27.

To była niezwykła odmiana po nieprzeniknionych mrokach podziemnych korytarzy, chociaż Merrill miał absolutną pewność, że nadal się w nich znajduje. A jednak wszystko wyglądało zupełnie inaczej – było tak jasne, tak świetliste, tak barwne, że musiał mrużyć oczy, by nie zostać całkiem oślepionym. Nawet gdy był jeszcze na powierzchni, nie miał nigdy okazji oglądać takich widoków.

Cuda, które znajdowały się na wyciągnięcie ręki, wyglądały bardziej na twór boskiego umysłu niż na naturalną formację skalną. Podobnie jak w przypadku głębin podziemnego jeziora trudno mu było uwierzyć, że coś takiego mogło w ogóle istnieć.

Kryształy. Setki, tysiące kryształów. Próżno było szukać dwóch o takiej samej barwie, każdy bowiem zdawał się emanować swoim własnym, niepowtarzalnym blaskiem. Gładkie tafle odbijały mistyczne światło wypełniające grotę, czyniąc z nich jedyne w swoim rodzaju zwierciadła. Merrill nie był jednak w stanie dostrzec w żadnym własnego odbicia; widział natomiast tysiące ludzi, miast i krain, o których istnieniu nie miał nawet do tej pory pojęcia.

Nie same kryształy przyciągały jednak wzrok elfa. Pomiędzy nimi rosły drzewa o bladej korze i maleńkich perłowych listkach. Cieniutkie gałązki były spiralnie poskręcane i uginały się pod ciężarem dużych, wrzecionowatych owoców o bladozielonej barwie. Zmusił się, aby oderwać od nich wzrok, bo ich widok obudził w nim tęsknotę do lasów Aelcayi.

Przez chwilę, która mogła trwać całą wieczność, śledził wydarzenia ze zwierciadeł. Widział rozległe wioski ludzi, wiszące ogrody avarieli, głębokie kopalnie krasnoludów, podwodne metropolie syrenów, marmurowe świątynie pustynnych nomadów a także puszczę, w której się wychowywał. Widział też rzeczy, o których istnieniu nie miał pojęcia, miasta, o których nigdy nie słyszał i...

Zmusił się do oderwania wzroku od lśniących tafli.

Każdy kryształ był dużo wyższy od niego i sięgał strzeliście aż po sufit groty. Początkowo wydawało się Merrillowi, że ich ułożenie jest przypadkowe, lecz im dłużej się przyglądał, tym większą miał pewność, iż wraz z bladymi drzewami tworzą jakiś konkretny wzór. Zaczął obchodzić je dookoła, kreśląc tym samym w myślach mapę całego pomieszczenia. Szybko zrozumiał, że grota jest znacznie większa niż mu się pierwotnie wydawało, a kryształy nie tyle tworzą jakiś kształt, co kierują się do centrum.

Do serca. Do istoty wszechrzeczy.

Merrill poczuł jak drży na całym ciele. Jakaś siła ciągnęła go w głąb groty i nie był w stanie się jej oprzeć, musiał iść, musiał wsłuchać się w to dziwne wezwanie, musiał być mu absolutnie posłuszny.

Błądził chwilę pośród kryształowych filarów, nie miał jednak wątpliwości, że z każdym krokiem jest coraz bliżej swojego celu. Był tak pochłonięty wędrówką, że zupełnie zapomniał o oddychaniu i tylko dzięki temu zorientował się, iż nie jest mu ono wcale potrzebne. Zrozumiał, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, a jednak wciąż uparcie wierzył, że gdzieś w głębi świata ta kryształowa świątynia rzeczywiście na niego czeka.

Do uszu elfa dobiegło ciche nucenie. Delikatny dziewczęcy głos odbijał się od wszystkich tafli i wibrował w powietrzu niczym melodia wygrywana przez dziesiątki maleńkich dzwoneczków, wprawiając w ruch delikatne listki drzew. Był jednocześnie łagodnym śmiechem i kapaniem łez smutku. Piękny i przerażający. Zmysłowy i odpychający. Przyciągał do siebie Merrilla, a zarazem dawał mu do zrozumienia, iż nie powinno go tu być.

Aż w końcu ją ujrzał.

Była życiem i kryształem. Była dzieckiem i kobietą. Szczęściem i rozpaczą. Światłem i ciemnością.

Kryształowe skrzydła rozchodziły się promieniście we wszystkich kierunkach i jednocześnie wciągały do środka.

Kryształowe oczy sięgały do wewnątrz.

Merrill nie był w stanie dłużej tego wytrzymać. Tłumiony do tej pory krzyk rozdarł mu gardło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top