5.
Im dłużej analizował sytuację, w której się znalazł, tym bardziej zaczynał wątpić czy rzeczywiście powinien próbować wydostać się podziemnego labiryntu. Życie nauczyło go już, że niektóre rzeczy nie dzieją się przypadkiem, a niektóre zdarzenia nie zdarzają się same. Komu mogło zależeć na tym, by Merrill stał się więźniem jaskiń?
Przede wszystkim musiał spróbować przypomnieć sobie, co wydarzyło się zanim trafił do tego piekła. Nie był specjalnie dobry w magii, ale nie miało to większego znaczenia. Miał niemal całkowitą pewność, że rzucono na niego jakiś urok, bo chociaż doskonale wiedział, co robił miesiąc wcześniej, to wydarzenia ostatnich dni były dla niego tajemnicą. Pamiętał tylko, iż został wezwany do stolicy...
Nagłe szarpnięcie z tyłu głowy niemal pozbawiło go równowagi, a towarzyszący mu ból był tak zaskakująco silny, że musiał się zatrzymać, bo zrobiło mu się ciemno przed oczami. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości – na jego umysł została nałożona bariera. Wiedział już czego szukać, więc zlokalizowanie „intruza" zajęło mu tylko kilka chwil. Nie był to jakiś wyjątkowo wyrafinowany urok, przynajmniej tak się Merrillowi wydawało, ale i tak był zbyt silny, by elf mógł go sam zdjąć. Istniało ryzyko, że gdyby jednak zaryzykował i przebił się przez to, co był w stanie wykryć, okazałoby się, że ta pozornie prymitywna tarcza to tylko wierzchnia warstwa zaklęcia. Pod nią mogło się kryć coś dużo bardziej misternego, a usuwanie tego na własną rękę świadczyłoby tylko o głupocie Merrilla.
Rozejrzał się dookoła. Znajdował się w ciasnym tunelu, który rozgałęział się wielokrotnie w sposób tak chaotyczny, że nazwanie go labiryntem byłoby sporym niedomówieniem. Niektóre wnęki były na tyle obszerne, iż mógł się w nich zmieścić na stojąco, inne natomiast rozchodziły się promieniście we wszystkich kierunkach i były zbyt ciasne, by skusić drobnokościstego elfa na poszukiwanie wody w swych zapętlonych odmętach.
Szedł podziemną ścieżką prawdopodobnie kilka godzin zanim dotarło do niego, co widzi, a rozwiązanie było wręcz banalnie oczywiste. Ziemia wokół niego pulsowała gwałtownie ciepłem, musiała więc być regularnie zalewana przez świeże wytryski magmy. Korytarz był jednak w idealnym stanie, zarówno ten główny, jak i wszystkie jego odgałęzienia, a mogło to oznaczać tylko jedno: ktoś nie tylko korzystał z tych wąskich ścieżek, ale i dbał o to, by wszystkie były drożne. Jeśli spojrzeć na to pod tym kątem, to zagadkę wąskich kanalików również można było łatwo rozwiązać. Te położone niżej mogły być czymś w rodzaju kanałów ściekowych, które odprowadzały lawę poza główne drogi. Natomiast te wyższe mogły być podziemnymi szybami wentylacyjnymi, przez które czyste powietrze dostawało się do tunelu, a gorące i zatęchłe wydostawało na zewnątrz. Merrill widział już podobne wynalazki w lochach budowanych przez jego lud, ale nie spodziewał się ich w takim miejscu. Nie narzekał na fakt, iż ma czym oddychać, ale świadomość, że gdzieś niedaleko mógł znajdować się ktoś, kto wydrążył ten niezwykły system, napawała go całkiem logicznym lękiem.
Gdzie znajdował się teraz nieznany budowniczy? Był sam czy też było ich wielu? Może elf miał do czynienia z całą podziemną społecznością. Jak taka społeczność mogła być nastawiona na przybyszy z zewnątrz? Ile czasu minie, zanim ich spotka? I co z nim zrobią, gdy się to w końcu stanie?
Pytania pozostawały jednak bez odpowiedzi, a do elfiego żołnierza powoli docierało, jak poważna może być jego sytuacja. Już teraz czuł narastające pragnienie. Nie miał pojęcia kiedy ostatnio coś pił, ale organizm podpowiadał mu, że było to stanowczo zbyt dawno. Potrzebował wody. Szybko i dużo. Jego wyczulone uszy jasno dawały mu do zrozumienia, gdzie powinien szukać źródła, nie wiedział natomiast na ile mógł im w tej sytuacji zaufać. Kręte tunele z pewnością zniekształcały dźwięk, a odgłos kapania wcale nie musiał być dziełem wody.
A była to tylko połowa problemu. Drugą stanowiło pytanie: jak często tunele były zalewane magmą i ile czasu mu jeszcze zostało?
Nie miał jednak innego wyboru jak iść dalej przed siebie. Żywił się nadzieją, że skoro ktoś dbał o te tunele to zadbał też o źródła wody i schrony. W końcu skoro ci budowniczowie byli w stanie stworzyć ten złożony system korytarzy to musieli też być przygotowani na to, że sami zostaną w nich zamknięci podczas ognistej powodzi.
A może wcale tak nie było? Może wytryski lawy były tak regularne, że w ich czasie tubylcy w ogóle nie opuszczali swoich domów? To by oznaczało, że elf musiał liczyć jedynie na swoje szczęście.
Mógł też zaryzykować i spróbować wspiąć się jednym z tych szybów wentylacyjnych. Istniało w prawdzie prawdopodobieństwo, że utknął by w nim i udusił się przesyconym siarką powietrzem, które wydobyłoby się wraz z najbliższą ognistą powodzią. Z drugiej jednak strony było to jedyne połączenie z wyższymi jaskiniami jakie udało mu się znaleźć. Gdyby zdołał się tam dostać, nie musiałby się już martwić o lawę ani o ten trudny do zniesienia żar.
Merrill podszedł do otworu, którego mógł dosięgnąć. Szyb był wystarczająco duży, by elf mógł się przez niego przeczołgać, przynajmniej przez początkowy odcinek. Ale co czekało dalej? Rozsądek i doświadczenie nakazywały Merrillowi najpierw przepłoszyć wszystko, co mogło chować się w szybie. Doskonale widział ciepło promieniujące z kilku niewielkich gryzoni, wiedział jednak, że nie tylko one mogły znaleźć tam schronienie. Gdyby chodziło o zwykłe nocne zwierzęta użyłby do tego swojego księżycowego kamienia, słyszał jednak, że żyjące w podziemiach stworzenia często pozbawione były oczu i światło było w ich przypadku bezużyteczne. Może w takim razie dym? Na dym z pewnością zareagują, taką przynajmniej miał nadzieję.
Chwycił obiema rękami chropowatą krawędź szybu i podciągnął się tak, aby móc oprzeć się łokciami o pyliste dno wąskiego tunelu. Gdy udało mu się uchwycić równowagę, sięgnął do swojej torby i wyciągnął delikatną, nieco pękatą rurkę, która przypominała zwykły gwizdek. Złudzenie to jednak rozwiało się w momencie, w którym dmuchnął w ustnik, a z instrumentu zamiast dźwięków wydobył się wąski strumień płomieni. Zgodnie z jego przewidywaniami podmuch ciepłego powietrza poruszył zgromadzony we wnęce osad i pchnął go głębiej. Merrill odjął od ust swój zapalnik i usunął się nieco na bok, w obawie przed zapętlającym się powiewem. Odczekał chwilę, nie poczuł jednak na swojej twarzy ani jednego muśnięcia cieplejszego powietrza, co mogło oznaczać, że zostało ono wciągnięte przez szyb. Jedynym, co zaniepokoiło elfa był cichy pisk zamieszkujących wąski tunel stworzeń. Czemu nie uciekły? Może na razie tylko ostrzegały się nawzajem przed potencjalnym zagrożeniem? Wyczulonymi na ciepło oczami widział, iż niewielkie gryzonie, zamiast się rozbiec, gromadziły się ostrożnie wokół niego.
Zirytowany ich zachowaniem zaczerpnął głęboko powietrza i ponownie dmuchnął w swój gwizdek, tym razem jednak mocniej i dłużej. Nie przestał dmuchać nawet gdy pełne przerażenia popiskiwania przerodziły się w agonalny jęk, a do jego wrażliwego nosa doleciał lekki swąd palonego mięsa. Nie był w końcu uosobieniem miłosierdzia, tylko żołnierzem, i to żołnierzem w wyjątkowo beznadziejnym położeniu, nie mógł więc pozwolić sobie nawet na cień litości.
Odjął zapalnik od ust dopiero kiedy zabrakło mu tchu. Miał teraz pewność, że w szybie nie pozostało żadne żywe stworzenie, widział jednak dokładnie kilka spalonych głębinowych szczurów. Czyżby nie było innego wyjścia niż to, przez które próbował wejść?
Merrill zaklął pod nosem, podciągnął się i wczołgał do tunelu, po czym rozłożył na boki poły swego płaszcza i ostrożnie wyciągnął księżycowy kamień. Zdążył się już na tyle odzwyczaić od światła, iż nawet delikatny blask wydobywający się z amuletu poraził jego oczy i elf musiał się dłuższą chwilę dokładnie przyglądać, by zrozumieć co ma przed sobą.
Krata.
Szyby wentylacyjne były zaślepione grubą kratą z drobnymi oczkami, przez które powietrze mogło przepływać bez przeszkód, stanowiła jednak barierę nie do pokonania dla niewielkich gryzoni, a co dopiero dla elfa.
Cóż, to przynajmniej rozwiązywało jego dylemat, którą drogę powinien wybrać. Powróciło jednak pytanie o budowniczych tuneli. Ich zapobiegliwość zaskakiwała go na każdym kroku.
Srebrnowłosy schował z powrotem księżycowy kamień i ostrożnie wyskoczył z szybu. Jeśli powodzie rzeczywiście były regularne albo też jeśli mieszkańcy podziemi potrafili je przewidzieć i wcale nie zapuszczali się wtedy do tuneli, to Merrill znalazł się w potrzasku i nie miał innego wyjścia, jak iść dalej obraną drogą.
Cichy pisk, który rozległ się za jego plecami sprawił, że elf zatrzymał się w pół kroku i zamarł.
Odgłos ani trochę nie przypominał popiskiwania szczurów, już prędzej... jaszczurki. Bardzo powoli obejrzał się przez ramię i poczuł jak oblewa go zimny pot. Powinien był się domyślić, że zapach pieczonego mięsa może zwabić większe drapieżniki, nie przypuszczał jednak, że aż tyle może się ich kryć w tak mało przyjaznym miejscu.
Nie miał wątpliwości, że były to zmiennocieplne gady. Bijące od nich światło było dla niego ledwie dostrzegalne, potrafił jednak rozróżnić ich spragnione pokarmu oczy, skrzące się krwistym blaskiem na tle głębokiej czerni tunelu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top