32.
Nirr po raz kolejny dziękował swojemu ojcu za grubą złocistą skórę, która niczym naturalny pancerz pokrywała jego ciało, bo tylko ona uchroniła jego nos przed całkowitym zmiażdżeniem. Wciąż czuł pulsowanie bólu, ale przynajmniej nie musiał dłużej martwić się cieknącą mu na ubranie krwią. Dlaczego w ogóle pomyślał, że uda mu się uwieść elfa i w ten sposób nakłonić do współpracy? Jakim cudem choć przez chwilę ten pomysł wydał mu się prosty i logiczny? Chyba po prostu dał się zwieść jego drobnej sylwetce oraz temu, jaki był bezradny, gdy przez sen zmagał się z otaczającymi go barierami.
Na własnej skórze przekonał się jednak, że Merrill był generałem z krwi i kości, a nie tylko ze względu na arystokratyczne pochodzenie. Nic więc dziwnego, że elfowi udało się tak długo przeżyć w Pustce.
Ifryt zerknął kątem oka na towarzysza, który zawinięty w koc nieufnie mierzył wzrokiem pieczonego bulwiaka, zupełnie jakby to małe warzywo było policzkiem wymierzonym prosto w jego godność.
– Możesz go spokojnie zjeść – zapewnił Nirr i posłał Merrillowi uśmiech, który w zamyśle miał być przyjazny; nie wyszedł mu jednak zbyt przekonująco, bo elf jedynie zmarszczył brwi i kontynuował mordowanie wzrokiem warzywa.
– Nie zatrułeś go, prawda? – zapytał, przenosząc uważne spojrzenie ametystowych oczu z bulwiaka na ifryta. – To byłoby nielogiczne. W końcu najpierw uratowałeś mi życie, po co miałbyś teraz... Chyba, że zamierzałeś udać, iż nie wiedziałeś, że mogę się otruć tym czymś, ale wiesz jak zdobyć antidotum i dzięki temu musiałbym...
– Nie zatrułem go – przerwał Nirr. – Jedz.
– Skoro go nie zatrułeś, to dlaczego nie mogę pozbyć się wrażenia, że to właśnie zrobiłeś?
Bardzo dobre pytanie.
Nirr nie miałby większej korzyści z otrucia elfa, nawet gdyby posiadał antidotum. Nie po to tak bardzo starał się zdobyć jego zaufanie, aby teraz w tak idiotyczny sposób je stracić i Merrill doskonale o tym wiedział.
Ifryt zeskoczył z niewielkiej półki skalnej, na której pełnił wartę i podszedł do Merrilla. Chociaż bardzo dbał o to, aby elf sypiał dużo i regularnie oraz by dręczące go koszmary nie były zbyt męczące, to nie dało się powiedzieć, żeby generał był w formie. Głębokie sińce pod oczami, rozedrgane dłonie i potargane włosy tylko dopełniały całokształtu. Jakby tego było mało, chociaż przez ostatnie trzy cykle Nirr bardzo starał się dać mu do zrozumienia, że jest przy nim bezpieczny, to niepokojąco często zachowywał się właśnie tak jak teraz.
– Nie zatrułem go – powtórzył dobitnie ifryt. Na potwierdzenie swoich słów wyjął bulwiaka z drżących dłoni elfa, odłamał sobie kawałek i zjadł. – Widzisz?
– Możesz być odporny na truciznę – westchnął zrezygnowany elf, zupełnie jakby sam nie do końca był przekonany o tym, co mówi.
– Rób, jak uważasz – odparł Nirr. Zauważył, że im mniejszą zwracał uwagę na te „ataki" wymierzone w jego lojalność, tym rzadziej się pojawiały. – Ale czy nie sądzisz, że byłoby strasznie żałosne umrzeć z głodu, gdy już znalazłeś przewodnika?
Merrill najwidoczniej nie był w stanie obronić się przed takim argumentem, bo zrezygnowany zaczął w końcu jeść. Swoją drogą jadł bardzo mało, ale może było to normalne dla elfów. Nie to stanowiło jednak główny problem Nirra, a właśnie te napady zwątpienia w jego lojalność. Odnalezienie ich prawdziwego źródła nie było wcale takie trudne; były wplecione głęboko w barierę otaczającą umysł elfa, a to oznaczało, że dopóki nie dotrą do Ganthir, nie dadzą rady nic z tym zrobić. W prawdzie Nirr mógłby zaryzykować i spróbować zrobić to samodzielnie, ale prawdopodobieństwo, że coś mu nie wyjdzie zdawało się stanowczo zbyt wielkie.
Ktokolwiek wysłał tu Merrilla, musiał się sporo naszukać, by znaleźć elfa na tyle twardego, by dał sobie sam radę w Pustce i jednocześnie wystarczająco skąpo obdarzonego mocą, by nie mógł uwolnić się z barier. A jednak udało się i teraz Nirr musiał przez cały czas uważać nie tylko na to, co mogło ich zaatakować, ale również na Merrilla, który co jakiś czas dochodził do wniosku, że wolałby jednak widzieć ifryta martwego. Dlaczego nie mógł trafić na zwykłego skazańca?
Skonfiskował elfowi broń. Zawsze kazał mu iść przed sobą. Nie zostawiał go samego. Gdy kładli się spać, związywał mu ręce i nogi. No i musiał go zmuszać do jedzenia. Czuł się jak niańka i wiedział doskonale, że nie jest jedyną osobą, której ten podział ról coraz mniej się podoba.
Choć niezbyt przyjemne uwagi cisnęły się Nirrowi na język, to postanowił zachować je dla siebie. Chociaż Merrill ani razu mu tego nie zasugerował, to te wszystkie utrudnienia były dla niego bardzo krępujące. W końcu był generałem, nie wypadało, aby jego psychiczna słabość opóźniała marsz.
– Zapleść ci włosy? – zapytał Nirr sztucznie pogodnym tonem, aby przerwać krępujące milczenie.
– Jeśli chcesz...
Głos elfa wydawał się znudzony i obojętny, ale ifryt doskonale widział, jak wszystkie jego mięśnie naprężają się niczym u dzikiego kota, w każdej chwili gotowego do ataku. Może i wyglądał niepozornie, ale był prawdziwą maszyną do zabijania i Nirr mógł się założyć, że chociaż zabrał mu wszystkie noże i kuszę, to elf wciąż chował coś w zanadrzu. Zignorował to. Aby oczekiwać od niego zaufania, sam musiał mu zaufać. Pogwizdując wesoło, usiadł za Merrillem i zaczął rozczesywać palcami jego długie srebrne włosy.
– Przestań wreszcie – syknął Merrill po dłuższej chwili, rzucając mu przez ramię wściekłe spojrzenie. – Pogwiżdż jeszcze trochę, a sprawdzę czy jaszczurki się za tobą nie stęskniły.
No tak, jaszczurki. To był bardzo przekonujący argument.
– Masz bardzo długie włosy – zauważył niezbyt inteligentnie Nirr, tylko po to, by rozładować jakoś napięcie.
– Coś w tym dziwnego?
– Mieszkańcy Pustki raczej ścinają je na krótko – odparł ifryt, gratulując sobie w duchu kolejnego małego zwycięstwa. Elf nie należał do zbyt rozmownych i po zawarciu umowy milczał przez większość czasu (lub sporadycznie powarkiwał, ale to raczej się nie liczyło). – Tak jest dużo wygodniej. Wszystkie elfy zapuszczają włosy czy to tylko twoja zachcianka?
Dwa zwycięstwa pod rząd? Czy to nie za wiele jak na jeden raz? Merrill uśmiechnął się do niego blado, zupełnie jakby przypomniał sobie o czymś przyjemnym.
– Nie, nie wszystkie. Kiedyś chciałem je ściąć, ale moi podwładni zabronili mi, twierdząc, że dzięki nim wyglądam bardziej charyzmatycznie – wyznał. – Pomyślałem, że to strasznie żałosne z ich strony, ale jeśli ma wpływać pozytywnie na morale, to czemu nie... Trochę przeszkadzają w walce w zwarciu, ale można się przyzwyczaić.
– Są naprawdę piękne – westchnął Nirr. – Szkoda by było, gdybyś musiał je teraz ścinać.
– Owszem, ale nie jestem do nich aż tak przywiązany, żeby bardzo żałować. A z krótszymi będzie mi wygodniej, jak sam już z resztą zauważyłeś.
– Czy gdybym powiedział, że ich długość pozytywnie wpływa na moje morale, wstrzymałbyś się z ścinaniem?
Merrill wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu i wzruszył ramionami. Nic, absolutnie nic w jego zachowaniu nie pasowało do wyobrażeń Nirra o elfach. Był opryskliwy, cyniczny i brutalny. Za delikatnego i zniewieściałego mógł uchodzić jedynie z daleka, bo z bliska był niemal w stanie zabić samym spojrzeniem. Teraz ifryt nawet nie potrafił wyobrazić go sobie z kwiatami wplecionymi we włosy tańczącego na polanie skąpanej w świetle księżyca. A przecież właśnie tym powinny zajmować się elfy. Chociaż z drugiej strony, żeby ktoś mógł sobie hasać po polankach, ktoś inny musi zazwyczaj nadstawiać za niego karku – skoro tak było w Pustce, to niby dlaczego nie miałoby dotyczyć również elfów?
Jeśli spojrzeć na to z tej strony, życie w Pustce wydawało się dużo lepsze. Przynajmniej nie było sztucznie doskonałe i obłudnie sielankowe. Skoro i pod ziemią, i na powierzchni trzeba było bez przerwy nadstawiać dla kogoś karku, a ryzyko śmierci pozostawało równie wysokie, to chyba jednak Nirr wolał zostać w świecie, który nie udawał, że wcale nie jest okrutny i niesprawiedliwy.
– Jak daleko jesteśmy od Ganthir? – zapytał Merrill, gdy jego włosy zaplecione były już w warkocz. Wydawał się dużo spokojniejszy i jakby pogodzony ze swoim losem. Ciekawe... Może z pełnym żołądkiem był bardziej odporny na podszepty zaklęć?
– Jeśli dobrze pójdzie dwa cykle – odparł ifryt. – Bylibyśmy na miejscu dużo szybciej, ale lawa zalała jeden z głównych korytarzy i musimy iść okrężną drogą. Ognista krew wypływa ostatnimi czasy dużo częściej, ale na to nic nie poradzimy.
– Słuchaj... – zaczął niezdarnie elf, jakby tknięty jakąś myślą. – Gdzie można tu znaleźć kryształy?
– Kryształy? Wszędzie jest ich pełno, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać – żachnął się ifryt. O tak, już on dobrze wiedział, jak wypełnić sobie nimi kieszenie aż po brzegi, tym bardziej, że z ostatnimi wylewami... Chwila moment... Kryształy? Dlaczego nagle elfa zaczęły interesować kryształy? – Dlaczego pytasz?
Srebrnowłosy już otwierał usta, aby to wyjaśnić, po chwili rozmyślił się jednak i zamilkł. Zmrużył oczy, okrył się szczelniej kocem i pokręcił głową. Czyli wciąż mu nie ufał. A może chodziło nie tyle o zaspokojenie ciekawości, co o cel misji, z którą wysłano Merrilla? Z drugiej strony może będąc na jego miejscu, Nirr zachowałby się dokładnie tak samo? Wiedząc, że nie ma co liczyć na dalszą rozmowę, zostawił elfa samego i wrócił na posterunek na półce skalnej przy wlocie do groty.
* * *
Dziś wyjątkowo długi rozdział, mam nadzieję, że się cieszycie ;)
Chciałam przy okazji zachęcić do czytania innych moich opowiadań, których jest w sumie całkiem sporo ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top