48.

Shahivar zawsze był zdania, że słońce było na niego z jakiegoś powodu wściekłe i starało się jak najbardziej uprzykrzyć mu życie. Od zawsze miał bardzo ciężki sen i nic nie było w stanie go obudzić – poza promieniami, które zawsze znajdowały drogę pomiędzy firanami w jego oknach i baldachimem nad jego łóżkiem, tylko po to, aby kłuć go prosto w oczy. Miał również teorię, że był to spisek jego służby, ale do tej pory nie udało mu się przyłapać żadnego sługi na gorącym uczynku, dlatego postanowił nikogo nie pociągać do odpowiedzialności.

Następnym odczuciem, zaraz po rażącym świetle, było drętwienie rąk i nóg. Och nie, nie chodziło o to, że był stary, chory i tracił czucie. Po prostu ktoś bardzo mu w tym pomagał.

Nie musiał otwierać oczu, żeby wiedzieć, że jego lewe ramię przygniata głowa Azira, a prawe Xhenty obok którego spała Xamara. Przychodzenie do niego w nocy było dla nich czymś w rodzaju idiotycznej rozrywki. Wielokrotnie powtarzał strażnikom, że mają ich nie przepuszczać, że takie zachowanie jest niedopuszczalne. Czy jego rozkaz cokolwiek zmienił? Czy w tej kwestii ktokolwiek brał pod uwagę jego zdanie? Ależ skąd!

Od dnia, w którym do Jurado przybył wysłannik z Twierdzy, przychodzili do niego co noc.

Azir był przerażony. Shahivara wcale to nie dziwiło, na jego miejscu też odczuwałby niepokój. Niewiele trzeba było, aby szanowny Moreth Brithiel zadecydował, że razem ze zwojami zabierze do Twierdzy również młodego prawdopodobnie-nie-do-końca-ifryta. Chociaż Shahivar miał pewność, że do tego nie dojdzie, wciąż nie udało mu się wytłumaczyć swojemu podopiecznemu, że nie ma się czego obawiać.

Inaczej sprawa się miała z jego bratankiem i jego matką. Co powodowało ich niepokój? Dlaczego potrzebowali jego wsparcia i bliskości?

– Wasza wysokość? – usłyszał cichy głosik służącej. Nie było mu trudno wyobrazić sobie jak stoi na baldachimem i ze zniecierpliwieniem przebiera nogami, ale jednocześnie boi się odezwać, aby go nie rozgniewać.

Nie powinna się bać. W końcu sam poprosił ją, aby przyszła rano z najgłośniejszym gongiem, jaki tylko znajdzie.

– Dalej, kochana, z życiem – jęknął, strząsając z siebie resztki snu i przygotowując się na nagły wybuch dźwięków.

Pierwsze uderzenie wypełniło jego sypialnię dudniącym hukiem, który rozszedł się w powietrzu drażniącymi wibracjami. Kolejnemu, nieco słabszemu, bardziej nieśmiałemu, towarzyszyły głośne okrzyki sprzeciwu i kłucie krwi napływającej do jego rąk i nóg, co wykorzystał, aby jak najszybciej zatkać sobie uszy.

– Litości! Błagam, dość!

– Nie! Nie przestawaj!

– Nienawidzę cię! Nienawidzę! Nienawidzę! – załkała Xamara wyplątując się spod koca, po czym głośno tupiąc nogami wybiegła z sypialni, nie przestając ani na chwilę krzyczeć. Zaraz za nią wybiegł Xhenta.

Odczekał jeszcze chwilę, zanim pozwolił służącej skończyć. Dopiero gdy usłyszał, że i ona wyszła pozwolił sobie na otworzenie oczu. Zgodnie z tym, co przewidział, tylko Azir został w jego pokoju. Zawinął głowę w koc i docisnął go rękami do uszu. Wyglądał przy tym tak zabawnie, że królowi nie udało się powstrzymać śmiechu.

– Bardzo zabawne – prychnął chłopiec, wyglądając spod koca.

– Prawie tak, jak moje zdrętwiałe ręce.

– Jak przekazanie zwojów Twierdzy.

– To cię śmieszy?

– Mógłbym umrzeć ze śmiechu.

Wymienili znaczące spojrzenia. Tak, Shahivar doskonale rozumiał, co jego służący ma na myśli. Zwoje, które przez tyle lat gromadził w pałacowej bibliotece były skarbnicą wiedzy, która od dnia zawarcia przymierza stała się niedostępna dla zwykłych ludzi. Jeśli odeśle te zwoje do Twierdzy nikt nie będzie mógł ich już przeczytać. Zapewne nawet w Twierdzy nikt ich nie dotknie.

Magia z Tirath zawsze miała w sobie coś mrocznego i złowrogiego, a zarazem była niezwykle piękna i wzniosła. To między innymi ona skłoniła niegdyś władców ośmiu królestw do zawarcia przymierza. W obawie przed powtórzeniem się historii sprzed ponad czterystu lat zakres wiedzy dostępnej dla magów został ograniczony do absolutnego minimum.

Nie miał o to pretensji. Nikogo nie mógł obwiniać o strach, ale nie mógł zrozumieć, dlaczego cały magiczny dorobek jego kraju miał zostać zupełnie zapomniany. Oczywiście, w niewłaściwych, nieodpowiedzialnych rękach każda potężniejsza magia była niebezpieczna. Dokładnie to samo można było jednak powiedzieć o nożu, a mimo to nikt do tej pory nie zakazał ich używania.

Magia była niezbędna do życia. Shahivar widział, co działo się z Azirem, gdy chłopiec próbował się ograniczać, gdy nie miał okazji do wykorzystania swojej mocy. Na myśl, że w Twierdzy mogli znajdować się młodzi czarodzieje znacznie potężniejsi od Azira, którym nie dawano nawet możliwości do wykroczenia poza to absurdalne niezbędne minimum, władcy robiło się niedobrze.

Gdyby tylko miał okazję przekazać te zwoje w dobre ręce... Moreth nie spełniał do końca jego wymagań. Od razu było po nim widać, że jest jedynie pionkiem w jakiejś większej grze. Jednak kto był graczem? Shahivar nie mógł zaangażować się w grę z kimś, kogo nawet nie widział, jeśli nawet nie oczami to samym umysłem. Nie mógł go w tej sytuacji traktować jak równego sobie, a to stawiało go na przegranej pozycji.

– A więc nie tylko mi nie uśmiecha się oddawanie zwojów Brithielowi – zaśmiał się Azir.

– On nawet nie chce ich dla siebie – prychnął Shahivar. – Jest wypranym z ambicji popychadłem, któremu taki los w zupełności odpowiada. Jak miałbym powierzyć mu jakąkolwiek wiedzę? Nie chcę nawet o tym myśleć. A już na pewno nie rano. Czy zamiast tego nie mógłbyś mi wyjaśnić o co chodzi Xhencie i jego matce?

– Czy to nie jest oczywiste? – odpowiedział pytaniem ifryt, niedbale wzruszając ramionami. Przeciągnął się, strzelając głośno stawami i wyskoczył z łóżka. – Boją się, że odejdziesz, gdy tylko przekażesz władzę.

– To właśnie zamierzałem zrobić. Czy to źle?

– Xhenta boi się, że zostanie z tym wszystkim sam. Jest dość młody, a obowiązki króla...

– Chwileczkę – przerwał mu mężczyzna, unosząc dłoń. – Przecież właśnie do tego przygotowywałem go przez całe jego życie. Nie może oczekiwać ode mnie, że zawsze będę mu pomagać. Nie jestem nieśmiertelny, Azirze. Prędzej czy później będę musiał odejść, a dzień jego koronacji jest doskonałą okazją aby to zrobić. Poza tym, ludzie są przyzwyczajeni, że to ja rządzę. Jeśli nie odejdę, nikt nie zaakceptuje Xhenty jako władcy.

– Rozumiem. – Ifryt wydawał się być bardzo zasmucony tą nowiną, ale widać było, że w głębi serca już zdążył się z nią pogodzić. Co więcej, w jego oczach zaczęła błyszczeć nadzieja, która po chwili rozjaśniła całą jego piegowatą twarz. – Czy będę mógł odejść razem z tobą?

– Chciałem odejść sam...

– Wasza wysokość! Z całym szacunkiem, ale to beznadziejny pomysł. Nie jesteś przyzwyczajony do wykonywania nawet najprostszych czynności bez pomocy służby, dlatego moja obecność będzie niezbędna.

– Azir, ja...

– Nie wspominając już o tym, że samotny podróżnik jest łatwym łupem dla bandytów.

– Az...

– Och, daj spokój! Samotne podróże są strasznie nudne. Nie będziesz miał nawet z kim porozmawiać, a jeśli zabierzesz mnie ze sobą...

Shahivar błyskawicznym ruchem zasłonił mu usta dłonią, tamując ten nieprzerwany potok słów. Owszem, chciał odejść sam, ale nie dlatego, że chciał być sam. Zwyczajnie bał się od kogokolwiek wymagać, aby dla jego samolubnej zachcianki porzucał całe swoje dotychczasowe życie. Nie wspominając już o tym, że została mu do pokonania jeszcze jedna przeszkoda...

– Przy tej twojej paplaninie i tak nie miałbym okazji żeby się odezwać – warknął, odsuwając na bok dręczące go obawy. – Czy jest cokolwiek, co mogłoby powstrzymać się przed pójściem za mną?

– Nie, wasza wysokość.

To niesamowite, jak niewiele czasem potrzeba, aby wywołać na czyjejś twarzy uśmiech. Gdyby tylko mógł poświęciłby wszystkie swoje siły, aby sprawiać przyjemność innym, ale dzięki Azirowi docierało do niego, że tak naprawdę nie wymagało to od niego żadnego trudu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top