55.

Chociaż Siriban uwielbiał podróże morskie, ucieszył się niezmiernie, gdy dotarli wreszcie na stały ląd. Już dawno znudziło mu się rytmiczne falowanie pokładu i posiłki składające się niemal wyłącznie z ryb.

Z politowaniem spojrzał na starego Yulisa Hangena, który uparł się aby wraz z nim potwierdzić śmierć Genciela Amastine'a. Wiadomość o tym, co spotkało jego ukochanego ucznia, wstrząsnęła staruszkiem, co było Meirellesowi wybitnie nie na rękę. Był jednym z najbardziej postępowych czarodziejów wśród starej kadry, a zatem jego potencjalnym sprzymierzeńcem. Teraz Meirelles mógł go stracić. I to przez swój własny błąd.

Nie. To nie on popełnił błąd. Wszystko miał przecież doskonale zaplanowane. To Genciel nie był w stanie spełnić jego oczekiwań.

– Musiałeś być tak melodramatyczny, Gencielu? – szepnął pod nosem z niekłamanym żalem. Bardzo zależało mu na poparciu Hangena. Jeśli stary mistrz załamie się śmiercią ucznia, może się okazać dla niego zupełnie bezużyteczny. Nie mówiąc już o tym, że czuł do niego sympatię również z przyczyn czysto osobistych.

Towarzyszył im młody adept, Ildher Athanyd, którego moc wystarczyła ledwie na to, by zająć ogniem knot świecy. Wprost doskonale nadawał się na nowego rezydenta wieży. Siriban ufał mu jednak – od wielu lat kontrolował jego naukę i wiedział, że będzie mógł na nim polegać. Nie spodziewał się jednak, by kiedykolwiek zaszła taka potrzeba.

Na przystani już czekały na nich trzy konie, na które od razu wsiedli, choć nie tak bezzwłocznie, jak liczył na to Siriban, gdyż mistrz Hangen przez swą tuszę potrzebował ich pomocy. Ruszyli w dalszą drogę. Mimo iż nikt ich nie ponaglał, chcieli jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Nie tylko Hangen pragnął poznać prawdę o śmierci Genciela. Śnieżnowłosy podświadomie przeczuwał, że jego niewybredne ostrzeżenie odgrywało w tej tragedii główną rolę i wiedział, że gdyby rzeczywiście tak było, nie znalazłby dla siebie ani jednego słowa usprawiedliwienia. Gdy wpadł na tamten pomysł wydawał się jedynym słusznym, teraz czarodziej nie był już tego taki pewien.

Nie chciał śmierci Genciela.

Właściwie to nie chciał śmierci żadnego czarodzieja, ale w tym momencie swoje ideały musiał odłożyć na bok. Chodziło o Genciela. Jego Genciela. Jeśli kiedykolwiek miał kogoś, kto był mu w jakiś sposób bliski, to był to właśnie młody Amastine. Tyle ich łączyło! Byli przecież dla siebie niczym bracia! Czyżby długie lata osamotnienia osłabiły cudowny umysł Genciela, czyniąc go podatnym na strach i zwątpienie? Czyżby zapomniał, jakie plany Siriban miał wobec niego?

– On żyje – usłyszał szept Yulisa.

Spojrzał w jego stronę, jednak stary mistrz mówił sam do siebie, pogrążony w myślach. Poczuł dziwne ukłucie w podbrzuszu. Hangen staczał się w otchłań szaleństwa i to była to po części jego wina.

Cholera! Musiał coś zrobić i to szybko.

Zrównał swojego konia z rumakiem Yulisa.

– Mistrzu Hangenie – zaczął uniżonym, pełnym szacunku i wyuczonej miłości tonem, przeznaczonym specjalnie na takie sytuacje. Gdy starzec nie zareagował, powtórzył nieco głośniej: – Mistrzu Hangenie!

Hangen spojrzał na niego, a w jego oczach kryła się nienawiść. On wiedział. Wiedział o jego chowańcach. Może nawet wiedział więcej... Jak dużo? Widocznie niezbyt wiele, skoro nie wydał Siribana Starszym, ale wystarczająco, aby czuć do niego odrazę. A może był jakiś inny powód? Może Hangen miał w tym wszystkim jakiś własny cel? Może zależało mu na tym, żeby Genciel sam zaczął...?

Było źle. Bardzo, bardzo źle.

Siriban naprawdę nie chciał zabijać żadnego czarodzieja, ale jeśli nie będzie miał wyboru...

Nie. Jeśli Genciel rzeczywiście żył, nigdy by mu nie wybaczył zamordowania mistrza. Nie wolno mu było tego zrobić. Tym razem musiał znaleźć inny sposób.

– On żyje – potwierdził stanowczym tonem, lecz na tyle cicho, by nie usłyszał tego Ildher. Posłał przy tym staremu mistrzowi pokrzepiający uśmiech i oparł dłoń o jego ramię. – Nie mógł umrzeć.

Spojrzenie Hangena złagodniało nieco. Pokiwał głową. Tak, właśnie tak. Genciel nie mógł być martwy. W końcu to zniszczyłoby wszystkie jego plany. Przecież tyle mieli do zrobienia! Tylko razem z nim mógł zniszczyć fundamenty, na których zbudowano Twierdzę i zawarto Przymierze. Razem mieli wypowiedzieć wojnę staremu porządkowi i na jego zgliszczach zbudować nowy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top