EPILOG
(1177)
๑♡๑
Kiedy Jaśmida zostawiła go w gabinecie ojca z kartką papieru, musiał dojść do siebie. Jak dobrze, że wyjątkowo przekonał się do nie picia tego wieczoru!
Nie był mimo tego pewny, kiedy wyszedł na próg pokoju. Stanął w otwartych na oścież drzwiach i z dziwnym bólem w klatce piersiowej, otworzył list. Nie został przeznaczony dla niego, ale bał się. W końcu, widząc stan Jaśmidy, pistolet w jej dłoni i jeszcze ten list, co innego miał pomyśleć? Co jeśli chciała sobie coś zrobić, a on jako jedyny ma szansę ją powstrzymać?
Natomiast po skończeniu czytania, zacisnął palce na papierze tak mocno, że niemal go porwał.
"Nie poślubię Grahinskiego."
A miała?
W jego wnętrzu wezbrał się gniew. Gniew i strach. Najgorsze połączenie.
To, że ojciec niczego nie powiedział to jedno. Jaśmida zapewne nie wiedziała, co z tym faktem zrobić. Jej nie winił w żadnym wypadku.
Ale Leosz? Nic mu nie powiedział! Słówkiem nie pisnął! Może to i lepiej. Pewnie wiedział, że Iren za chęć poślubienia jego siostry mu kark skręci.
Paskudny, mały...
Te same myśli krążyły mu po głowie teraz, nawet jeśli na zewnątrz wyglądał na spokojniejszego. Leosz przed nim wpatrywał się w list, podczas gdy na zewnątrz, za ogromnymi oknami ku niebu wznosiły się noworoczne lampiony. Szatyn powoli podniósł wzrok, słysząc to słowo wychodzące z ust Irena.
Aure. Złotko. Niby nic, ale czarodziei to przezwisko rozjuszało jak nic innego. Czarodziei takich, jak Leosz.
— Iren, nie...
— No przepraszam bardzo, ale chyba mam prawo być troszkę zdenerwowany, co? — Iren przerwał przyjacielowi.
— Iren, co to, do cholery, jest? — Leosz pomachał kawałkiem kartki.
— No czytać chyba potrafisz! — Rozłożył ręce na boki, jakby jednak powątpiewał.
— Błagam cię, przestań gadać jak twój oj...
Nie zdążył dokończyć myśli. Iren potrzebował tylko pierwszego dźwięku słowa, a już wiedział, co chce zrobić.
Leosz zatoczył się, łapiąc wolną ręką za policzek, w który dostał z pięści. Maska spadła na podłogę. Kiedy spojrzał na dłoń, którą przejechał przy okazji pod nosem, zobaczył krew. Podniósł wzrok na Irena, którego oczy płonęły czystą nienawiścią.
— Uważaj, żebym ci zaraz nie zaczął wypominać, jak ty podobny jesteś do matki — wycedził w kierunku czarodzieja.
Leoszowi również mijał szok. Sala była w większości pusta, chociaż ostało się parę osób, które postanowiły zostać w środku na czas wypuszczania lampionów. Te wystarczająco trzeźwe, żeby zrozumieć, co się dzieje, wciągnęły powietrze w płuca w momencie, w którym pięść Irena dotknęła policzka Leosza. Teraz to czarodziej wyglądał, jakby miał zadać kolejny cios.
Zanim to się jednak stało, jedne z drzwi sali się otworzyły. Przeszedł przez nie Jul Irenowicz Jermanow, wraz z kilkoma innymi członkami rodziny i gośćmi maskarady. Musiał zobaczyć zamieszanie przez jedno z licznych okien.
— Co tu się dzieje? — Jego twarz jak zwykle przyozdabiał uśmiech, mimo że na pewno domyślał się, że zaszło tu coś poważniejszego. Widział buzujących złością mężczyzn i czerwony policzek Leosza, ale do ostatniej chwili udawał, że wszystko dobrze.
— Wiedziałeś! — Iren nie przejął się różnokolorowymi tęczówkami gości wbijanymi w niego. — Przede wszystkim ty!
— Irenie, jesteś pijany i... — Jul usiłował załagodzić sytuację, zerkając kątem oka na Leosza, który nie miał jednak szansy na odezwanie się.
— Jestem w perfekcyjnym, nienagannym stanie! Żaden z was mi nie powiedział, że on się stara o rękę Jaśmidy!
— No bo, synu, wiedzieć ci nie było potrzebne, hm?
Po pozostałych gościach obecnych na sali rozszedł się pomruk. Lubisze, również znajdująca się w małym tłumie za Julem otworzyła szerzej oczy. Jeśli jednak go to poruszyło, nie dał tego po sobie poznać.
— Ona go nie kochała, tyle! — Iren machnął ręką w kierunku Leosza, który najchętniej wzrokiem by mu ją odciął. Gdyby praktykował magię, z którą się urodził, może by i mógł. — Widziała go raz, jak był zćpany w cholerę! On jej też zresztą pewnie...
— Irenie! Dość! Ucisz się!
Wybuch ojca go zaskoczył. Z tego powodu, faktycznie zamilkł, niepewny, co chciał mówić. Coś takiego zdarzało mu się niespotykanie rzadko. Musiał być w paskudnym humorze.
Jul przemilczał kilka sekund. Uspokoił się. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, wyciągnął ręce. Jedną otulił plecy Leosza, drugą Irena i zaczął ich odprowadzać z dala od obecnych gości.
— Już się domyślasz, czemu to był sekret? Prawda, Leoszu? — Zwrócił głowę ku szatynowi, ale ten tylko przetarł krew spod nosa, patrząc spode łba na obu Jermanowów. — Naprawdę trochę wypiłeś. Pójdź może do pokoju i się prześpij?
— Nigdzie nie będę iść! — Iren wyrwał się spod ręki ojca.
— Iren. — Jul ściszył nagle głos, żeby na pewno tylko ich trójka go słyszała. — Iren, idź do pokoju. Robisz się naprawdę... nieznośny! Nie dość, że bezczelnie uderzyłeś Leosza — pokazał na niego ostrożnie ręką — to jeszcze to!
Iren patrzył z niedowierzaniem na ich dwójkę. Czemu jest tak wściekły? Nawet nie czułby się tak potwornie źle, gdyby wiedział o zamiarach Leosza. Byłoby to co najmniej... dziwne i tak, byłby zły, ale nie aż tak. To, że ukryli to przed nim było prawdziwym powodem. Po ojcu się tego spodziewał, ale Leosz?
Czy to dobrze, że po własnym ojcu spodziewa się tylko kolorowych kłamstw i przeinaczania rzeczywistości?
Roześmiał się na tę refleksję.
— Jasne. Pewnie! Dobra! Nie spodziewaj się mnie prędko! Tak jak Jaśmidy, zresztą!
Leosz nagle się uspokoił. Zacisnął palce na kartce papieru, którą ciągle trzymał, zapewne nieświadomie.
— Słucham? — Jul Irenowicz zmarszczył brwi z głupim, tak typowym dla niego uśmiechem. Dzięki niemu wiedział, że coś zaczęło mu się sypać w planie, który sobie ustanowił. — Irenie, gdzie jest Jaśmida?
— A nie wiem! Może i lepiej! Zrobiła to, co każdy z nas powinien był już dawno temu!
Wyrwał list Jaśmidy z dłoni Leosza, prawie rozrywając go na dwie części i wepchnął go ojcu. Nie czekał na reakcję mężczyzny, wyszedł z sali bankietowej. Przeszedł długimi krokami korytarz o marmurowej podłodze i złapał płaszcz, który podał mu właśnie jeden z lokai. Nie wiedział, jak się domyślił, że chce opuścić posiadłość jeszcze zanim wyszedł z sali, ale cieszył się z tego obrotu spraw.
Może faktycznie nie wróci. Tyle że on nie miał z kim uciec. Chociaż to i tak będzie lepsze, niż gnicie z ojcem i śmiesznie liczebną służbą pod jednym dachem.
Poczuł na twarzy chłodne płatki śniegu, kiedy w tle słyszał nawoływanie ojca.
Niech teraz Jul gnije tam sam.
๑♡๑
Śpiew kosa nimi kierował. Śnieg chrupał pod nogami. Łzy szczęścia lały się po policzkach. Pistolet błyszczał leniwie, jakby wiedział, że zostanie sprzedany przy pierwszej lepszej okazji.
Kos z uszkodzonym dziobem znowu je odwiedził, teraz również prowadził. Tym razem jednak przy nodze miał karteczkę, gdzie zamiast podpisu figurował skromny rysunek przedstawiający małego ptaka.
Dotrzyjcie do Cevrany, a obiecuję wam ochronę i pomoc.
Niech zawsze śpiewa.
Udało im się kupić bilet na pociąg jadący do jednego z najbliższych portowych miast. Nie miały czasu zastanawiać się nad logiką ich działań.
Dwie kobiety — jedna ubrana w spodnie, ciepły płaszcz i maskę kosa, druga w beżową suknię balową i maskę drozda — siedziały w budynku stacji kolejowej. Przytulone do siebie na ławce, przyciągały wzrok pracownika i kilku innych ludzi czekających na jeden z nocnych pociągów. Nowy rok nic nie znaczył dla tych dziwnych maszyn, bo wszyscy musieli zarabiać.
Kilka godzin później wysiadły, wykończone podróżą i wydarzeniami z nocy. Zaczepiły jakiegoś rudowłosego mężczyznę w wielkim kapeluszu w portach. Poprosiły o przewiezienie ich na Cevranę po tym, jak dowiedziały się, że jest kapitanem jednego ze statków. W zamian oddały mu pistolet warty małą fortunę z wygrawerowanym złotym J.
๑♡๑
poniżej wklejam przekopiowane bonusy, które oryginalnie znajdowały się na koniec ostatniego rozdziału:
następną korektą, za którą się zabiorę, będzie ŚWIEŻY ATRAMENT! potem przyjdzie czas na OGNISKA TRZASK:33
dziękuję wszystkim i pozdrawiam tych, którzy znajdowali się tu przed korektą!
również do tych, dajcie znać, jak podobają się zmiany, bo podobnie jak w przypadku ostatniej misji, okazało się, że korekta ujawniła trochę motywacji, o których ja sama nie wiedziałm podczas pisania oryginalnie lol
do następnego!!<333
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top