Fëanor w szkole

Fëanor lubił poznawać nowe narody i państwa. Zgłębiał ich zwyczaje, nawet jeśli uważał je za idiotyczne. Często porównywał języki innych elfów i ludzi z quenyą i językiem Noldorów, interesował się również ich rękodziełem i rzemiosłem, które często bywały dla niego inspiracją.

Tak więc następnego dnia po przyjeździe postanowił zwiedzić Leśne Królestwo. Był też szczególnie ciekaw, jak wygląda słynny high school dla elfów, do którego uczęszczają jego synowie.

Udał się toteż na parking, gdzie pozostawił furgonetkę rodziny Fëanorian. Zdjął z bagażnika ogromnego Harleya i z piskiem opon pojechał na wycieczkę.

***

Szkoła była ładnym budynkiem; wybudowana pośród drzew, ładnie komponowała się z krajobrazem.

Fëanor, rozkoszując się faktem, że wszyscy uczniowie stanęli jak wryci, gapiąc się na jego motor, zgrabnie z niego zeskoczył i zdjął ogromny kask.

Przemaszerował do drzwi, będąc wciąż w centrum uwagi.

Gdy otworzył drzwi, jego oczom ukazał się korytarz. Po prawej wisiał rząd wieszaków, tu Fëanor zawiesił swoją skórzaną kurtkę; po lewej zaś stronie było wejście do sekretariatu.

Wzruszył ramionami i bez pukania wszedł do środka.

Za biurkiem siedziała znudzona sekretarka w obcisłej sukni. Miała niezwykle skomplikowaną fryzurę i pomalowane paznokcie. Na widok Fëanora podniosła głowę i uśmiechnęła się zalotnie.

Mimo że elf był już niemłody, wiek nie odcisnął na nim swego piętna. Z kolejnymi latami jedyne, co się w nim zmieniało, to skóra - niegdyś gładka i miękka, dziś ciemniejsza i twarda od doświadczeń losu. Ogień w jego oczach pozostał ten sam.

- Chciałbym obejrzeć szkołę i spotkać z nauczycielami.

Sekretarka spojrzała na niego z zainteresowaniem, ale niezbyt przychylnie.

- Bardzo mi przykro, ale to niemożliwe. Nie wolno mi wpuszczać nikogo bez specjalnego pozwolenia poza dniem otwartym, zwłaszcza na jakieś pogadanki.

- Droga pani, ja tu mam siedmiu synów! - Oczy Fëanora zalśniły groźnie.

- Jak pan się wobec tego nazywa? - sekretarka była nieco zniecierpliwiona.

- Fëanor Curufinwë - warknął Fëanor.

Na te słowa elfka przyjrzała się jeszcze raz Noldorowi. Dokładnie przypatrzyła się każdemu elementowi: od burzy czarnych włosów i szarych oczu, przez obcisły czerwony podkoszulek z napisem FUCK MORGOTH (tu oczy sekretarki spoczęły dłużej, analizując odsłonięte ramiona i mocno zarysowane mięśnie Fëanora), aż po skórzane spodnie i ciężkie, okute buty.

Fëanor doskonale wiedział, co się dzieje w głowie sekretarki, więc podsunął się bliżej jej biurka i uśmiechnął.

- Mnie pani nie wpuści? - zakręcił grube pasmo włosów na palcu.

Sekretarka spojrzała na niego jeszcze raz i przybrała kokieteryjną pozę.
- No dobrze, ale to nasza tajemnica - puściła mu oczko.

W tym momencie flirciarska aura Fëanora zniknęła całkowicie. Odwrócił się na pięcie i długimi krokami wyszedł na korytarz, pozostawiając sekretarkę zastanawiającą się, co zrobiła źle.

***

Fëanor obszedł całą szkołę, wchodząc nieoczekiwanie na niektóre lekcje i zostając na tych, które go interesowały.

Wprosił się na lekcję rękodzieła, prowadzoną przez Beina, krasnoluda spod Góry.

Bein, zobaczywszy elfa, zagotował się ze złości.
- Czy można wiedzieć, jak szanowny pan się nazywa i czemu przerywa mi nauczanie trudnej elfiej młodzieży? - zapytał, aż czerwony na twarzy.

- Fëanor Curufinwë jestem, syn Finwëgo, Najwyższy Król Noldorów - Elf niezrażony zachowaniem krasnoluda podszedł do niego z wyciągniętą ręką.

Na dźwięk nazwiska krasnolud całkowicie zmienił wyraz twarzy.
- Panie Fëanorze, przepraszam... myślałem, że to kolejny miłośnik kwiatków i motylków, zdziwił mnie tylko kolor włosów! Mam nadzieję, że pan nie...

- Spokojnie, mój drogi - Fëanor był rozbawiony trafnym opisem zainteresowań Sindarów. - Co to za sztylet? - zapytał, podnosząc przepięknie wyrzeźbioną broń, którą Bein przed chwilą demonstrował gromadce znudzonych Sindarów.

- Ach! To jest sztylet, wykonany przed laty pod Górą, jeszcze przed przybyciem smoka! Faktycznie, jest to arcydzieło... jednak nie dorasta pańskim wyrobom do pięt! Przyznam się szczerze, że od dziecka jestem pańskim fanem. - Krasnolud zaczerwienił się, lecz oprowadzał Fëanora dalej po sali obwieszonej przeróżnymi pięknymi przedmiotami, całkowicie ignorując bawiącą się w najlepsze młodzież.

- Pana syn jest moim najlepszym uczniem - zarechotał Bein. - Ci Sindarowie to w większości beztalencia, tylko niektórzy umieją cokolwiek zrobić, ale są to zawsze albo liście, albo drzewka - westchnął. - Arwena wprawdzie robi ładną biżuterię... ale pański syn, Curufin, on to ma złote ręce! Trzeba przyznać, że podobny do pana niezwykle, jak dwie krople wody.

Bein i Fëanor prowadzili zażartą dyskusję o rzemiośle i sztuce tak długo, jak mogli. Gdy zadzwonił dzwonek, Bein pożegnał się z elfem wręcz ze łzami.

- W życiu nie sądziłem, że można tak świetnie pomówić z elfem! - pociągnął nosem. - Jest pan naprawdę wspaniałym towarzyszem... a pomyśleć, że pod Górą myślą, że wszyscy elfowie to takie sztywniaki jak Thranduil. Jakie to krzywdzące! Drogi pan wybaczy, ale muszę się przygotować na kolejną lekcję... mam jedynie prośbę - zaczerwienił się.

- Proszę? - Fëanor był trochę rozbawiony entuzjazmem Beina.

- Można autograf? - krasnolud podsunął elfowi kartkę i pióro, ciągnąc nosem.

Fëanor zaśmiał się i złożył zamaszysty podpis.

***

- Droga pani! - huknął Fëanor, dość rozgniewany. - Czego pani uczy tę młodzież? Jak oni mają się dobrze nauczyć?!

- Ekhem, tato - spróbował się wtrącić Maedhros.

- Zamilcz, Nelyafinwë - warknął elf. - Droga młodzieży, jak jest ojciec po quenejsku?
- Atar! - odkrzyknęła klasa zgodnie.
- Matka?
- Amil!
- Słońce?
- Anar!
- Księżyc?
- Ithil!

- Jaki ithil? Za dużo czasu u Elwëgo, pani Meliano. Ups, przepraszam, Thingola - złośliwie poprawił się Fëanor. - Co to za quenya? Synowie, przynajmniej wy umiecie mówić jak należy - sarknął, po czym zły wyszedł z sali.

- Co twój stary taki wkurzony? - młody elf, Meludir, szeptem odezwał się do Maglora.

- Nie lubi sindarinu - odpowiedział Maglor - generalnie nie przepada za Valarami i Majarami, nie darzy też miłością Telerich, bez obrazy. W Beleriandzie zakazali gadania po quenejsku i od tego czasu wkurzają go takie rzeczy. Wiesz, księżyc w quenyi jest isil.

- Aa, teraz rozumiem - kiwnął głową Meludir.

Pozostaw po sobie ślad, czytelniku!
- Tog

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top