57.

Merrill poczuł, jak opuszcza go sen. Długo musiał czekać na właściwy moment, lecz jego cierpliwość została w końcu wynagrodzona. Wiedział, że lada moment Nirr usłyszy, że jego oddech i bicie serca przyspieszyły, i spróbuje podać mu kolejną porcję środka nasennego. Musiał go powstrzymać. Po prostu musiał.

Kimkolwiek była ta dziewczyna, potrzebowała jego pomocy. Natychmiast. Nie mógł jej zawieść i nie chodziło tu tylko o pomoc zagrożonej kobiecie. To było coś więcej. To było niezwykle ważne, bo...

Powracająca trzeźwość umysłu obdarzyła go jedynym słusznym wnioskiem.

To była wojna.

Jego lud szykował się do wojny. Chciał w końcu odzyskać to, co mu się należało. A ta dziewczyna miała być ich bronią. Miała przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę.

Czyli jeśli jej pomoże, oficjalnie stanie się zdrajcą.

Czym jednak będzie, jeśli jej nie pomoże?

Nie. To nie była nawet kwestia moralności. Nie chodziło o to, co było dobre a co złe. Tu chodziło o jego wolność. Nie mógł pozwolić na traktowanie się jak pionek, jak marionetkę. Był w końcu generałem, pochodził z dobrego rodu, miał znajomości...

Nie.

Wiedział za dużo, a ci, którzy postanowili go wykorzystać, z pewnością byli znacznie bardziej wpływowi od niego. Nie był już dobrą marionetką. Gdyby był im do czegoś jeszcze potrzebny, bardziej uważaliby na jego umysł przy zakładaniu barier. No i geas też dawał sporo do myślenia.

Zabiją go. Zabiją, albo wydadzą władzom Ganthir, aby Rada osądziła go jako złodzieja i szaleńca, a sami będą umywać ręce. Tylko... właściwie kto będzie umywać ręce? Im dłużej się nad tym zastanawiał tym mniej wiedział, chociaż paradoksalnie wiedział coraz więcej.

Prawdopodobnie jego zniknięcie zostało oficjalnie uznane za dezercję albo za ucieczkę przed małżeństwem. Nawet gdyby ktoś zaczął go szukać i tak nigdy nie wpadłby na to, że Merrill mógł znajdować się w Pustce.

Nie było dla niego ucieczki. Został zupełnie wyeliminowany. Jeśli uda mu się wypełnić misję – zabiją go. Jeśli nie – prędzej czy później geas w końcu sam rozwiąże problem.

Pytanie tylko: dlaczego? Po co ktokolwiek miałby sobie zadawać tyle trudu? Cała ta misja śmierdziała jakimś obrzydliwym spiskiem, który mógł mieć na celu jedynie...

– Królowa jest w niebezpieczeństwie! – wyrwało mu się z gardła z takim trudem, że przez dłuższą chwilę w ogóle nie mógł złapać oddechu. Nagły ciężar opadł na jego ciało, rozpalając je gorączką i targając opętańczymi spazmami. Jego oczy wypełniły łzy, a język cofnął się do przełyku, dusząc go brutalnie.

Poczuł, jak czyjeś silne ręce szarpią jego ramiona, potem odchylają głowę do tyłu, rozchylają usta i siłą wyciągają język na zewnątrz. Po policzkach pociekły mu łzy. Nie było to zbyt przyjemne, ale przynajmniej mógł znów oddychać.

– Wszystko w porządku? – zapytał Nirr drżącym głosem, opierając sobie głowę elfa na kolanach. W jego oczach dostrzegł panikę.

„A jak myślisz, kretynie?" zapytałby, gdyby ifryt nie trzymał wciąż jego języka w palcach. Zgromił go więc jedynie nienawistnym spojrzeniem, choć nawet i to mu nie wyszło, bo czerwonowłosy, zamiast zwrócić na to uwagę, krzyknął w stronę drzwi:

– Niech ktoś mi pomoże! Znów ma atak!

Do małej sypialni wszedł naga, jak zwykle uzbrojony w bicz i miecz. Jego rozwidlony język dźgał nerwowo powietrze. I co teraz? Zakują go w kajdany i torturami wydobędą z niego prawdę? A może po prostu go zabiją i zwłoki odeślą na powierzchnię? Chciał coś powiedzieć, coś, cokolwiek. Ale nie mógł. Nie chodziło tylko o unieruchomiony język. Czuł się chory. Wiedział, że lada moment znów zaczną dręczyć go omamy. Nie miał już siły. Łzy nadal ciekły po jego policzkach. Jak długo da radę jeszcze wytrzymać?

Miał już wszystkiego dość. W tej chwili powitałby śmierć z otwartymi ramionami.

– Powiadom, proszę, panią Iridiel – rozkazał tymczasem Nirr. – Powiedz jej, że tym razem jest inaczej. Gorzej.

Naga skinął nieznacznie głową i wyszedł, aby wypełnić polecenie.

Pomogą mu czy go zabiją? Dlaczego w ogóle pomyślał o królowej?

Nie. Nie pomyślał. Powiedział. Zupełnie jakby ta myśl ominęła jego umysł. Jakby była zbyt cenna, aby mogła być stłumiona przez blokady.

Czy zatem królowej rzeczywiście groziło niebezpieczeństwo?

Poczuł żółć napływającą do ust. Nie mógł dostać lepszego potwierdzenia. Zamknął więc oczy i czekał. Wiedział kim jest Iridiel i podświadomie czuł, że może jej zaufać. Przynajmniej na tyle, na ile wymagała tego sytuacja. To ją wezwano, gdy po raz pierwszy stracił nad sobą panowanie i to ona przychodziła co jakiś czas aby upewnić się, że jego stan się nie pogarsza. Z drugiej jednak strony to ona przygotowała mu środek nasenny.

– Nie martw się, Iridiel ci pomoże – zapewnił Nirr, zupełnie jakby był w stanie odczytać jego myśli. – Przez cały czas wstawiała się za tobą u Rady. Nie pozwoli ci teraz tak po prostu umrzeć. No i masz jeszcze mnie – dodał na koniec z idiotycznym uśmiechem na twarzy, który miał chyba podnieść Merrilla na duchu.

O dziwo, podziałało.

Gdy tylko ciało elfa przestało drgać, ifryt puścił jego język i podsunął mu pucharek z wodą. Merrill pozwolił wlać sobie płyn do ust wiedząc, że tym razem nie zapadnie ponownie w sen. Tak, tym razem było inaczej.

– Posłałeś po mnie, strażniku – powiedziała Iridiel, wchodząc do sypialni. – Co miałeś na myśli, mówiąc, że jest inaczej?

Choć miała na sobie jedynie sięgającą do ziemi czarną szatę pozbawioną jakichkolwiek ozdób, a dolna połowa jej twarzy zasłonięta była maską, to i tak była piękna. Kremowo-białe włosy opadały swobodnymi falami na plecy, a dostojne grafitowe skrzydła poruszały się lekko przy każdym jej kroku. Jeśli wcześniej Merrill wątpił w jej dobre intencje, to teraz, na widok współczucia w jej oczach, pożegnał się z wszelkimi obawami. Jeśli miał komuś zaufać, to tylko jej.

Jej i Nirrowi.

– Obudził się nagle i krzyknął, że królowa jest w niebezpieczeństwie, a potem zaczął się miotać i dusić – odpowiedział ifryt, robiąc jej miejsce przy łóżku elfa. – Pomogłem mu i teraz jest już lepiej, ale...

– Ale wciąż masz wrażenie, że coś jest inaczej – dokończyła za niego Iridiel, posyłając Nirrowi uśmiech, którego obecność zdradzały jedynie jej oczy. Przysiadła na brzegu łóżka i sięgnęła swymi delikatnymi palcami ku twarzy elfa.

Nie stawiał oporu. Pozwolił jej nie tylko dotykać się dłońmi, ale i myślami. Pewnie nawet gdyby miał wybór, nie odmówiłby jej tych oględzin. Jej umysł był tak słodki, tak delikatny, tak spokojny. Pozwolił mu wniknąć głęboko w siebie i szukać. Szukała więc, długo i zawzięcie, a on czuł jedynie jej spokój i pewność, że teraz będzie już dobrze. Że teraz już się jakoś ułoży i wszyscy wyjdą z tego cało.

– Nie wiem, czy mogę cokolwiek dla was zrobić – szepnęła, gdy znalazła już wszystko. W jej głosie pobrzmiewał nie tylko smutek, ale i, co dziwniejsze, przerażenie. Zupełnie jakby odkryła coś, co mogło w jakiś sposób zagrozić miastu, którym się opiekowała. – Dlaczego nie poprosiłeś o pomoc... jego?

– Manipulacja przy zaklęciach takich jak geas wymaga bezpośredniego kontaktu – wymamrotał Merrill z niedowierzaniem. – A ty sugerujesz, że powinienem zażądać pomocy od kogoś, kto był w stanie to zrobić będąc tysiące kilometrów stąd? To potwór. Monstrum, które nie powinno istnieć. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

Zamknęła oczy. Dotarło do niego, iż łudziła się, że może mieć jakąkolwiek władzę nad tamtym czarodziejem. Tymczasem on nie znał nawet jego imienia. Podświadomość podpowiadała mu, że nie tylko dziewczyna z kryształowymi oczami potrzebowała ochrony – wymagał jej również tamten czarodziej, bez względu na to, jak był przerażający. Problem polegał na tym, że skoro Iridiel wiedziała już o nim, to musiała też wiedzieć o niej.

– Mogłabym ostrzec waszą królową – zaproponowała, ponownie otwierając oczy. – Musiałabym jednak skonsultować to z Radą.

– Najlepiej zrobisz, jeśli po prostu pozwolisz mi odejść – prychnął Merrill. Cały jego szacunek do avariel prysnął niczym mydlana bańka. Może i nie była zła, źle również mu nie życzyła. Nie zamierzała jednak stawać na przeszkodzie reszcie Rady. W końcu jedyny avariel, jaki mógł dostać się do Pustki, musiałby być przestępcą. – Sam powiadomię królową.

– Jak zamierzasz to zrobić? – zapytała podejrzliwie.

– Znajdę sposób. O to nie musisz się martwić.

Zamyśliła się. Potrzebowała czasu, a to oznaczało, że mieli już coś przygotowane na taką okazję. Tylko co?

– Czy jeśli teraz odejdziesz, powrócisz kiedykolwiek? – zapytała w końcu.

– Nigdy.

Skinęła głową na znak, iż jego odpowiedź była zadowalająca.

– Nirr, Rada chciałaby powierzyć ci nowe zadanie. Zostaw swojego przyjaciela w rękach żołnierzy i chodź ze mną.

– Odmawiam.

Ta odpowiedź zaskoczyła Iridiel. Wpatrywała się zszokowana w twarz strażnika, szukając w niej jakiekolwiek wyjaśnienia, nic jednak nie znalazła. Albo raczej napotkała na opór, jakiego nigdy wcześniej nie wykazywał. Czyżby on również nabrał wątpliwości w stosunku do Rady?

– Dlaczego? – spytała, a w jej głosie po raz pierwszy słychać było gniew i irytację.

– Gdy przyjmowaliście mnie na służbę, obiecaliście, że będę mógł odejść w każdej chwili, pod warunkiem, że nigdy nie będę działał na szkodę Ganthir – odpowiedział, podejrzanie spokojnym tonem. – Chciałbym odejść teraz. Czy któryś z żołnierzy mógłby przynieść tutaj moje rzeczy? Boję się teraz zostawiać Merrilla samego, na wypadek gdyby jego stan się pogorszył.

Avariel zapewne wpatrywała się w ifryta z ustami szeroko otwartymi ze zdziwienia, na szczęście maska chroniła ją przed kompromitacją.

– Tak – bąknęła. – Oczywiście. Tylko... Tylko poinformuję resztę Rady.

Powiedziawszy to, wstała i wyszła z pokoju. Nawet ratując się ucieczką, wyglądała niezwykle dostojnie. Gdyby tylko Merrill miał na to siłę, z pewnością by się roześmiał. Ponieważ jednak jej nie miał, spojrzał jedynie na ifryta, czekając na jakieś wyjaśnienia.

Nirr uśmiechnął się i puścił mu oko.

– Widziałeś? – zapytał konspiracyjnym szeptem. – Prawie się za nią kurzyło!

Merrill odwzajemnił uśmiech. Przynajmniej wiedział, że nie jest zdany wyłącznie na siebie. Tylko czy Rada pozwoli tak po prostu odejść Nirrowi? Nic na to nie wskazywało. A nawet jeśli – i tak będą potrzebowali kogoś, kto śledziłby elfa. Czy zabijanie tropicieli i szpiegów byłoby działaniem na szkodę Ganthir? Zapewne tak. Cóż, tym będą się martwić, jak już opuszczą miasto.

O zostaniu nie mogło być nawet mowy.

Nie chodziło już tylko o geas. Merrill musiał powiadomić królową, że ktoś spiskuje przeciwko niej. Musiał też spotkać się z dziewczyną o kryształowych oczach i ochronić ją, choćby za cenę własnego życia. Bez względu na to, kim była.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top