Mecz - koszykówka: Erebor VS Mroczna Puszcza cz. 1
Trybuny były pełne. Widownia była widocznie podzielona, elfowie i krasnoludowie siedzieli w dużych grupach. Każda z nich wyposażona była w transparenty, bębny i chorągiewki.
Pomiędzy rozentuzjazmowanymi kibicami kręcili się ludzie, w większości nie wiedzący, komu kibicować. Roześmiane dziewczęta machały szalikami, chłopcy o spiczastych uszach nosili wino, młodzi krasnoludowie zaś piwo.
Nasi Noldorowie siedzieli na najlepszych miejscach wraz z Legolasem, który uparł się, żeby ojciec zarezerwował im królewskie, VIP-owe siedzenia.
Fingon ubrany był od stóp do głów na zielono (tyczy się to także przefarbowanych włosów) i cały owinął się ogromnym sztandarem z kaligraficzną nazwą szkoły z jednej, a herbem króla Thranduila z drugiej strony. Na szyi miał długi szalik, na głowie zaś czapę w kształcie drzewa. W rękach trzymał transparenty z nasmarowanymi przez Curufina ogromnymi, fikuśnymi tengwami: na jednym widniało wielkie ELDAROWIE DO BOJU!, na drugim zaś KOCHAMY CIĘ, RUSSO!
Maglor przyszedł z trąbką, która była koszmarnie głośna i już od pół godziny niestrudzenie w nią dął. Finrod zażyczył sobie, żeby Aredhela przytaszczyła razem z Celegormem ogromny bęben. Sam przybył tylko w zielonych spodenkach, z ogromnym QUENDI KOSZA! wymalowanym na piersi, w złote włosy zaś wplótł sobie winorośl. Spośród liści wystawały taśmy z nasmarowanymi hasłami zagrzewającymi do gry.
- Ingoldo! Raz, dwa, trzy! To, co gramy na puzonie z Tyelko, gdy mamy nie ma w domu!
I zadął znów w trąbkę, a Finrod z całej siły zaczął walić w bęben.
Amrod i Amras wzięli przykład z ich ulubionego kuzyna Finroda i także niestety nie można ich było nazwać ubranymi. Ku rozpaczy ochroniarza, nie dało się też powiedzieć, że są całkiem nadzy, więc musiał ich wpuścić - owiniętych w biodrach liśćmi, na tyle gęstymi, że w sumie nie było nic tam widać, na tyle rzadkimi, że oglądało się za nimi wiele osób, i to nie tylko dziewcząt. No i mieli wściekle rude włosy, przez które widać ich było na trzy staje. Usiedli obok Elladana i Elrohira ubranych w coś, co przypominało skrzyżowanie bielizny ze zbroją.
Przyjaciel Maedhrosa, Azaghâl, przyszedł na mecz w barwach oczywiście krasnoludzkich, lecz w przeciwieństwie do większości brodatych kibiców nie miotał przekleństw pod adresem Eldarów. Traktował ich z sympatią, kilku nawet zaoferował kufle, które przyjęte zostały z zachwytem i pozytywnym zaskoczeniem.
Koło króla Thranduila wystrojonego w najpiękniejsze, najdroższe jedwabie (było ciepło, więc zdecydował się na srebrną, delikatną i zwiewną szatę z zielonym płaszczem) siedzieli poważny Elrond z chorągiewką w ręce, Fingolfin o rozmarzonym, błękitnym spojrzeniu, z długim, prostym warkoczem, który dodawał mu niezwykłego uroku, jaśniejąca Galadriela w białej szacie i Fëanor z burzą kruczych, nieokiełznanych loków, w zielonych szatach. Jego mina była bardzo jednoznaczna; Fingolfin, przyzwyczajony do zaczepek, udał, że jej nie zauważa, Galadriela jednak lekko pobielała na twarzy. Postawa Noldora aż krzyczała: patrzcie, frajerzy, na mojego syna!
Owacje nagle wzmogły się. Oto na boisko weszły z dwóch stron dwie drużyny.
- Oto drużynaaaa... Naugrimów! Proszę spojrzeć na te barki! - wrzasnął Ecthelion, komentator.
Pod nisko ustawionym koszem stanęli krasnoludowie: wszyscy bardzo przypakowani, krępi i brodaci. Gdy podnieśli ramiona, prezentując napięte mięśnie, z gardeł krasnoludzkich kibiców wydarł się gromki ryk radości. W powietrze wzniosły się napisy. Największy z nich głosił: KILI FILI DO BOJU!
Nie mniej jednak uwagi poświęcano dziesięciu smukłym elfom. Drużyna stanęła pod wysoko umieszczonym koszem i ukłoniła się z gracją, wywołując okrzyk zachwytu z ust elfów i ludzkich kobiet. Najbardziej zjawiskowy był ponad dwumetrowy młodzieniec, odrzucający rude loki na plecy. Z tyłu zielonej koszulki widać było napis NELYAFINWË 01.
- Elfowie! - krzyknął Ecthelion. - Sindarowie, Silvanowie, ale widzimy i potężnego Noldora, syna Fëanora!
Podniosły się nowe owacje.
Sędziujący Gandalf zadął w gwizdek. Fingon dziko wrzasnął, gdy Maedhros z łatwością zajął się piłką. Podał szybko do Galiona, który pobiegł w stronę wysokiego kosza, kozłując.
Blondyn nie docenił jednak krzepy krasnoludów. Niski koszykarz z taką siłą w niego wbiegł, że elf aż się zatoczył. Szybko odzyskał równowagę, ale było już za późno.
Gardziele krasnoludów na trybunach wydały z siebie dziki ryk, gdy ciemnobrody Kili pędził do drugiego kosza, szybko podając sobie piłkę z Filim. Podbiegł do nich wysoki Maedhros... ale zarobił ostrego kopniaka w goleń i zwinął się z bólu.
- FAUL! - ryknął tłum.
- Czy to było zgodne z zasadami? - na głos zastanawiał się Ecthelion.
Kili i Fili biegli jednak dalej. Transparent z ich imionami załopotał...
- Cóż to za akcja! Krasnoludowie biegną, biegną... czy to będzie kosz? Kili, Fili, drodzy państwo... och, cóż za zwód... AAAAAH!
I oto grube głosy przyjezdnych zagłuszyła owacja elfów. Długowłosi powstali z miejsc, gdy szczupły Meludir porwał piłkę, ominął kilku krasnoludów widowiskowym saltem i podał do Galiona, który błyskawicznie wrzucił ją do kosza.
- CÓŻ ZA BRAWUROWE AKROBACJE, MELUDIR! KOSZ GALIONA! TO BYŁA NIESAMOWITA AKCJA! - wrzeszczał Ecthelion do mikrofonu. Tłum oszalał. Wino polało się strumieniem; krasnoludowie siedzieli wściekli, gdy elfowie i ludzie stukali się kielichami.
Finrod i Maglor stworzyli koszmarną kakofonię. Lúthien zaczęła szaleńczo tańczyć z Berenem; Aredhela wzięła Fingona na barana, który poszedł w ślady Finroda i zdjął koszulkę (jak wspominaliśmy, dzień był upalny). Zaczął nią wymachiwać nad głową, krzycząc jak opętany.
Gwizdek Gandalfa obwieścił koniec pierwszej kwarty.
***
Po przerwie kibice wrócili na miejsca z nowymi zapasami jedzenia, kupionymi na pobliskich straganach. Lúthien miała w rękach całą górę butelek wina.
Po gwizdku piłkę od razu przejęli pragnący odegrania się krasnoludowie. Grali na tyle agresywnie, że ani Galion, ani uwielbiający wszelkie sporty umięśniony Miltelien, ani smukły Meludir, ani szybki Rúmil nie mogli się nawet do nich zbliżyć. Maedhrosa nie było na boisku; siedział na ławce, zawiązując pas materiału wokół posiniałej z przodu łydki.
- Ooo, piłka krasnoludów! Co za agresywna gra!
Miltelien podbiegł do rudego krasnoluda - GIMLI 04 - i spróbował odebrać mu piłkę, ale silny Naugrim podał do Filego i elf musiał pobiec na obronę. Fili wymierzył... rzucił...
- TAK! - W powietrze trysnęło krasnoludzkie piwo. Rozległy się dzikie wiwaty. Maglor włożył dwa palce do ust i zaczął gwizdać; Azaghâl wymachiwał zdjętym z siebie kubrakiem, a drużyna krasnoludów rzuciła się Filemu na szyję.
- Dlaczego nikt ich nie ukarał za ten faul?! - pieklił się Fingon.
- Uspokój się, Finno - Turgon położył mu dłoń na ramieniu. Niższy chłopak ze złością ją strącił.
Lúthien nie otwarła ani jednej z butelek i jasność unosząca się wokół niej ledwo zauważalnie przybladła. Wtuliła się w chłopaka. Amrod, Amras, Elladan i Elrohir skrzywili się niemiłosiernie i owinęli flagami, zasłaniając półnagie ciała.
- Ciąg dalszy po przerwie! - obwieścił Ecthelion.
Proszę o gwiazdeczkę i komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top