30.

Genciel obrócił się na drugi bok i zawinął szczelniej w kołdrę, zupełnie jakby to w jakikolwiek sposób miało mu pomóc w rozwianiu wątpliwości. Nie miał zielonego pojęcia, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Mistrz kazał mu czekać... ale może to właśnie przybycie Feivarra było tym, czego potrzebował? A może chodziło raczej o chowańce Siribana? Najgorsze było to, że wciąż nie potrafił zrozumieć, czego tak naprawdę oczekiwał elf. W sumie jasno dał Gencielowi do zrozumienia, że nie był zidiociałym altruistą, na jakiego wyglądał. Potrafił też posługiwać się magią lepiej niż wielu mistrzów z Twierdzy. Był kimś więcej, znaczniej więcej.

Tylko kim?

No i przede wszystkim: czy można mu było zaufać?

Nie wyglądał na groźnego, ale z drugiej strony świetnie radził sobie w walce. Tak, jeśli chodziło o walkę, był niepokojąco skuteczny. Z drugiej strony, gdyby chciał w jakikolwiek sposób zaszkodzić Gencielowi, mógł zrobić to już dawno, gdy czarodziej leżał nieprzytomny. Jak na elfa był też zaskakująco prostolinijny i otwarty.

Był również... Kojący? Zdecydowanie. Żadne inne słowo nie pasowało do niego bardziej. Po prostu: kojący. Bez względu na to, co Amastine o nim myślał, elf zyskał pełne jego zaufanie. No i ładnie pachniał.

Nie, nie tylko Feivarr go ponaglał. Atak Siribana z pewnością nie umknął uwadze Starszych Twierdzy, czarodziej mógł zatem spodziewać się jakiejś reakcji z ich strony. Najprawdopodobniej wyślą kogoś, aby sprawdził, co się stało.

Co jednak w tej sytuacji powinien zrobić Genciel? Czekać czy też nie? Jeśli zostanie w swojej wieży i poczeka na reakcję Twierdzy, jego oszustwo jakoby stracił moc błyskawicznie wyjdzie na jaw. Ocalić mogliby go jedynie przyjaciele, których jak na złość wśród czarodziejów nie posiadał. Poza mistrzem Hangenem i... Siribanem. Cholera! To była przecież doskonała okazja dla Meirellesa aby opuścić Twierdzę!

A jeśli nie będzie bezczynnie na nich czekał?

Ciche pukanie do drzwi rozproszyło jego myśli.

– Wejdź, skoro musisz – wymamrotał spod kołdry.

Skrzypnęły zawiasy, najpierw w jedną, później w drugą stronę, rozbrzmiało kilka delikatnych stąpnięć, aż w końcu łóżko sapnęło nieśmiało, gdy elf przysiadł na jego brzegu. Zupełnie jakby dźwięki otaczały Feivarra nie dlatego, że to on pobudzał je do życia, ale po to, by uświadomić czarodzieja o jego obecności. W końcu gdyby tylko chciał, mógłby poruszać się zupełnie bezszelestnie.

– Wybacz mi – szepnął, pochylając się lekko nad głową Genciela. Sam ton jego głosu wyrażał więcej, niż były w stanie zawrzeć w sobie jakiekolwiek słowa. Naprawdę było mu z jakiegoś powodu przykro. Czyżby z jego powodu? Czy aż tak zależało mu na jego przyjaźni? – Nie chciałem tak na ciebie naskoczyć, po prostu...

– Nie chodzi o to, że na mnie naskoczyłeś – przerwał Amastine, dla którego cała ta sytuacja stawała się z każdą chwilą coraz bardziej krępująca. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do takich uprzejmości. Wygrzebał się z pościeli, by spojrzeć elfowi w oczy. – Po prostu zacząłeś wyciągać na wierzch wszystkie problemy, przed którymi próbowałem uciec i teraz muszę je na nowo przemyśleć. To wszystko.

– Czy chcesz. żebym sobie poszedł?

– Cóż... to moja sypialnia, a ty...

– Nie. Nie to miałem na myśli – uciął Feivarr, a jego spojrzenie nagle stwardniało. – Jeśli chcesz, mogę stąd odejść. Opuszczę twoją wieżę i nigdy więcej nie będę cię nękał. Będziesz wtedy mógł dalej chować się ze swoimi wątpliwościami za maską gburowatego cynika i do końca życia gnić w tej samotni. Mogę też zostać z tobą, ale nie tutaj. To jedyny warunek, który musisz spełnić. Z resztą, w ogóle nie powinno cię tu być i dobrze o tym wiesz.

– A ty skąd możesz o tym wiedzieć? – odparował czarodziej. Powoli zaczynał tracić cierpliwość. Skoro przyszedł przepraszać, to po co w ogóle wracał do tematu?

– Bo jestem elfem. Czuję, jak rusza się świat i wiem, kto może zmienić jego bieg. I jestem pewien, że swój dar otrzymałeś w jakimś konkretnym celu, bo wszystko ma cel. Nie jestem w stanie zmusić cię, żebyś pojął tego konsekwencje, ale jeśli zdecydujesz się wziąć za to odpowiedzialność, to zrobię wszystko, aby cię wesprzeć.

– Poważna obietnica jak na kogoś, kto zna mnie zaledwie od kilku dni – prychnął Genciel. Czuł się skrępowany i przytłoczony. Powoli docierało do niego, że ten mężczyzna może być jeszcze gorszy od Siribana. Dużo, dużo gorszy. Od niego na pewno nie uda mu się uciec. – Czy to też dlatego, że jesteś elfem?

– Tak. – Ta jego cholerna prostolinijność! – Jestem elfem, więc wiem kiedy i gdzie powinienem być, aby stało się to, co stać się powinno. Dlatego wiem, że muszę ci pomóc, bez względu na to, co postanowisz zrobić.

Co miał na to odpowiedzieć? Na usta cisnęły mu się obelgi i mniej lub bardziej wyrafinowane kpiny, ale przeczucie podpowiadało, że właśnie dostał szansę i nie powinien jej tak po prostu odtrącać. Co z tego, że elfem kierowały własne ambicje i przeświadczenie, że siły wyższe tego od niego oczekują. Grunt, że był na wyciągnięcie ręki. Kojący. Pierwsza osoba od bardzo dawna, której zależało na Gencielu. Z drugiej strony, Amastine nigdy nie zaakceptowałby takiego poświęcenia, wiedząc, iż jest ono przejawem jakiegoś chorego miłosierdzia. Może więc wcale nie było aż tak źle? Czy zatem nadszedł odpowiedni moment, by odsłonić przed Feivarrem kolejną, niewielką część prawdy o Gencielu Amastine?

– Ten koszmar... – zaczął czarodziej, głos jednak ugrzązł mu w gardle. Owszem, był wciąż wstrząśnięty tym, co zobaczył i nadal tego nie rozumiał, nie w tym tkwił problem. Właśnie dotarło do niego, jak absurdalnie może brzmieć dla elfa opowieść o dziewczynie z kryształowymi skrzydłami i kryształowymi oczami. – To nic, zapomnij. Dobranoc – bąknął zniesmaczony samym sobą i odwrócił się plecami do Feivarra, licząc na to, że elf da mu spokój.

Może była to jedna z cech typowych dla elfów, lecz w tamtej chwili do Genciela dotarło, iż dźwięk naprawdę był posłuszny woli Feivarra. Najpierw usłyszał, bardziej niż poczuł, jak ten przysuwa się do i kładzie dłoń na jego głowie. Pomiędzy opuszkami palców a skórą czarodzieja zaczęły przepływać cienkie niteczki mocy. Trwał tak przez chwilę w ciszy, emanując cudownym spokojem, upajając magicznymi wstęgami zmęczony umysł czarodzieja.

A potem zaczął nucić.

Amastine nie był w stanie rozróżnić słów, domyślił się więc, że musi to być stara mowa elfów – moc wpleciona w słowa i słowa kształtujące moc. Nie była to magia, jakiej można by się nauczyć, trzeba było ją poczuć i przyjąć. Zdawała się żywą mgłą, nie dało się jej pochwycić i trudno było ją dostrzec, ale jednocześnie nadawała wszystkiemu dookoła zupełnie inny charakter. Dopiero ta delikatna melodia uświadomiła czarodziejowi, jak bardzo był do tej pory samotny. Kołysząc się w jej słowach, tak obcych i zarazem tak znajomych pozwolił Feivarrowi, by zaplótł mu spokojny, pozbawiony koszmarów sen.

Nie odciął się od niego, a otworzył. Wiedział, że elfowi może zaufać. Pierwszy raz w życiu pozwolił sennym manowcom zawładnąć jego ciałem i wedle własnej woli odrzeć go z szarości codziennego życia, ze strachu i przeświadczenia, iż bezpieczeństwo zapewnia mu jedynie samotność. Nie bał się, bo wiedział, że prowadzi go Feivarr; zamiast bronić się i uciekać przed zaplatanymi przez elfa wizjami, oddał się im bez reszty. Czuł jak obejmuje go obcy umysł – słodki, delikatny, głęboki, znacznie bardziej doświadczony i jednocześnie pozbawiony pobłażliwości czy protekcjonalności. Doskonały mistrz, opiekun, przewodnik i zarazem przyjaciel.

* * *

Małe reklamy na koniec. Jeśli podoba się Wam to opowiadanie, rzućcie okiem na inne moje wypocinki. Może też przypadną Wam do gustu ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top