44.
Przepraszam za ten poślizg. Terminy są ostatnio moim wrogiem :(
* * *
Merrill przysiadł na skraju łóżka w pokoju, który mu przydzielono, i zaczął myśleć. Jak poważna była jego sytuacja? Nirr twierdził, że będzie tu mieszkał, dopóki Rada nie stwierdzi, że nie stanowi dla nich zagrożenia. Ale czy oni nie stanowili zagrożenia dla niego? Poza Nirrem nie znał tu nikogo, a i jemu nie chciał ufać. Wiedział natomiast, że trzech żołnierzy naga odeskortowało go do pokoju, dwóch zostało, a trzeci poszedł zdać raport. Czyli gdyby udało mu się wysłać jednego z nich, na przykład po wodę albo jedzenie, z tym który został mógłby sobie poradzić. Albo i nie. Nie miał przy sobie ani swojej kuszy ani noży, natomiast chmara jaszczurek nalatująca Ganthir zostanie od razu zauważona, a to nie pomogłoby mu w ucieczce.
Dlaczego w ogóle pomyślał o ucieczce? Przecież jeśli będzie spokojny, sami go wypuszczą, a najpierw pozbędą się z jego głowy wszystkich tych...
Poczuł mdłości. Żółć napłynęła mu do ust, przełknął ją jednak i zaczął głębiej oddychać.
Zakręciło mu się w głowie, opadł więc na łóżko i utkwił spojrzenie w suficie. Przez chwilę było lepiej. Potem sklepienie zaczęło się na niego walić i na jego głowę posypały się nie tylko kamyki i gruz, ale i pająki, świerszcze, wijące się robaki...
– Pomocy – jęknął słabym głosem. – Niech mi ktoś pomoże...
Drzwi otworzyły się błyskawicznie i do pokoju wpadli obaj żołnierze. Przypadli do niego i przytrzymali jego ciało, które zaczęło konwulsyjnie drżeć. Przez chwilę widział w nich swoich wybawicieli; wyciągnął do nich ręce i zaczął błagać o pomoc.
Potem byli tylko gniazdem wijących się węży, a jego gardło rozdarł krzyk.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top