56.
Magia to życie a życie to magia.
Feivarr z bólem serca stwierdził, że wcale nie żałuje tego, jak potoczyła się jego rozmowa z Gencielem. W prawdzie oboje przez nią ucierpieli, lecz nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło – ich więź stała się jeszcze silniejsza i rozumieli się nawzajem jeszcze lepiej. Obawiał się jedynie, że teraz czarodziej zacznie patrzeć na wszystko przez jego pryzmat, a tego chciałby uniknąć. Nie wiedział jednak, czy istniały takie słowa, które mogłyby przekonać go, iż wszystko jest w porządku.
Bo przecież nie było.
Aż do wieczora nie zamienili ze sobą ani słowa, a i wtedy jedynie po to, by wynająć pokój na noc w przydrożnej gospodzie. Umęczeni podróżą zanieśli do niego swoje rzeczy i z rozczarowaniem stwierdzili, że słowo „pokój" było określeniem mocno na wyrost. Dwa wąskie łóżka oddzielone były od siebie skrawkiem wolnej przestrzeni, który ledwie starczył by zrobić krok. Smutnego obrazu jaki mieli przed sobą nie ratował nawet fakt iż było tam duże okno przesłonięte cienką tkaniną w kwiaty.
– Przynajmniej nie śmierdzi pleśnią – westchnął Genciel, opadając na łóżko po prawej stronie. To szukanie pozytywnych stron jedynie potwierdzało obawy elfa. Jakby tego było mało uśmiechnął się krzywo i dodał: – Pewnie mi nie uwierzysz, ale jestem zbyt zmęczony żeby jeść.
– Nie, nie uwierzę ci – przyznał elf. Uśmiech wpełzł mu na usta wbrew jego woli. – Poczekaj, zaraz spróbuję coś dla ciebie zdobyć.
Może był to jedynie pretekst, aby zyskać chwilę samotności? Aby uwolnić się od zbolałego współczującego spojrzenia? Starając się o tym za dużo nie myśleć, zszedł z powrotem do głównej sali i poprosił jedną z kucharek, aby przyniesiono im kolację (to co zwykle, czyli cokolwiek, byle dużo) do pokoju. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma ochoty wracać. Nagle dotarło do niego, co tak naprawdę wziął na swoje barki. Co się stanie, jeśli temu nie podoła?
Wiedział, że Genciel go potrzebuje. Jedyne do czego był zdolny bez niczyjej pomocy, to ucieczka i bezustanne chowanie się przed samym sobą. A tak przecież być nie mogło.
Feivarr skarcił się w duchu za zwątpienie i szybko wrócił do klitki przez oberżystę zwanej pokojem. Ledwie wszedł do środka, para hipnotyzująco błękitnych oczu utkwiła w nim swoje spojrzenie, zupełnie jakby czarodziej chciał go w ten sposób zapytać:
– Dlaczego nie uciekłeś? Dałem ci przecież szansę.
Złudzenie to trwało na szczęście zaledwie krótką chwilę. Zaraz potem twarz Genciela rozjaśnił szeroki uśmiech. Jego stary, dobry uśmiech, pozbawiony jakichkolwiek śladów wątpliwości, bezczelny i pełen wrodzonego cynizmu. Czy mogło być coś piękniejszego?
– Ciekawe czy „jedzenie" mają tu równie dobre, co „pokoje" – zaśmiał się, bardziej do siebie niż do elfa, a zawtórowało mu głośne burczenie w brzuchu.
Na szczęście obawy te zostały bardzo szybko rozwiane przez radosną i pulchną dziewczynę, która przyniosła do ich pokoju podsmażane kiełbaski, gotowane jajka, dwie wędzone ryby, bochen chleba oraz dzbanek z herbatą. Nagle okazało się, że ciasnota ich pokoju ma też swoje dobre strony – mogli rozłożyć się wygodnie na jednym łóżku, a drugie wykorzystać jako stół i wszystko mieć pod ręką. Gencielowi jak zwykle dopisywał apetyt, co po raz kolejny kazało się zastanowić Feivarrowi, jak daleko sięgają możliwości młodego czarodzieja.
Gdy brunetowi udało się w końcu zaspokoić pierwszy głód, ostrożnie oparł głowę o ramię elfa, a nie słysząc sprzeciwu, przeniósł na niego ciężar swojego ciała i wtulił się w jego bok jak dziecko.
– Coś wymyślę – obiecał niewyraźnym szeptem. Z wypełnionym żołądkiem był zupełnie bezbronny i zachęcony przez zmęczenie sen zaczął przejmować nad nim kontrolę. – Na pewno.
– W to nie wątpię – zaśmiał się Feivarr i zmierzwił mu włosy. – I zapamiętaj sobie na przyszłość, że będziesz się musiał dużo bardziej postarać, żeby mnie rozgniewać.
Dzięki bliskości poczuł, jak z czarodzieja uchodzi cały wcześniejszy niepokój. Jego troska o los elfów była tak cudownie autentyczna, że Feivarr nie był w stanie odmówić tego naruszania przestrzeni, choć było mu już nieco niewygodnie. Uciec od niego? Jak mógł w ogóle o czymś takim pomyśleć? Nie chodziło tylko o to, że był Gencielowi potrzebny, że był tą właściwą osobą, o właściwej porze, we właściwym miejscu. To było coś więcej. Nie do końca to jeszcze rozumiał, ale było mu z tym dobrze.
To chyba po prostu była przyjaźń.
– W jaki sposób można uwolnić magię? – zapytał czarodziej, odpędzając od siebie cisnące mu się na oczy nocne mary. Wyciągnął przed siebie dłoń, a między jego palcami zaczęły tańczyć rozbłyski mocy. Feivarr mógłby przysiąc, że słyszy jej śmiech. – Czy gdyby magia była wolna, elfy przestałyby być zagrożone? Tylko jak to zrobić? Przecież każda wolna magia wiąże się od razu z nowym życiem. Czy to w ogóle możliwe żeby ona... no wiesz?
Elf uśmiechnął się pod nosem. Było jeszcze za wcześnie, aby powiedzieć mu całą prawdę. Za wcześnie, aby mógł ruszyć drogą swoich poprzedników. Tylko, że im było łatwiej, mieli z kogo brać przykład. Nikt też nie ukrywał przed nimi, co mieli zrobić, aby osiągnąć pełnię mocy. Czy nie powinien się nad nim zlitować? Może drobna podpowiedź nie zaszkodzi.
– Wiesz co jest symbolem żywej magii?
– Smok – odparł niemal z wyrzutem czarodziej. Zupełnie jakby miał mu za złe tak banalne pytanie. – Dlaczego o to pytasz?
– Ty mi to powiedz.
Genciel podniósł się i spojrzał uważnie na przyjaciela, mimowolnie marszcząc brwi. Nie było mowy, aby przez najbliższe kilka godzin choćby się zdrzemnął. Może i był zmęczony, ale jego oczy mówiły jasno, że dopóki nie dowie się, co elf miał na myśli, nie zamierzał kłaść się spać. Jego upór był doprawdy godny podziwu.
Ciekawe co zrobi, gdy już odkryje prawdę. Podzieli się nią z kimś innym czy też zatrzyma dla siebie? Tak pilnie strzeżona przez ostatnie niemal pięćset lat... Co z nią zrobi, gdy dostanie się w jego ręce? Czy postanowi powierzyć ją również innym czarodziejom?
„Ty wiedziałeś od początku, ale nie zrobiłeś nic" – szepnęło złośliwym szeptem sumienie blondyna.
Owszem. Lecz do tej pory zwyczajnie brakowało mu motywacji, a nim dopadła go apatia kierował się jedynie gniewem i zranioną dumą. Tych dwojga nie można raczej nazwać dobrymi doradcami, poczuł więc niejaką ulgę, iż nie słuchał ich podszeptów. Gdyby to zrobił surowa kara spadłaby nie tylko na niego, ale i na...
Nie, tego zwyczajnie by nie przeżył. Zniósłby każdą karę, jaką mogliby wymierzyć jemu, jego ciału czy duchowi. Śmierć własnej magii była jednak zupełnie czymś innym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top