14. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna
I wracamy do czasu właściwego ;)
* * *
Nirr zaklął pod nosem. W ogóle mu się to wszystko nie podobało. Ani trochę. Z czymś takim nie miał wcześniej do czynienia. No, przynajmniej nie w takim połączeniu, jawnie kpiącym z jego umiejętności tropiciela i uśmiechającym się jednoznacznie do przerośniętych ambicji.
Z tego, co zdołał wyczytać w jaskini, elf wpadł w panikę. Nie było to nic dziwnego, wielu jego poprzedników zachowywało się podobnie po zderzeniu z chłodną rzeczywistością Pustki. Ale ten osobnik miał z tym wyjątkowy problem... który jakimś cudem zaskakująco szybko rozwiązał. Szybko i skutecznie. Zupełnie jakby nie po raz pierwszy był zmuszony radzić sobie z sytuacją pozornie bez wyjścia. Punkt dla niego.
Natomiast kolejny Nirr mógł przyznać mu za to, że zostawiał po sobie niewiele śladów. Mogło to oznaczać, że je maskował albo, co wydawało się ifrytowi bardziej prawdopodobne, potrafił ich nie robić. Był w końcu dość lekki, więc jeśli tylko miał dobre buty było to nawet całkiem możliwe. Dobre buty, tak? Nie „dobre buty" bogatego paniczyka z delikatnej skórki zszytej złotą nicią i ze srebrnymi obcasikami. To były buty kogoś, kto musi pozostać niezauważony bez względu na warunki, kto musi poruszać się szybko i absolutnie bezszelestnie. A zatem musiał to być złodziej albo zabójca. Tak czy siak, było dwa do zera.
To nie wydawało się jeszcze Nirrowi najgorsze. Najgorsze, przynajmniej jak do tej pory, miał teraz przed sobą. Właśnie dotarło do niego, że elf jest nie tylko doskonale wyszkolony, ale też dużo mniej bezradny i zarazem znacznie bardziej niebezpieczny, niż pierwotnie przypuszczał.
Ifryt przykucnął nad kupką pokrytych sadzą kostek i zaczął badać je dokładnie, najpierw wzrokiem, potem palcami. Ewidentnie należały do szczurów. Obrzydlistwo. Elf musiał być bardzo zdesperowany żeby je upiec i zjeść. Nirr nie tknąłby gryzoni palcem nawet po tygodniowej głodówce, bo ich mięso było zbyt śliskie, łykowate i miało jeszcze ten wstrętny posmak siarki...
Chwila, moment. Upiec? Jakim cudem był w stanie rozpalić ogień? I to bez użycia drewna? I bez pozostawienia po sobie żadnych śladów, poza tymi parszywymi kośćmi? Cholernik jeden, to dawało trzy do zera.
Albo raczej trzy do jednego. Ifryt nie powinien być dla siebie tak surowy. W końcu ciągle był na tropie intruza i dał mu się wyprzedzić zaledwie o kilka godzin. Jeśli zdoła utrzymać równe tempo to powinien dogonić go najpóźniej następnego dnia. O ile nie okaże się, że elf ma również zredukowane zapotrzebowanie na sen i odpoczynek. No i, oczywiście, o ile ktoś inny nie dorwie go przed Nirrem.
Jeszcze raz przyjrzał się obgryzionym do czysta kościom. Nie, musiał zwrócić elfowi honor. Nie było takiej opcji, by to on mógł je obgryźć. Teraz wyraźnie widział ślady drobnych ząbków i pazurków. Oczywiście istniała możliwość, że jaszczurki dobrały się do resztek już po tym jak zajął się nimi elf, ale tak czy siak, Nirr nie był w stanie nazywać go w myślach inaczej niż Szczurojadem, co dawało w sumie trzy do dwóch. Bez względu na imię, ściągnął na siebie uwagę wiecznie głodnych i stanowczo zbyt inteligentnych gadów, a to zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego.
Zatem był remis.
Oby następna kupka obgryzionych kości nie należała do samego Szczurojada.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top