59.
– Nikt nie zaglądał tam od ponad dwóch tygodni – ostrzegł ich Kamo Boraem niedługo po tym, jak przybyli do Podbramia. – Poza szklarnią. Tylko do niej odważyliśmy się wejść.
Yulis skinął mu głową, a jego smutne spojrzenie powędrowało do wieży. Nic nie było w stanie ukoić jego bólu, który Siriban osobiście uważał za absurdalny. Nie było takiej możliwości, żeby Genciel Amastine tak po prostu zginął. Śmierć nie pasowała do kogoś z jego możliwościami. On był kimś wyjątkowym i potrzebował wyjątkowej śmierci. Śmierć z wycieńczenia i zadanych mu ran w tej smutnej samotni na pewno nie była odpowiednia dla jego kochanego Genciela.
– Dziękujemy za pomoc – rzucił upokarzająco uprzejmym głosem w stronę burmistrza i bez większych oporów otworzył drzwi do wieży.
W środku było zimno, mokro i duszno, a w powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Rzeczywiście, od dawna nikt tu nie sprzątał; gdy tylko Siriban przekroczył próg zaczęły wokół niego wirować błyszczące w słońcu drobinki kurzu. Zirytowany ciemnością, która panowała w środku przywołał kulę magicznego światła i posłał ją przed sobą w głąb korytarza.
Surowe kamienne ściany, solidne drewniane drzwi, chłód ciągnący od ziemi i świadomość, że pod stopami ma się bramę do Pustki. Jak w ogóle można żyć w takim miejscu? Pochłaniając spojrzeniem wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jego wzroku, zastanawiał się, jakim cudem Genciel wytrzymał tyle lat w miejscu tak pozbawionym życia i ciepła.
Co skłoniło go do odejścia z Twierdzy?
Kiedyś Meirelles miał wrażenie, że jest w stanie zrozumieć oraz przewidzieć wszystkie poczynania swojego młodego przyjaciela, teraz jednak nie był tego taki pewien. Owszem, pomógł mu opuścić Twierdzę, gdy tylko dowiedział się, że mu na tym zależy. W głębi ducha liczył na to, że w ten sposób zyska stałego łącznika z lądem, kogoś, kto pomoże mu uwolnić czarodziejów z Twierdzy.
Tylko że Genciel Amastine nigdy się z nim nie skontaktował. Więcej nawet! Otoczył się barierami, które miały tylko jeden cel: nie dopuścić do niego wiadomości od Siribana. Dlaczego to zrobił? Przecież rozumieli się doskonale! Obaj chcieli dokładnie tego samego!
Dlaczego przed nim uciekł? Dlaczego nie powiedział o niczym, tylko po prostu uciekł? Jeśli kierowała nim słabość, to może rzeczywiście lepiej żeby był martwy. Wyzwolenie magów zdecydowanie nie było zadaniem dla słabych i niezdecydowanych.
Ale przecież Amastine nie był ani słaby ani niezdecydowany.
Dlaczego więc...?
– Mistrzu? – zapytał niepewnym głosem Ildher, kładąc ostrożnie dłoń na jego ramieniu.
Dopiero w tym momencie Siriban uświadomił sobie, że płakał. Choć było zdecydowanie poniżej jego godności, łzy spływały po jego policzkach i kapały na zakurzoną podłogę. Poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Zupełnie jakby stracił coś bardzo, bardzo cennego. Jakby stracił przyjaciela.
– Muszę odetchnąć świeżym powietrzem – odpowiedział drżącym głosem i szybko opuścił wieżę. Chciał znaleźć się jak najdalej od niej, lecz powstrzymał się od ucieczki. Nie mogło być przecież aż tak źle. Musiało być dla tego wszystkiego logiczne wyjaśnienie.
„Oczywiście, że jest, idioto" prychnęło jego sumienie, perfidnie używając głosu Genciela. „Jeszcze to do ciebie nie dotarło? Jak mocno trzeba tobą potrząsnąć, żeby twój opóźniony umysł zaczął łączyć tak oczywiste fakty?"
Jedno wiedział na pewno: nie da rady po raz drugi wejść do wieży. Nie tylko nie chciał, ale i zwyczajnie nie był w stanie przekonać się na własne oczy czy jego przyjaciel jest martwy. Chociaż intuicja podpowiadała mu, że to nieprawda, po raz pierwszy w swoim życiu zwątpił w jej podszepty.
Poczuł kolejne ukłucie bólu na widok Yulisa, który otrząsnął się wreszcie z odrętwienia i wszedł do wieży. Jakim cudem ten stary człowiek znalazł w sobie tyle siły, by przełamać strach? Jeszcze gorsze było to, że po chwili ze środka zaczęły dobiegać odgłosy rozmowy jego i Ildhera. O czym oni mogli rozmawiać w tym okropnym miejscu?
Minuty wlekły się za sobą ospale, a Siriban Meirelles wciąż nie był w stanie doprowadzić się do porządku. Bez względu na to, jak bardzo się starał, łzy bez przerwy płynęły po jego policzkach a żarłoczne wyrzuty sumienia wgryzały się w jego duszę.
To była jego wina. To wszystko była jego wina. To jego wina, że Genciel uciekł. I że wciąż musiał uciekać. Jednak nie byli do siebie tak podobni jak mu się wydawało.
– Siribanie! – zawołał Hangen, podchodząc do niego z policzkami zaróżowionymi podnieceniem.
– Tak, Yulisie? – zapytał drżącym głosem, ocierając łzy wierzchem dłoni.
– Ildher powiedział, że chce sam zająć się sprawami wieży. Uważa, że to jego obowiązek, jako nowego strażnika – odparł starszy mistrz, a w jego głosie pobrzmiewała duma przytłumiona przez ponurą powagę sytuacji. Bądź co bądź, chodziło przecież także o pochówek jego ukochanego ucznia. – Wszystko wskazuje na to, że była to naturalna śmierć, Siribanie – dodał zaskakująco spokojnym szeptem. – Zupełnie jakby magia przestała mu sprzyjać. Szkoda, że przytrafiło się to właśnie jemu. Miał wielki potencjał.
Kłamał czy mówił prawdę?
„No dalej! Idź i sam się przekonaj!" – szydziło sumienie.
Iść?
Kolana ugięły się pod Siribanem.
Nie ma mowy!
– Starsi nalegali abyśmy przy okazji zajęli się Poszukiwaniem – westchnął Hangen. – Obawiam się jednak, że to zadanie jednak mnie przerasta. To naprawdę podłe uczucie: rozczarować się samym sobą, ale naprawdę nic na to nie poradzę. Jestem już za stary na takie podróże, a i śmieć Genciela... Wybacz mi, Siribanie, ale chciałbym wrócić do Twierdzy i przemyśleć w samotności kilka spraw.
– Czyli mam tutaj zostać i czekać na kogoś, kto zechce zająć twoje miejsce w Poszukiwaniach? – zapytał z niedowierzaniem Meirelles, przerażony taką perspektywą. Obejrzał się przez ramię, by jeszcze raz spojrzeć na wieżę i poczuł jak robi mu się słabo.
– Zostać tutaj albo nieco nadużyć gościnności króla – przyznał starszy mistrz. – Naprawdę jest mi przykro Siribanie.
Śnieżniwłosy pokręcił głową i uciął dalsze przeprosiny. On również chciał przemyśleć co nieco w samotności. Pożegnał się więc z Hangenem i patrzył za nim, dopóki nie stracił go z oczu. Zostać tu czy odejść? Do wieży na pewno już nie wejdzie, ale... Burmistrz wspominał coś o tym, że ma wolny pokój dla gości. Nic przecież nie stało na przeszkodzie, aby wyruszył dopiero rano.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top