pracy kosztuje wyrąbanie drzew i transport w wyznaczone miejsce, a tu miała przed sobą kamienne mury. Chociaż, czy były one kamienne, tu miała znów wątpliwości.

– Na co dzień są o połowę niższe – wyjaśniła Maria – ale poprosiłam Karen, aby je podniesiono.

– Możemy dźwigać i opuszczać coś tak ciężkiego? – zdziwiła się Irin, a jej serce mocniej załomotało.

– Gdzie ja u licha trafiłam – zapytała, jakby samą siebie Salo, ale była w tym momencie wyrazicielką uczuć Irin, która położyła jej rękę na ramieniu.

– To nie wszystko, co chcę wam pokazać – poinformowała je Maria. – Pokażę wam to, czego nie widzą, na co dzień przeciętni mieszkańcy miasta i goście, którzy tu przyjeżdżają.

– A jest ktoś taki jak przeciętny mieszkaniec miasta? – zapytała z ironią Irin.

– Oczywiście, że jest – ubawiła się Maria. – Możesz sama wybierać kim chcesz być. Nie musisz być żołnierzem, aby tu mieszkać – wyjaśniła Maria.

Uspokoiło to trochę Irin, a już na pewno Salo i dynamicznym krokiem ruszyły w stronę miasta. Wędrówka do bramy trochę się ciągnęła, ale w końcu zbliżyły się do niej. Jej wrota lśniły brązową poświatą i przykuwały wzrok licznymi zdobieniami. Irin przyglądał się wzorom i zdobieniom i zastanawiała się, jak możnaby zdobyć miasto z tak wielką i mocną bramą? Nie znalazła jednak odpowiedzi, ale czuła, że z czasem rozwiąże i ten problem.

– Tak miasto wygląda dzisiaj – powiedziała Maria i z wysiłkiem, zapierając się mocno, popchnęła ciężkie skrzydło bramy, aby w końcu zobaczyły wnętrze miasta. Od razu podeszły do niej dwie strażniczki, zaciekawione tym, kto tak szarpie się z olbrzymim skrzydłem, pomogły jej i pozdrawiając tylko Marię odeszły. 

– Pewnie wcale nie boicie się Bassfy – stwierdziła Salo stojąc na drodze i podziwiając wnętrze Białego Miasta. – Ale nie słyszałam, abyście z nimi walczyły... Szkoda, bo bardzo by się tam przydała wasza interwencja.

– Działamy wszędzie, Salo – wyjaśniła Maria bardzo dobitnie. – Nie miej złudzeń. Wiemy więcej niż myślisz. Nie atakujemy otwarcie Basfy, bo czerpiemy z nich inne korzyści. 

– Czy może być coś ważniejszego niż zachowanie bezpieczeństwa i pokoju?

– Tak, osłabienie liczebne przeciwnika i korzystanie z jego pokładów ludzkich. Na mocy traktatów po ostatniej wojnie, Bassfa przekazuje nam co dwa lata około stu noworodków płci żeńskiej, a w następnym roku oddaje taką sama ilość do Adry. 

– A mimo to są potężni, jakby takie osłabianie nie pomogło.

–Postanowiono również, że noworodki płci męskiej trafiają w jednym roku do Monte Ro, a w następnym do Kantabrii. Tak jak nasze dzieci są oddawane zawsze ich ojcom z kraju, z którego pochodzą, a dziewczynki zostają tutaj.

– Nie wierzę! – zaśmiała się ironicznie Irin, tak jakby rzeczywiście nie wierzyła w to, co słyszy. – Ktoś się na to godzi?! Oddawanie dzieci? Chłopców? Zabieraniei dziewczynek? Co to jest?! Mario, to niedorzeczność! Przecież dziecko to dziecko i potrzebuje dwójki rodziców. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! – ekscytowała się Irin widząc poważne miny Mari i Salo, jakby były zdziwione jej reakcją i nie rozumiały jej oburzenia. – Dziecko, to mały cud, mój własny, noszony przeze mnie i w bólu urodzony – stwierdziła Irin, przypominając sobie cierpienia kobiet z wioski, oczekiwanie na dziecko i radość ze szczęśliwych narodzin. Była bardzo poruszona.

– Irin – przerwała jej Maria, a Salo położyła jej rękę na ramieniu, aby się uspokoiła. Po raz pierwszy widziały ją zdenerwowaną, broniącą swoich poglądów. – Uspokój się. W naszym świecie jest inaczej.

– Co jest inne? Miłość macierzyńska?

– Miłość jest trochę inna – stwierdziła Maria. – U nas dzieci rodzą się w sposób naturalny bardzo rzadko. Korzystamy z inkubacji całkowitej.

– Inkubacji całkowitej?– zdziwiła się Irin. – Co to za stwór?

– Dziecko zostaje poczęte i rozwija się poza organizmem matki.

– Nie, nie!!! – uniosła się Irin wyciągając przed siebie rękę, aby je uciszyć. – Nie chcę tego nawet słuchać. To obrzydliwe i niemożliwe. To nieludzkie pozbawiać kobietę możliwości urodzenia własnego dziecka.

– To nic takiego – powiedziała Salo i stanęła przy niej. – W tym nie ma ryzyka. Matka i dziecko są bezpieczne i zdrowe.

– Ty też to znasz? – zdziwiła się Irin. – W Azali też tak robią? Nie, to dla mnie zbyt wiele. Nie potrafię tego zrozumieć – mówiła, bo wiedziała i pamiętała, jak bardzo pragnęła dać dziecko swojemu mężowi. Była wprost pewna, że nim minie rok ich małżeństwa, będą rodzicami. Nie udało się i co miesiąc martwiła się coraz bardziej. Potem rozpaczała i mówiła sobie – Następnym razem się uda. – Mimo starań nie mieli dzieci, na których im tak zależało. Nie było nawet złudnych nadziei, które zdarzały się innym kobietom. Ona chciała być matką i poczuć to szczęście w sobie.

– Jeżeli chcesz, to pójdziemy tam i wszystko sobie pooglądasz – zaproponowała Maria bardzo poważnie. – Zobaczysz te śliczne dzieci i sama się przekonasz jakie to przyjemne widzieś jak się rozwijają.

– Dziękuję – odparła Irin patrząc w dół na trawę pod stopami. – Nie chcę się wdawać w szczegóły czegoś, czego nie potrafię i nie chcę pojąć. Może kiedyś – dodała, aby nie urazić aż tak bardzo Marii. – Muszę to przemyśleć – powiedziała i ruszyła przed siebie po szarej drodze. – Idziemy na ten spacer po miasta, czy nie? – zapytała, czuła jak emocje nią targają i zastanawiała się do jakiego świata trafiła? Po staracie męża i ciągłej żałobie po nim, nie myślała i nie planowała niczego na przyszłość, a tym bardziej rodziny i dziecka. Chciała tego tylko z tamtym jedynym człowiekiem, którego kochała. Jednak wiadomość, że odbiera się kobiecie możliwość takich cudownych przeżyć, bardzo ją poruszyła. Musiała wytłumić swoje emocje. Skupić się na tym, co jest przed nią. Do tej pory myślała tylko, jak przeżyć i dotrzeć do celu, do Delgady. Cel jednak okazał się dziwny i zaskakujący. Musiała się zastanowić czy trafiła do właściwego świata. A może to wszystko tylko jej się śniło? Pogrążona właśnie w takich myślach ruszyła za Marią i Salo.

Białe Miasto zachwyciło Irin. Było pełne białych, murowanych domów, jakich chyba nie widział lub wcale ich nie pamiętała. Na dodatek wszystko otoczone było niezwykłą ilością zielonych drzew i krzewów i taką ilością kwiatów, której nigdy nie potrafiłaby sobie wyobrazić.

Do tej pory szczytem marzeń wydawały jej się domy Benezzy, drewniane, wysokie i obszerne, potem to zachwycające mieszkanie Karen, piaskowce i teraz to. Murowane domy z dużymi oknami i schodami. Ozdobne poręcze i fasady i ten niesamowity rozmach. Miała w głowie niezliczone obrazy z przeszłości, które mieszały się z obrazami tej chwili. Nie wiedziała skąd się wzięły i jak je dopasować, ale czuła się szczeliwa i podekscytowana widokiem tego wszystkiego.

Szeroka droga wyłożona była kamiennymi, gładkimi i równymi płytami. Panował na niej spory ruch. Wszędzie byli ludzie i gdzieś się spieszyli. Droga wiodła w głąb miasta i rozszczepiała się na szereg mniejszych ulic. Wszystko wydawało jej się takie poukładane i schludne. Nawet tłum na ulicach poruszał się jakby w uregulowany sposób.

Stanęły na niewielkim placu i Maria wskazała im coś w górze. Gdy tam spojrzała zobaczyła piaskowce otaczające miasto półkolem prawie od trzech stron, jak opiekuńcze ramiona i olbrzymie wieże pałacu królewskiego strużące wysoko w górę. Zaparło jej dech. Zdała sobie wtedy sprawę, że chodziła tymi ulicami, a raczej biegała nimi. Była częścią tego miejsca. Należała do niego!

----------------------



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top