75.

Cały świat zaczynał kwitnąć. Na drzewach nieśmiałe pąki rozwinęły się w pełne życia liście. Ptaki wypełniały powietrze swoim radosnym śpiewem. Rozciągająca się przed nimi droga zdawała się nie mieć końca, ale widoki, które ich otaczały były warte tej bezkresnej podróży. Wszystko zdawało się świętować jej zwycięstwo.

– Geth, jesteś pewien, że Endar jest już blisko? – usłyszała po swojej prawej stronie głos Mirevy.

– Jak najbardziej, moja pani. Gdy tylko miniemy tę górę, będziesz mogła cieszyć oczy jego widokiem.

Arama musiała wykorzystać całą swoją siłę woli, aby nie parsknąć śmiechem. Zmiana, jaka zaszła w Żmiju, wydawała się mieć nie tyle związek z jego cudownym ozdrowieniem, co z faktem, iż Mireva w końcu postanowiła przestać przed nim uciekać. Stanowili doprawdy przezabawną parę, ale Seowell miała szczerą nadzieję, że nikt nie wspomni o tym na głos, bo z tego, co zauważyła Geth, wykazywał się niezwykłą pomysłowością w zakresie wymierzania kar swoim wrogom, zarówno tym jawnym, jak i jedynie potencjalnym.

– Byłeś tam już kiedyś?

– Och nie, na szczęście nie.

– Na szczęście?

– Jedyny powód, dla którego mógłbym tam trafić, to aby zawrzeć bliższą znajomość ze stryczkiem. Nie pytaj, proszę, o szczegóły, moja pani. Pozwól mi zostawić przeszłość za sobą.

Geth rzeczywiście mówił prawdę. Gościniec okrążał z prawej strony szarą, kamienistą i porośniętą karłowatymi drzewkami górę. Ledwie zdołali ją minąć, a ich oczom ukazały się pierwsze zabudowania Endar oraz mur otaczający górne miasto.

Jeśli nawet Aramie przemknęło przez myśl, że zdoła dotrzeć pod sam pałac nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, to bardzo szybko zrozumiała, że to absolutnie niemożliwe. Jakimś cudem wieść o jej przybyciu do stolicy dotarła do uszu wszystkich jej mieszkańców, którzy teraz wyszli tłumnie na ulice, by uroczyście ją powitać.

Widząc, że ich dowódca zaczyna tracić pewność siebie, Gaull podjechał do niej i trącił ją łokciem.

– Głowa do góry – syknął. – I nie garb się. Nie jesteś wysoka, a każdy z nich będzie chciał cię zobaczyć.

– Nie rozumiem, po co mieliby mnie oglądać – westchnęła smutno Arama.

– Nie rozumiesz? – prychnął Geth, zaskakując ją swoim nagłym wybuchem. – Ten kraj słynął kiedyś z najdzielniejszych rycerzy na świecie, a teraz nie znajdziesz w nim nikogo poza rolnikami, tkaczkami, młynarzami i tysiącami innych ludzi, którzy co wieczór opowiadają historie o dawnych zwycięstwach, ale jeszcze nigdy nie widzieli kogoś, kogo mogliby nazwać bohaterem. Dopóki nie pojawiłaś się ty.

– Czy to oznacza, że znów mam tylko się uśmiechać i próbować ładnie wyglądać? – syknęła, zgrzytając zębami ze złości. Dobrze wiedziała, jaka będzie odpowiedź. Właśnie wracała do punktu wyjścia, ale tym razem, zamiast czuć rezygnację i bezsilność, odczuwała coś zgoła innego.

Gdy jej oddział wjechał prosto w wiwatujący tłum, zalała go powódź kwiatów, kolorowych wstążeczek i pełnych zachwytu okrzyków. Choć bardzo chciała odpowiedzieć na to uśmiechem, nie była w stanie; jej oblicze pozostało chmurne i niewzruszone. Jedyne, na co była w stanie się zdobyć to uniesienie ku niebu ostrza swego miecza. Ku jej zaskoczeniu tłum zareagował na to dzikim okrzykiem, a jej ludzie również sięgnęli po swoje miecze.

– Niech żyje Arama!

– Niech żyje pani Achrinny!

Ich droga do zamku zdawała się nie mieć końca. O dziwo, całe to zamieszanie okazało się znacznie mniej irytujące, niż Seowell mogłaby przypuszczać. Za jej oddziałem ciągnął się pochód świętujących, którzy towarzyszyli im nie tylko do górnego miasta, ale i na sam dziedziniec pałacu.

Nie był to niestety koniec uroczystości.

Dopiero teraz do Aramy dotarło, jak zmyślnie ktoś musiał to wszystko zaplanować. A tym kimś był nie kto inny jak sam król.

Sędziwy wiekiem, lecz młody duchem, czekał na nią w rzeźbionych drzwiach zamku wraz ze swoją rodziną. W jego oczach widziała rozpierającą go dumę, na którą odpowiedziałaby z całą miłością, na jaką było ją stać, gdyby nie jeden fakt. Swoją postawą reprezentował wszystko to, przed czym tak rozpaczliwie chciała uciec.

– Aramo! Moja ukochana wnuczko! – zawołał silnym, donośnym głosem, gdy zeskoczyła z konia i stanęła przed nim.

– Wasza wysokość – bąknęła sztywno i ukłoniła się najpierw przed nim, a potem przed jego żoną.

Widok królowej wywołał w niej skrajne emocje. Pani Endar była młodą i piękną kobietą. W swoich delikatnych rysach twarzy miała wypisaną władzę i dostojeństwo, których Aramie niewątpliwie brakowało. W długie złociste włosy wpleciono sznury pereł, a błękitna suknia z długim trenem jedynie podkreślała jej smukłą sylwetkę. Choć prezentowała się cudownie, nic nie zmieniało faktu, że Eselle była jedynie drugą żoną króla i zajęła u jego boku miejsce, które niegdyś należało do babki Aramy.

– Och, mój królu, spójrz tylko na nią! – zawołała Eselle, biorąc ją pod ramię i splatając jej palce ze swoimi. – Jest tak zmęczona trudami podróży, że ledwie może ustać w miejscu.

Dziewczyna chciała właśnie obdarzyć ją pełnym wdzięczności spojrzeniem, gdy poczuła jak jej zadbane i zaskakująco ostre paznokcie wbijają się w jej dłoń. W jej jasnej twarzy, zamiast oczekiwanej miłości, znalazła jedynie lód.

Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Spróbowała zwrócić się o pomoc do sióstr swojej matki, ale jedyne, co udało się jej od nich wybłagać, sprowadzało się do ukradkowego szeptu:

– Wytrzymaj. Musisz być silna. Jeśli odpuścisz już w pierwszym starciu, stracisz wszystko, co udało ci się zdobyć. Wytrzymaj.

Poczuła, jak kolana jej miękną pod ciężarem zbroi, która niegdyś dodawała odwagi. Ziemia zdawała się uciekać jej spod nóg, gdy Eselle ciągnęła ją za sobą w stronę drewnianych skrzydeł drzwi, za którymi ziała pustka. Bała się obejrzeć przez ramię, by odnaleźć wzrokiem Mirevę i Gaulla. Nawet cięty język Getha mógłby przynieść jej ulgę. Nie mogła pozwolić, by ludzie, którzy znaczyli dla niej tak wiele, zobaczyli jej słabość. Zaczęło kręcić się jej w głowie i zemdlałaby, gdyby nagle nie otoczyło jej światło.

Strumień jasnej i czystej dobroci wypadł z samego serca ciemności za drzwiami i dopadł jej ze śmiechem dźwięczącym w powietrzu niczym najsłodsza muzyka. Chłopiec miał nie więcej niż dziesięć lat, a jasne włosy i zdobiący jego główkę diadem jasno dawały do zrozumienia kim jest i dlaczego wolno mu ingerować w przebieg tak ważnej uroczystości.

– Thariadzie! – krzyknęła przerażona Eselle, ale książę zdawał się w ogóle jej nie słyszeć.

Wielkimi susami pokonał odległość, która dzieliła go od Aramy, dopadł jej i z całej siły, jaka drzemała w jego chudych ramionach, objął ją w pasie. Królowa rozpaczliwie zaczęła szarpać jego zaciśnięte rączki i błagać, aby puścił dziewczynę, on jednak roześmiał się na to jeszcze głośniej.

Arama bardzo ostrożnie uklękła przed nim, starając się jednocześnie nie zmuszać go do rozluźnienia uścisku. Dopiero gdy zrównała się z nim wzrokiem, dotarło do niej, co kryło się pod nieobecnym spojrzeniem błękitnych oczu. Tam, gdzie inni widzieli jedynie mgłę szaleństwa, ona ujrzała otchłań życiodajnych wód.

W jednej ze swoich ciasno zaciśniętych piąstek chłopiec trzymał upleciony z delikatnych złotych kwiatów wianuszek, którego musiała w całym tym zamieszaniu nie dostrzec.

Nim ktokolwiek zdołał interweniować, Thariad dokonał koronacji, umieszczając wianek na jej głowie.

Tłum najpierw zachłysnął się z wrażenia, by po chwili wybuchnąć dzikim okrzykiem zachwytu. Nikomu z obserwujących przez myśl nawet nie przeszło, że chłopiec nie działał na prośbę swoich rodziców. Z oczu Eselle tryskały iskry jawnej nienawiści, a siostry jej matki zaczęły klaskać w dłonie, dyskretnie maskując za rozłożonymi wachlarzami swoje szerokie uśmiechy.

Jedyną osobą, na której zdawało się to nie robić żadnego wrażenia był sam król. Patrzył na Aramę wzrokiem spokojnym i niemal wyzywającym, zupełnie jakby chciał zapytać „I co dalej?".

– Mój książę – Arama pozdrowiła chłopca, ujmując w swoje dłonie jego paluszki i składając na nich delikatny pocałunek.

Thariad wydawał się być usatysfakcjonowany jej zachowaniem. Uśmiechał tak szeroko i promiennie, że na jego policzkach pojawiły się dołeczki. Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą, zmuszając tym samym do wstania.

Jak to możliwe, że jeszcze chwilę wcześniej nie mogła znaleźć w sobie siły, aby przestąpić przez drzwi zamku? I dlaczego ten chłopiec tak bardzo przypominał jej Amastine'a?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top