28.

Tym razem będzie wyjątkowo długo ;)

* * *

Feivarr westchnął z rozkoszy i zanurzył się aż po szyję w gorącą wodę. Nie spodziewał się, że ta samotnia będzie wyposażona w luksusy takie jak obszerna łazienka ze ścianami z jasnego piaskowca wraz z adekwatnych rozmiarów wanną. Nie umywała się w prawdzie do pełnych luster, marmurów, masy perłowej i złota łaźni, do których przywykł, ale nie narzekał. Nie było mu tak dobrze od dnia, w którym opuścił swój rodzinny dom. Właściwie to po raz pierwszy od wielu tygodni, jeśli nie lat, miał szansę zmyć z siebie brud podróży. Czuł jak ciepło rozchodzi się po całym jego ciele i dociera nawet do najgłębszych zakamarków, które do tej pory wystawione były jedynie na pastwę zimy.

Nie spodziewał się również, że Amastine tak posłusznie przyjmie lekarstwo. Cóż, w prawdzie zażartował sobie z niego wspominając o spiżarni, aby uśpić czujność czarodzieja, ale i tak nie spodziewał się, iż pójdzie mu tak gładko. Oby tylko jedna porcja wystarczyła aby przywrócić go do pełni sił. Elf miał świadomość, że nie ponosi winy za atak na wieżę, ale i tak nie mógł pozbyć się wyrzutów sumienia. Może gdyby szybciej zareagował, Gencielowi nic by się nie stało?

Trudno było mu to wyjaśnić, ale intuicyjnie polubił czarodzieja. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że w rzeczywistości zajmuje się nastoletnim księciem przechodzącym okres buntu. Kto wie, może Amastine rzeczywiście pochodził z jakiejś szlacheckiej rodziny? Nigdy wcześniej nie słyszał tego nazwiska, ale jego lud nie specjalne zwracał uwagę na dynastie śmiertelnych, nie był więc tym specjalnie zdziwiony.

Z tego, co słyszał o Twierdzy, w której uczyli się czarodzieje, nikomu nie wolno było uciec przed zesłaniem na wyspę, a jedyną alternatywą była śmierć. Zabawne, jak ludzie obawiali się magii, w końcu to nie ona była bezpośrednio odpowiedzialna za wojny, które miały miejsce przed zawarciem przymierza. Jakież to było banalnie proste: obarczyć winą za wszystkie nieszczęścia moc, która sama w sobie pozostawała absolutnie neutralna! Dużo prostsze, niż samemu przyznać się do błędów i ponieść za nie konsekwencje.

Ciekawe dlaczego, skoro uważali magię za zagrożenie, odizolowali jedynie ludzkich czarodziejów? A co z wiedźmami? Co z elfami i alvenami? Co z magią kowali krasnoludów?

Pieniąc wodę kilkoma rodzajami mydeł o słodkich kwiatowych zapachach, po raz kolejny zaczął zastanawiać się, czy dobrze zrobił, że przybył do wieży. Opleciony srebrnymi smokami szmaragdowy kolczyk leżał na skraju wanny i uśmiechał się do niego zielonymi błyskami. W sumie powiedział Gencielowi, że interesuje go nie tylko Pustka i że mógłby równie dobrze zadowolić się czymś innym. Intuicja jednak podpowiadała mu, że jeśli chce być świadkiem (lub nawet uczestnikiem) czegoś wielkiego, to powinien być właśnie tam. Ciekawe – skąd brała się w nim ta pewność?

Nie dane mu było dłużej się nad tym zastanowić. Najpierw usłyszał jak ktoś zbiega po schodach, a potem do łazienki wpadł Genciel. Dyszał ciężko i cały był zlany potem; musiał nie zauważyć elfa, bo drżącymi dłońmi zaczął zdzierać z siebie ubranie.

– To nie tak, że mi się nie podobasz, ale nie uważasz, że to dzieje się trochę zbyt szybko?

Amastine spojrzał w jego kierunku najpierw zdezorientowany, a potem na jego twarzy odmalowało się śmiertelne przerażenie i wstręt.

– Wynoś się...! – wymamrotał słabym głosem, po czym zakrztusił się, jakby jego żołądek postanowił uciec przez gardło. Gdy tylko udało mu się opanować mdłości, krzyknął w stronę elfa: – Wynoś się, do cholery!

Feivarr postanowił dłużej się z nim nie droczyć. Zrozumiał błyskawicznie, że musiało się coś stać coś poważnego, wyskoczył więc z wanny, strzepnął z siebie wodę szybkim zaklęciem i założył sięgającą kolan zieloną tunikę.

– Mam nalać ci nowej wody? – zapytał, lecz jedyną odpowiedzią jaką otrzymał był głośny chlupot. Wzruszył ramionami i nie spoglądając już w stronę czarodzieja, ruszył do drzwi, aby mu nie przeszkadzać.

– Kretynie, nie zostawiaj mnie!

Feivarr obrócił się błyskawicznie. Chciał właśnie zażądać od Genciela, aby zdecydował się w końcu, na co ma ochotę, ale zamiast dumnego i szlachetnego czarodzieja zobaczył jedynie zmaltretowane dziecko. Jak to możliwe? Przecież jeszcze wczoraj zajmował się jego ranami! Zupełnie jakby przez te kilkanaście godzin mężczyzna zapadł się w sobie. Jego plecy i ramiona pokryte były fioletowymi sińcami i gęstą siecią głębokich zadrapań. Widząc, jak w przypływie rozpaczy mężczyzna okłada się pięściami, wyrywa włosy i rozdrapuje policzki, nie miał wątpliwości, skąd wzięły się wszystkie te rany. Wciąż nie rozumiał jednak dlaczego.

Spiął włosy w luźny kok, aby nie wpadały mu do oczu, podszedł do wanny i przysiadł na brzegu. Delikatnie, ale stanowczo, zaczął odsuwać dłonie Genciela od jego twarzy, uniemożliwiając mu dalsze pastwienie się nad samym sobą. Było to zaskakująco trudne; okazał się dużo silniejszy, niż elf pierwotnie przypuszczał.

– Wystarczy już – szepnął mu na ucho. – Wszystko jest w porządku, więc...

– Nic nie jest w porządku! – prychnął czarodziej, najwidoczniej przypominając sobie o dumie, bo odepchnął ręce elfa i odsunął się jak najdalej od niego. Cały drżał od tłumionego gniewu i frustracji.

– Co nie jest w porządku? – zapytał Feivarr spokojnie. Chciał żeby Amastine wyrzucił z siebie problemy, bo tylko w ten sposób mógł mu pomóc zapanować nad emocjami. – Chodzi o Pustkę, prawda?

Genciel spojrzał na niego wzrokiem spłoszonej sarny. W jego tęczówkach wirowały tysiące cienkich nici mocy, a gdy elf przyjrzał mu się dokładniej, dostrzegł je również w jego tętnicach. Jakby jego magia mobilizowała się, aby za wszelką cenę ochronić swego pana. Co mogło wywołać w niej takie przerażenie? Feivarr ani drgnął. Oddychał głęboko i patrzył czarodziejowi prosto w oczy, licząc na to, że udzieli mu się jego spokój.

Sekundy wlekły się jedna za drugą, a napięcie między nimi powoli malało.

Po jakichś piętnastu minutach czarodziej uspokoił się na tyle, by odetchnąć w końcu głęboko, po czym uśmiechnął się krzywo, marszcząc przy tym lekko zadarty nos.

– Siedzę w wodzie, w której się myłeś – zauważył mało inteligentnie. – To obrzydliwe.

– Sam w nią wlazłeś, więc nawet nie próbuj zwalać winy na mnie – odparł elf, odwzajemniając uśmiech. W duchu dziękował Jedynemu, że tak niewiele trzeba było, aby uspokoić Genciela. Podobne zapaści widział już kilka razy, najczęściej kończyły się jednak czymś dużo gorszym, niż zwykłe zmęczenie i niezbyt poważne okaleczenia. – Doprowadź się do porządku, a ja przygotuję ci jakąś herbatę. A potem zajmę się twoimi ranami.

Wstał i ruszył do drzwi, ponownie jednak zatrzymał go głos czarodzieja.

– Masz rację.

– W jakim sensie?

– Chodzi o Pustkę.

Nie zapytał o nic więcej. Nie miał do tego prawa. Zbyt krótko znał Amastine'a, aby żądać od niego, by się przed nim otworzył. Jeśli powie, co go tak poruszyło, Feivarr będzie mu za to wdzięczny, ale nie miał prawa tego wymagać. Wiedział też, że zwierzając mu się, Genciel obarczy go ciężarem swojego własnego brzemienia, a nie było to coś, co komukolwiek przychodzi łatwo.

Oplótł się ciasno zaklęciami chroniącymi przed chłodem i poszedł do kuchni zaparzyć obiecaną herbatę. Nie tylko czarodziejowi dobrze zrobi gorący napar. Rozpalając w kaflowym piecu, elf zastanawiał się jak potężny w rzeczywistości jest Amastine. Będąc w drodze do Podbramia, utwierdzał się w przekonaniu, że strażnik nie może być kimś wyjątkowym. Formalnie, oczywiście, miał pilnować Bramy, a więc i całego świata, przed najazdem kryjących się w Pustce potworów, ale prawda była taka, że zbyt silny czarodziej poza murami Twierdzy jedynie szkodziłby przymierzu.

A jednak pokaz mocy, którego świadkiem był elf, jasno dawał do zrozumienia, że w tym wszystkim kryło się coś więcej. Miał już absolutną pewność, że Genciel jest dużo silniejszy niż wielu magów z elfiego ludu, nie był jednak w stanie określić granic jego potęgi. Sam fakt, że pozwalał magii na ukazywanie się jako jego przyjaciel i towarzysz, a nie bezwolny sługa, wiele mówiło o jego mocy. Nie musiał się bać, że obcowanie z czarami go przerośnie, że nici magii opuszczą jego ciało i pękną, pozbawiając życia, lub że oplotą go jak marionetkę i zniewolą umysł. Zupełnie jakby był...

Zaraz, zaraz... Jak to szło?

– Ukochane dziecko magii – szepnął Feivarr pod nosem.

– Mówiłeś coś?

Feivarr drgnął lekko, odrywając się od pełnych ostrożnego podniecenia myśli, i zerknął przez ramię. Do kuchni wszedł Genciel zawinięty szczelnie w bawełniany koc. Choć mokry i wciąż nieco sponiewierany, wyglądał już znacznie lepiej i z pewnością tak też się czuł. Przyniosło to elfowi wyraźnie odczuwalną ulgę, zupełnie jakby zaczął myśleć o czarodzieju jak o młodszym bracie.

– Tylko głośno myślę – odparł, uśmiechając się z roztargnieniem. – Nie powinieneś się cieplej ubrać? Nie przeziębisz się?

Czarodziej podszedł do elfa i chwycił za rękaw zielonej tuniki, wymownie marszcząc przy tym nos.

– I kto to mówi? – prychnął, po czym zerknął mu przez ramię, by powąchać herbatę, którą elf nalewał właśnie do kubków. – Ładnie pachnie. Przywiozłeś ze sobą? Nie przypominam sobie, żebym taką miał. A tak poza tym – mówił ci już ktoś kiedyś, że jesteś strasznie niski?

Feivarr westchnął. Po tych czułych słówkach wywnioskował, że czarodziejowi znów dopisywał dobry humor. Obdarzył go zatem ciepłym uśmiechem i kubkiem pełnym herbaty, które ten przyjął z niemal perfekcyjnie zamaskowaną wdzięcznością. Bez słowa usadowił się na kaflowym siedzisku obok pieca i gestem dał elfowi do zrozumienia, że ma zrobić to samo. Przez chwilę nie odzywali się do siebie, tylko w ciszy smakowali na językach ostro-słodki posmak naparu.

Zerkając kątem oka na Genciela, elf uświadamiał sobie, że jego milczenie nie jest spowodowane brakiem wspólnych tematów. Wręcz przeciwnie – czarodziej zwyczajnie nie miał pojęcia od czego powinien zacząć.

– Zostało jeszcze trochę tego rosołu? – zapytał w końcu, odstawiając na bok pusty kubek. Jakby podkreślając wagę pytania, jego brzuch zaburczał głośno.

– Całkiem sporo – odparł elf i podszedł do pieca. – Mam też gulasz na wędzonym boczku i świeże pieczywo. Na co masz ochotę?

– Na wszystko – prychnął z wyrzutem czarodziej, kierując odpowiedź bardziej do swojego brzucha niż do Feivarra. – Im więcej, tym lepiej.

Elf doszedł do wniosku, że gulasz szybciej zaspokoi głód Genciela, nałożył więc sporą porcję, ukroił dwie grube pajdy chleba i podał prosto w łapczywie wyciągnięte ręce.

– Zawsze masz taki apetyt? – spytał Feivarr, z trudem powstrzymując śmiech. Nie spodziewał się, że gulasz może zniknąć tak szybko. Nie zdążył nawet zaproponować czarodziejowi łyżki. Nie była mu potrzebna, zwyczajnie przechylił miskę i wlał sobie jej zawartość prosto do gardła, nie przejmując się specjalnie gryzieniem.

– Odkąd sięgam pamięcią – przyznał niechętnie Amastine, oddając miskę w prośbie o dokładkę, którą elf chętnie spełnił. Nie było w końcu większej pochwały dla kucharza. Po chwili brunet uśmiechnął się z przekąsem i zaczął mówić dalej: – W Twierdzy zawsze powtarzano mi, że pełny żołądek to największy wróg czarodzieja. Że spowalnia umysł. Od tego właściwie zaczynali edukację – od ograniczenia potrzeb ciała, zwiększenia odporności na głód, ból, zimno. Ich zdaniem magia mogła wykorzystać to wszystko, aby przejąć władzę nad umysłem swego pana.

– Ale z tobą jest inaczej – zauważył Feivarr, siadając z powrotem obok Genciela.

Znów na kilka chwil zatopili się w milczeniu. Tym razem Amastine jadł dużo wolniej, delektując się każdym kęsem. Elf nie oczekiwał nawet innego potwierdzenia swoich domysłów. Nie ponaglał, lecz czekał cierpliwie. Teraz wiedział już, że był we właściwym miejscu i o właściwej porze. Naprawdę wielkie i ważne dla całego świata rzeczy miały nie tyle wydarzyć się w Pustce czy jakimkolwiek innym miejscu, co raczej z winy Genciela Amastine. Pozostawało tylko czekać.

– Najpierw wydawało mi się, że moi mistrzowie są w błędzie, ale potem... potem kilku chłopców umarło. Moc wykorzystała ich słabości i uwolniła się z ich ciał. Czasem zostawała z nich kupka popiołów, czasem krwawa breja, a czasem nie było nawet co zbierać. Wtedy zaczęło do mnie docierać, że to oni mają rację, a ze mną po prostu jest coś nie tak.

Feivarr dość długo zastanawiał się, co powinien powiedzieć. Powoli zaczynało do niego docierać, jak trudne musiało być dzieciństwo czarodzieja. Jako mały chłopiec został zabrany od rodziny, a potem zmuszony do wpasowania się w system, który w jego przypadku nigdy nie mógł się sprawdzić. Dla kogoś takiego należało przygotować oddzielny program nauczania, ale to byłoby wbrew zamysłom założycieli Twierdzy. Jak sobie z tym radził? Czy był zdany sam na siebie czy też miał kogoś, kto wskazał mu właściwą drogę?

– Dla nas, elfów, magia jest czymś naturalnym – zaczął Feivarr powoli, starannie dobierając słowa. Wiedział, że nie wolno mu zdradzić czarodziejowi całej prawdy. Jeszcze nie. Ale z drugiej strony nie mógł przecież odmówić mu jakiejkolwiek pomocy. – Gdy byłem mały, rodzice kazali mi wyobrażać ją sobie jako małą jaszczurkę, która mieszka tuż przy sercu. Teraz, gdy o tym pomyślę, brzmi to strasznie naiwnie, ale nie jest wcale takie głupie. Może z tobą jest podobnie? To tłumaczyłoby, dlaczego nie musisz jej poskramiać, dlaczego sama chce ci służyć. I dlaczego jest w stanie przybrać materialną postać.

– Ale dlaczego ja?

Elf westchnął. A jednak miał do czynienia z dzieckiem. Żaden dorosły nie byłby w stanie zawrzeć w tym krótkim pytaniu tyle żalu i pretensji. Ile on mógł mieć lat? Sto? Na pewno nie więcej niż dwieście. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by Feivarr traktował go jak zwykłego naburmuszonego smarkacza, młodszego brata, którego nigdy nie miał. Położył dłoń na ramieniu czarodzieja, przyciągnął do siebie i zaczął szeptać na ucho:

– Coś się dzieje, prawda? To dlatego miałeś te koszmary. Coś bardzo ważnego ma się niedługo wydarzyć. Może właśnie dlatego jesteś potrzebny.

– Czy nie mógł to być ktoś inny? – zapytał Genciel, również szeptem. Aby ukryć niepewność podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Zupełnie jakby już kiedyś odbył z kimś identyczną rozmowę i obawiał się nie tyle odpowiedzi na pytania, co ich konsekwencji.

– Znasz żyjących obecnie czarodziejów. Czy jest pośród nich ktoś, kto byłby w stanie poradzić sobie z tą mocą?

– Tak.

Nie takiej odpowiedzi spodziewał się Feivarr. To rzucało zupełnie inne światło na niechętną postawę mężczyzny. Czy zatem Genciel wolałby, aby to ten drugi czarodziej był na jego miejscu? W tej sytuacji powinien zostać z nim i mu pomóc. Użyczyć swojej mocy i zdolności. Dlaczego tego nie zrobił? „Poradzić sobie" to jednak nie wszystko. Ale przecież Amastine nie był głupi, nie myślałby w ten sposób o nikim okrutnym czy zbyt ambitnym. Zatem w czym tkwił problem?

– Jak myślisz, do czego by jej użył?

– Do zniszczenia Twierdzy.

Kolejna nieoczekiwana odpowiedź. I znów dawała sporo do myślenia.

– Czy nie uważasz, że to trochę mało? Że taka moc powinna być wykorzystana do czegoś większego? Co ty sam chciałbyś z nią zrobić?

Posunął się za daleko. Źle zrozumiał sytuację. Pominął jakiś szczegół, drobny, ale niezwykle istotny. Uświadomił to sobie już w momencie, gdy skończył formułować pytania. Genciel parsknął śmiechem i spojrzał na niego spode łba z niespodziewaną pogardą.

– Czyżby liczył pan na to, panie elfie poszukiwaczu przygód, że właśnie znalazł pan kurę znoszącą złote jajka?

Cóż, oko za oko, ząb za ząb.

– Tak, tak właśnie uważam, panie wyjątkowo opryskliwy czarodzieju.

Ewidentnie udało mu się nieco zbić Genciela z tropu. Przez bardzo długą chwilę mierzył Feivarra wzrokiem, zupełnie jakby był w ten sposób w stanie odczytać jego myśli. Może tak też właśnie było. Kto mógł wiedzieć, jak daleko sięgały jego możliwości?

– A gdybym powiedział, że nie zamierzam nic robić? – zapytał czarodziej bardzo powoli.

– Chyba musiałbym to zaakceptować. Niestety, obaj dobrze wiemy, że coś zrobić musisz. Po pierwsze w związku z tym atakiem. Po drugie w sprawie snu. Możesz sobie siedzieć w tej wieży z założonymi rękami, ale prawda jest taka, że prędzej czy później, coś kopnie cię w tyłek na tyle mocno, że będziesz go musiał w końcu stąd ruszyć.

Ach, jaką potężną bronią jest szczerość! Właśnie pomogła mu nie tylko dotrzeć do czarodzieja, ale i zrozumieć, dlaczego sam się tu znalazł.

– Ten sen...

– To nie na nim mi zależy – przerwał Feivarr gwałtownie. Zacisnął mocniej dłoń na ramieniu Genciela i zmusił do patrzenia sobie w oczy. – Jedyne, co chciałbym wiedzieć, to co zamierzasz teraz zrobić, Gencielu Amastine.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top