Rozdział I

Białe, tylne drzwi spiżarni otworzyły się z hukiem, jak zawsze odkąd Matka zniknęła. Zawsze spodziewano się młodych dostawców, o tej samej porze raz w miesiącu. Towar, przywieziony z świata cywilizowanego, zawierał żadki napój do gojenia ran. Ciężko jest go dostać odkąd kwiaty usychają.

- 70 litrów. W każdym woreczku jest pół litra.- poinformował dostawca młodą kucharkę i zostawił zimne skrzynie przy drzwiach.

Dziewczyna westchnęła i wzięła skrzynie do schowka pełnego lodu. Przenosząc towar podarła sobie białą spódnice i poraniła ręce, na których było już setki takich ran. Otarła krew o czarną bluzkę i zaczęła wchodzić po starych, kamiennych schodach pokrytych kurzem. Następnie skierowała się do skrzydła szpitalnego poinformować jedną z pielęgniarek o ilości napoju.

- Ile tym razem?- zapytała pielęgniarka, widząc dziewczynę wchodzącą do sali.

Skrzydło szpitalne było duże i rozbudowane. Ściany były niebieskie z białymi paskami, a podłoga wyłożona granitowymi płytkami. Łóżka stały pod ścianami, po dwóch stronach. Codziennie na salę trafiało przynajmniej 5 osób z powodu uszkodzonych części ciała, poprzez treningi.

- 70 litrów. -Odpowiedziała kucharka i zaczęła odchodzić, nie dając opatrzeć sobie ran.

- Za mało...-odpowiedziała pielęgniarka i powróciła do pracy, której miała naprawdę dużo.

Całą sytuację widziała Alice, która używając dodatkowej mocy, nie była widoczna. Dziewczyna o czarnych włosach z bordowymi końcówkami i brązowych oczach. Miała na sobie czarną koszulkę bez rękawów, szare, długie spodnie i czarne buty do połowy łydki. Miała dwa dary, co nie zdarza się często. Pierwszy podstawowy, ogień, a drugi umiejętność bycia niewidzialnym. Od swojej szefowej dostała zadanie, za wszelką cenę dowiedzieć się ile w danym miesiącu dostarczono litrów antidotum. Alice zmartwiły słowa kucharki. W poprzednim miesiącu było 87 litrów. Nie mogła uwierzyć, że nikt nie widzi zmian, które nie są normalne.

Skierowała się do otwartego okna i skoczyła z pierwszego piętra na dach. Potem pobiegła dachem do Winchester, miejsca zamieszkania każdego ucznia tutejszej szkoły. Po drodze natknęła
się na pytające spojrzenia swoich rówieśników, ale ona nie zwróciła na nich uwagi.

Wskoczyła przez okno na samym końcu budynku i wylądowała w pokoju z numerem 555. Pokój był w odcieniach szarości, meble były białe, a firanki czarne. Dwa łóżka piętrowe były ciemnoszare. Na środku pokoju znajdowały się powietrzne schodki, które pojawiały się tylko wtedy, gdy szefowa ich potrzebowała. Na samej górze schodów znajdował się panel informacyjny dotyczący zmian w krainie. Tuż przy nim stała młoda dziewczyna, szefowa Alice.

Miała długie blond włosy związane w wysokiego kucyka, jasnoniebieskie oczy, które wyglądały przerażająco i jasnoróżowe usta. Ubrana była w czarny kombinezon na trening z wysokim kołnierzem i czarne wysokie, wiązane buty, nad którymi trzymała sztylety. Na biodrach miała gruby pas, wypełniony nożami. Miała na imię Eretria. Jako jedyna nie znała swoich rodziców, co nie było zgodne z fazami dorastania. Jej rodzic, który obdarzył ją darem, powinien uznać ją za córkę do ukończenia przez nią 7 lat. Inne fazy dorastania zostały spełnione ponad oczekiwania regulaminu. Mieszkała tutaj od urodzenia, ma wszystkie zdolności podstawowe i dodatkowe, a to jest nie tylko dziwne i przerażające, ale i zadziwiające.

- Ile tym razem?- zapytała, podnosząc swój zabójczy wzrok na Alice.

- Coraz mniej. 70 litrów, to nie wystarczy nawet na trzy tygodnie.- odpowiedziała dziewczyna odkładając nóż na szafkę nocną. - Co robimy?

Eretria machnęła ręką i panel informacyjny rozpłynął się, jak i każdy stopień schodów, który został opuszczony przez dziewczynę.

  -  Zobaczymy. Gdzie Blake?- zapytała i upewniła się, że nowe, brązowe drzwi do pokoju są zamknięte.

Po chwili do pokoju dostało się świerze powietrze, wraz z dziewczyną i chłopakiem. Oboje głośno się śmiali.

Dziewczyna miała na imię Sky, ale mówili na nią "Wichura". Swoje białe, długie do pasa włosy związała w niedbałego koka. Miała szare oczy, i mocno czerwone usta. Miała na sobie białą bluzę, białe spodnie z dziurami na kolanach i szare glany. Była córką Powietrza, a jej dodatkową zdolnością była siła.

Chłopak to Blake. Miał blond włosy i ciemnoniebieskie oczy. Miał na sobie szarą bluzkę na ramiączkach, granatowe dresy i niebieskie trampki. Był synem Wody, A jego dodatkową umiejętnością była prędkość.

- O wilku mowa.- powiedziała Alice, karcąc ich wzrokiem, aby się zamknęli.

- Co nowego Blake?- zapytała Eretria, nie pozwalając na kolejną kłótnię między przeciwieństwami.

- Nikt nie widzi żadnych zmian, ale wydaje mi się, że Mistrz zaczyna coś podejrzewać bo dziś przed swoim śniadaniem nagle wyjechał- odpowiedział i usiadł na podłodze.

Mistrz to dyrektor szkolnego pałacu, nauczyciel strażników portali. Mistrz to największy i najbardziej szanowany magik. Podróżuje od krainy do krainy.

Strażnicy to uczniowie najbardziej utalentowani, pod względem swojego żywiołu i obrony. Strzegą portali do krain i świata cywilizowanego.

- To trwa zbyt długo...- powiedziała Eretria cicho i zapytała Sky- A jak z otoczeniem?

- Prawie żadnych zmian, oprócz coraz bardziej wyczerpanych elfów.- odpowiedziała i oparła się o ramę łóżka.

W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza, która była coraz bardziej uciążliwa. Eretria była zatopiona w swoich myślach, a reszta oczekiwała nowych zadań, zadanych przez nią.

Po chwili w pomieszczeniu pojawił się Jack. Przeszedł przez ścianę, wykorzystując dodatkową umiejętność. Był synem Ziemi. Jego oczy są w odcieniu zieleni, a włosy jak kora młodych drzew. Miał na sobie brązową bluzę z kapturem, jeansowe spodnie i czarne buty.

Wszyscy skierowali na niego swoje spojrzenia, a on zaczął opróżniać swoje kieszenie. Na stoliku zostawił nóż, kieł wilka i srebrny klucz.

- To - wskazał na błyszczącąrzecz- jest klucz do biblioteki ksiąg zakazanych.

Eretria popatrzyła na niego i pokiwała głową nie zmieniając wyrazu twarzy. Wtedy, rozglądnęła się po pokoju i zauważyła obecność Lili, siedzącej na parapecie okna. Dziewczyny o niebiesko-zielonych włosach, niemal czarnych oczach i jasnej jak śnieg cerze. Miała na sobie jaskrawą, zieloną koszulkę, na którą założyła krótszą, czarną koszulkę, spódnicę w tym samym kolorze i wysokie jaskrawozielone buty do kolan. Była córką Metalu, ale nie posiadała żadnej dodatkowej zdolności. Po prostu była cicha i spokojna, lubiła samotność. Była niezauważalne. Jedyną osobą, która ją zawsze zauważyła była Eretria.

- Co widziałaś?- zapytała szefowa grupy i wszyscy popatrzyli
w stronę, w którą ona patrzyła.

- Las poza kopułą marnieje. Wydaje mi się... wydaje mi się- zastanowiła się przez chwilę, patrząc w podłogę.- że kopuła się zmniejsza...

- To niemożliwe!- krzyknęła Sky, na co Lili się przestraszyła i zasłoniła  twarz swoimi włosami.

- Dosyć!- Eretria spiorunowała ją wzrokiem- Teraz nie wiadomo co jest możliwe, a co nie.

Po chwili usłyszeli krzyk. Lili zaskoczyła z okna z przerażeniem  i popatrzyła co się dzieje. Na niebie widniała czarna, dymna wstęga ułożona w kształcie czaszki. Niebo momentalnie stało się ciemniejsze. Wszyscy nauczyciele i uczniowie wyszli ze swoich budynków. Wcześniejszy krzyk należał do pani Fin. Była nauczycielką muzyki, harmonii i spokoju. Wszyscy chcieli znać przyczynę strachu pani profesor, gdyż nie zdarzało się to często.

- Alice, zajmij się tym- Eretria wskazała na przerażoną nauczycielkę i po chwili dziewczyny już nie było- Blake pójdziesz zobaczyć co z kopułą i weźmiesz ze sobą Lili- dziewczyna zarumieniła się lekko, wskoczyła na plecy chłopaka i popędzili- Jack spróbuj poszukać takiego zjawiska w bibliotece. Sky idź po Strażników, nigdy ich nie ma gdy są potrzebni...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top