72.

Schodzili coraz niżej i ciepło, które ich otaczało, miało w sobie coraz więcej z pierwotnego gniewu ognia, który niegdyś kształtował oblicze świata, nie tylko podziemnego, ale i zewnętrznego. Nirrowi obrany kierunek jak najbardziej pasował, doskonale zdawał sobie jednak sprawę z tego, że takie warunki mogły bardzo drastycznie odbić się na zdrowiu elfa.

Właściwie... Coś złego działo się z nim już od dłuższego czasu i nie miało to raczej nic wspólnego z panującym dookoła zaduchem i drgającym od ciepła powietrzem.

Po raz pierwszy od kiedy się spotkali (nie licząc, oczywiście, jeziora) widział Merrilla bez munduru. Elf zrezygnował nie tylko z czarnej peleryny na rzecz dużo cieńszej tuniki bez rękawów, ale i od dłuższego czasu nie zaplatał włosów w warkocz. Jakby tego było mało, zdarzało mu się nucić pod nosem! W przypadku kogoś innego Nirr zrzucił by winę za te zmiany na zmęczenie i wysokie temperatury.

Chodziło jednak o Merrilla – pedantycznego dowódcę oddziału Księżycowych Elfów. W tej sytuacji wniosek mógł być tylko jeden: działo się coś bardzo złego.

Nie chodziło tu jednak wyłącznie o zmiany w jego zachowaniu. Nirr miał nieszczęście przekonać się na własne oczy, że jego podejrzenia, co do morderczych zapędów przyjaciela nie było zupełnie bezpodstawne. Merrill nie tylko zamierzał zabić absolutnie każdego, kto mógłby stanąć mu na drodze, ale i sprawiało mu to swego rodzaju chorą przyjemność.

To, co elf zrobił z pościgiem, mówiło samo za siebie.

Najgorszy był jednak fakt, że im głębiej schodzili, tym Merrill więcej mówił sam do siebie. Ifryt próbował się temu przysłuchiwać, ale nie był w stanie zrozumieć ani słowa. Wszystko wskazywało na to, że używał starej mowy elfów, co wydawało się dość nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę, że musiał się urodzić na długo po tym, jak wyszła z użycia.

– Kiedy robimy postój? – zapytał Nirr, nie mogąc dłużej znieść dzielącej ich ciszy.

– Jeszcze nie – syknął elf w jego stronę z takim wyrzutem, jakby przerwał mu coś niezwykle ważnego. – Teraz nie.

– Nie wiem jak ty, ale ja jestem już strasznie głodny – spróbował zażartować ifryt. Średnio mu to wyszło, bo słysząc jego zaczepkę, Merrill odwrócił się gwałtownie, spojrzał na niego wściekle swoimi udręczonymi, przekrwionymi oczami i zaczął na niego warczeć.

Nirr otrząsnął się szybko z szoku spowodowanego reakcją przyjaciela, podszedł do niego, chwycił za ramię i potrząsną mocno. Przerażona zachowaniem swojego pana skrzydlata jaszczurka zaczęła latać wokół nich, skrzecząc głośno. Ifryt nie zwracał na nią uwagi, nawet gdy jej drobne pazury zaczęły wbijać się w jego skórę; zbyt bardzo zależało mu na tym, aby dotrzeć do świadomości przyjaciela.

– Puść mnie, ty bezczelny...

– Nie puszczę, dopóki się nie uspokoisz – odparł spokojnie ifryt, ignorując zupełnie fakt, że elf usilnie próbował nie tylko mu się wyrwać, ale i wydrapać oczy i odgryźć palce. Przynajmniej nie wpadł na to, że ma przy sobie noże.

Nirr musiał jeszcze kilkakrotnie potrząsnąć przyjacielem, aby zmusić go do ustąpienia. Merrill nie tyle poddał się jego woli, co raczej omdlał. Osunąłby się bezwładnie na ziemię, gdyby ifryt go nie podtrzymał. Oddychał ciężko i nieregularnie, cały przy tym drżał, jakby męczyła go wysoka gorączka. Wydawał się przy tym niezwykle kruchy, jak szklana figurka, która może stłuc się nawet przy delikatnym podmuchu wiatru.

– Może jednak zrobimy ten postój teraz? – zapytał Nirr ostrożnie, na co elf jedynie skinął głową.

Pomógł mu usiąść, opierając go plecami o ścianę korytarza, a sam usadowił się koło niego. Itona, uspokojona takim obrotem sytuacji, opadła na kolana Merrilla, zatrzepotała kilka razy skrzydłami, po czym złożyła je i skrzeknęła nagląco, dając im do zrozumienia, że powinni ją nakarmić.

Nirr sięgnął do ich zapasów i przydzielił każdemu porcję pieczonego mięsa i bulwiaków. Elf musiał być bardzo zmęczony, bo zamiast wybrzydzać, zaczął beznamiętnie żuć swój posiłek. Zapadniętymi oczami wpatrywał się przed siebie, myślami krążąc wokół odległych spraw. Jego wycofanie było nieco niepokojące, ale zdecydowanie nie tak bardzo, jak te nagłe wybuchy agresji.

Nie chodziło tu już tylko o geas. To coś było zupełnie nowe, rozwijało się powoli, ale z uporem prowadziło elfa prosto w objęcia szaleństwa. Zupełnie jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce, jego świadomość obijała się boleśnie o jakąś barierę. Była ona niczym gruby mur, bez bramy czy okien, którego nie sposób byłoby pokonać. Teraz jednak mur zaczął pękać, a nadzieja na ucieczkę stała się jedynym celem tej części jego umysłu, która do tej pory trwała w głębokim uśpieniu.

– Nie patrz tak na mnie – poprosił Merrill słabym głosem i spróbował się uśmiechnąć. Z wysiłkiem uniósł kąciki ust, a blade światło przemknęło po jego oczach, nie wypadł przy tym jednak specjalnie przekonująco. – Wiesz przecież dobrze, że nie chciałem...

– Wiem – przerwał mu ifryt. Sięgnął po jego włosy i zaczął się nimi bawić, rozczesując je palcami i splatając w drobne warkoczyki. – Może nie tyle, co wiem, ale domyślam się, przez co przechodzisz. Gdyby mi to przeszkadzało, już dawno bym uciekł.

– To pocieszające.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Tym razem uśmiech elfa nie był ani sztuczny, ani wymuszony.

– Ciągle nas gonią – wyznał Merrill zmęczonym głosem. Przysunął się przy tym do ifryta, zwiększając tym samym jego dostęp do swoich włosów. Już dawno musiał pogodzić się z faktem, że absolutnie nic nie jest w stanie obrzydzić Nirrowi tej idiotycznej rozrywki. Może nawet dla elfa stało się to swego rodzaju urozmaiceniem w ciemnościach Pustki. – Najbliższa grupa jest kilka godzin za nami. Nie damy rady przed nią uciec. Musimy wybrać miejsce starcia. Masz jakiś pomysł?

– Żadnego. Pierwszy raz jestem w tych korytarzach – wyznał niechętnie Nirr. – Jeszcze nigdy nie zaszedłem tak daleko. Jesteś w ogóle pewien, że idziemy w dobrą stronę?

– Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości – westchnął elf. – Wybranie kierunku nie stanowi problemu. Ale to nie zmienia faktu, że nie mam zielonego pojęcia, co jest za najbliższym rogiem.

– Może Itona mogłaby...

– Próbowałem ją do tego przekonać, ale upiera się, że mamy po prostu iść.

– Idźmy zatem. – Ifryt zgodził się od razu, wstał i pomógł przyjacielowi stanąć na nogi.

Merrill odruchowo zajął pozycję przewodnika i ruszył we wcześniej obranym kierunku, a jaszczurka, poćwierkując radośnie, poleciała za nim. Prawdopodobieństwo, że w najbliższym czasie elf ponownie wpadnie w trans, było stosunkowo niewielkie, mimo to Nirr wolał trzymać miecz w zasięgu ręki. Miał pewność, że w każdej chwili może przekroczyć tę magiczną granicę, która dzieliła elfa od jego morderczych zapędów.

Jak długo będzie to trwać? Czy gdy dotrą do celu, wszystko w końcu się skończy? Czy może wtedy Merrill...

Nie. Nie wolno mu o tym myśleć. Przecież do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby Merrill chciał skończyć sam ze sobą albo z Nirrem. Nie, jeśli będzie trzymał się wyznaczonego rytmu i unikał wszelkich niebezpiecznych zachowań.

Wolał skupić się na czymś innym. Spróbował wyczuć goniącą ich grupę z Ganthir. Zdolności Merrilla musiały znacznie się rozwinąć lub też elf zwyczajnie przyzwyczaił się do warunków Pustki, bo Nirr przez dłuższy czas nie był w stanie nic wychwycić. Dopiero po kilku chwilach dosłyszał niezwykle ciche echo kroków. Skoro je słyszał z tak dużej odległości możliwe, że nie byli to żołnierze naga. Chociaż z drugiej strony, jeśli tylko chcieli potrafili poruszać się niezwykle szybko, mogli więc być już całkiem blisko...

– Ile czasu zostało nam do...

– Kilka minut, może kilkanaście – przerwał mu elf podnieconym głosem. Ewidentnie cieszył się na nadchodzącą walkę. – Znaleźli nasz ślad i przyspieszyli.

– Naga?

– Naga.

– Niech to cholera...

Merrill roześmiał się i zaczął biec. Skoro przeciwnik zdecydował się na przyspieszenie momentu starcia, srebrnowłosy odruchowo postanowił zrobić mu na złość. Nie miało to wprawdzie większego sensu, ale robienie na złość wrogom jest zazwyczaj czymś tak przyjemnym, że Nirr nie tylko nie potępiał tego zachowania, ale i otwarcie je popierał. W nudnym świecie Pustki trzeba było czerpać radość nawet z tak prymitywnych rzeczy jak zwykła, perfidna złośliwość.

Takie posunięcie mogło też zadziałać na ich korzyść. Uciekając mogli dać znać ścigającym ich wojownikom, że nie są gotowi na walkę, dzięki czemu ci nie potraktują poważnie zagrożenia z ich strony. Mieli również dzięki temu szansę, by wybrać najlepsze miejsce do starcia.

Cichych kroków księżycowego elfa nie dosłyszałby nawet najlepiej wyszkolony naga, nie dało się tego niestety powiedzieć o ifrycie. Biegnąc, obudził drzemiące do tej pory echo, oznajmiając jednoznacznie wrogom, że postanowili ratować się ucieczką.

Jakikolwiek skrawek otwartej przestrzeni czy dostępu do lawy mógłby w tej sytuacji zdziałać prawdziwe cuda. Albo chociaż jakaś kryjówka... Nie będą specjalnie wybrzydzać, wystarczyłby niewielki wyłom albo wnęka w ścianie, cokolwiek.

W pewnym sensie jego błagania zostały wysłuchane, choć nie spodziewał się aż takiej przychylności losu.

Otoczony ciasno skalnymi ścianami i sklepieniem korytarz urwał się nagle, ustępując miejsca kamiennemu mostowi, przerzuconemu ponad morzem lawy. Był tak wąski, że idąc ramię w ramię musieliby bardzo uważać, aby nie spaść. Po obu stronach ku sklepieniu wystrzelały tysiące filarów, na których zastygająca krew ziemi zostawiła wzory tak niesamowite, że całe pomieszczenie przypominało dawno zapomnianą salę tronową ognistego władcy całej Pustki.

– Tu możemy na nich poczekać – zawołał uradowany obrotem sytuacji elf. Wprawdzie panujące dookoła żar i zaduch musiały być dla niego bardzo męczące, ale z pewnością radził sobie z nimi lepiej, niż lubujący się w mroku i chłodzie wężowi żołnierze.

Natomiast jeśli chodziło o Nirra to znalazł się on dosłownie w swoim żywiole. Czuł jak krew zaczyna buzować w jego żyłach, a dawno zapomniane nici zaklęć domagają się uwolnienia. Nie spodziewał się, że posiada takie zasoby mocy... Może rzeczywiście to miejsce kryło w sobie jakąś tajemnicę? Może było dowodem na przychylność Jedynego wobec jego ludu? Później będzie się nad tym zastanawiał. Teraz musiał skupić się na tym by przeżyć.

Posłał grube i toporne nici mocy w stronę powierzchni lawy, wprawiając ją w ruch, wzburzając jej powierzchnię, przyzywając ją do siebie. Z dołu dobiegł go gniewny syk pary uciekającej z pękających bąbli i chlupot żarzących się fal uderzających o most i filary.

Chwilę później nadbiegli dwaj pierwsi naga.

Merrill wyszarpnął noże z przymocowanych do pasa pochew i cisnął nimi w przeciwników. Pierwszego trafił prosto między oczy. Drugi niestety zdążył uskoczyć i błyskawicznie przygotował się do kontrataku. Ostrze długiej przypominającej kieł żmii szpady skierował w przeciwnika i biegnąc nisko przy ziemi rzucił się na elfa.

Srebrnowłosy przygotował swój miecz. Czekał, póki naga nie znajdzie się tuż przy nim, po czym odbił się lekko od ziemi, wzbił w powietrze i przeskoczył ponad wrogiem, w locie sięgając ostrzem jego odsłoniętego boku. Cięcie nie było wprawdzie ani zbyt silne, ani specjalnie głębokie, ale w zupełności wystarczyło, aby żołnierz zatoczył się i spadł z mostu.

Dokładnie w tym samym momencie nadbiegła reszta oddziału – sześciu gotowych do walki wężowych rycerzy.

Nirr poczuł, że jego zaklęcie jest gotowe. Chwycił za ramię rwącego się do walki Merrilla i zaczął biec, ku przeciwległemu końcowi mostu.

– Zostawiłem tam sztylety! – jęknął rozpaczliwie elf.

– Naprawdę bardzo mi przykro – rzucił przez ramię ifryt tonem, który jasno dawał do zrozumienia, jak niewiele obchodzi go strata przyjaciela, po czym uwolnił ostatnią nić zaklęcia.

Zdążyli wskoczyć w otwór nowego korytarza dokładnie w tej samej chwili, w której ognista krew zawrzała gniewnie i wystąpiła z brzegów, zalewając most i niszcząc go doszczętnie. Naga zajęli się płomieniami, ledwie musnęła ich lawa, po czym runęli w dół wraz z kamiennym mostem. Ich śmierć była tak szybka, że nie zdołali nawet krzyknąć, nim bulgocząca otchłań zatarła jakikolwiek ślad ich istnienia.

– Moje sztylety – załkał ponownie elf, oglądając się tęsknie za siebie.

– Nie martwi cię bardziej fakt, że właśnie odciąłem nam drogę powrotną? – zapytał Nirr. Szeroki uśmiech wpełzł mu na usta, a wielkie krople potu zrosiły mu czoło, by po kilku chwilach wyparować. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie posłużył się tak potężną magią. Nie miał pojęcia, jakim cudem znalazł w sobie taką moc, ale intuicja podpowiadała mu, że ma to coś wspólnego z dziwnym zachowaniem elfa. Doszczętnie wyczerpany, oparł się plecami o ścianę powoli opadł na ziemię.

– Po prostu nie biorę już pod uwagę powrotu – odparł spokojnie Merrill i usiadł przy nim. – Przecież i tak nie mamy gdzie wrócić.

– Będziemy mieli chociaż gdzie zostać?

– Tak – westchnął elf z niemal fanatycznym uniesieniem. – Będziemy mogli tam zostać już na zawsze.

– Wiesz, że to nie brzmi jakoś specjalnie zachęcająco? I gdzie w ogóle jest to „tam"?

Merrill roześmiał się głośno i zupełnie zignorował jego pytanie.

– Widziałeś ich miny, jak zaczęli się palić? – spytał, wciąż chichocząc. – Chyba pierwszy raz nie wykonali misji. Ha! Na ich szczęście po raz ostatni. Biedactwa...

– Zawalony most chyba rozwiązuje problem pościgu – westchnął ciężko ifryt i zmierzwił włosy przyjacielowi. – O ile nie ma innej drogi, którą mogliby...

– Nie ma innej drogi – przerwał mu elf. – Ta jest jedyna. Albo raczej była jedyna. Nigdy nie będziemy mogli wrócić. Już nigdy...

Przez chwilę Nirrowi wydawało się, że Merrill po prostu zaczął zasypiać, dlatego pozwolił mu oprzeć głowę o swoje ramię. Dopiero gdy poczuł na dłoni coś lepkiego i mokrego, a mały smok zaczął nagląco popiskiwać, zorientował się, że coś jest nie tak.

Krew.

Uniósł szybko głowę elfa i zaklął siarczyście.

Krew ciekła mu z ust, nosa i uszu z prędkością rwących potoków. Był już tak blady, że gdyby nie miarowe unoszenie się klatki piersiowej, Nirr pomyślałby, że już jest martwy.

– Merrill? Merrill! Obudź się! Nie wolno ci zasnąć! – krzyczał mu prosto na ucho, choć wiedział, że nie jest już w stanie dotrzeć do niego swoim głosem.

Fiołkowe tęczówki ledwie mignęły spod ciężkich powiek. Elf zwiotczał w jego ramionach, zupełnie jakby opuściło go życie. Maleńka szklana figurka zaczynała kruszyć się i topnieć pod naporem targających nią sił. Dlaczego do tego doszło? Co zrobił nie tak? Przecież jeszcze chwilę wcześniej elf wydawał się pełen życia...

Prawda uderzyła w niego z mocą wybuchu podziemnego wulkanu.

Geas.

Niszcząc most odciął ich jedyną drogę powrotną. Zatem jeśli geas nałożony na elfa zakładał jego powrót, wykonanie zadania stawało się niemożliwe.

Dlatego Merrill musiał umrzeć.

Cholera! Powinno być coś, co mógł dla niego zrobić. Cokolwiek. Zaraz, co on mówił? Że to jedyna droga do ich celu. Tylko co było ich celem? Co by to nie było, może jeśli zdąży tam dotrzeć, uda mu się ocalić elfa. To była jego jedyna nadzieja.

Dźwignął na plecy zaskakująco lekkie ciało przyjaciela i zupełnie ignorując własne zmęczenie, ruszył przed siebie najbardziej żywym krokiem, na jaki było go stać. W myślach zaczął splatać cieniutkie nici zaklęć, którymi podtrzymywał Merrilla przy życiu. Jego magia wydawała się być właśnie do tego stworzona. Jego ogień nie niósł śmierci, ale życie. Nie wiedział jednak, na jak długo to starczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top