11.
Feivarr z wdzięcznością przyjął od Mirin kubek z gorącym mlekiem. Było dokładnie tak jak podejrzewał; dzieci w Podbramiu jeszcze nigdy nie widziały występu barda, a on nie potrafił im odmówić. Skutek był taki, że śpiewał jeszcze długo po tym, jak słońce schowało się za horyzontem, długo po tym, jak ochrypł, długo po tym, jak zmartwione o pociechy matki zaczęły po nie przychodzić i zaciągać siłą do domów. Samą Pieśń o Selvanie zaśpiewał trzy razy. Teraz zastanawiał się poważnie czy był w stanie wciąż posługiwać się językiem na tyle, by się napić i nie oblać.
Na szczęście był.
- Sam się o to prosiłeś - zaśmiała się kobieta i zmierzwiła mu włosy. A więc zyskał sympatię nie tylko dzieci, ale i ich matek. Poszło zatem jeszcze lepiej niż się spodziewał. – Dzieci były zachwycone. Nie często mają teraz okazję do zabawy.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zaskrzeczał tak żałośnie, że śmiech grzejącego się przy kominku Kamo zatrząsnął, jeśli nie całym domem, to z pewnością wszystkimi zawieszonymi pod sufitem ziołami. Gdy tylko burmistrz zobaczył, że dzieci są bezpieczne z elfem, zabrał mężczyzn z wioski do lasu po drewno na opał. Teraz siedział lekko zgarbiony w fotelu i wyciągał zmarznięte dłonie w stronę paleniska; wyraźnie coś go gryzło, ale nie bardzo wiedział jak powinien ubrać to w słowa i z siebie wyrzucić.
Gdzie człowiek jego pokroju znalazł kobietę taką jak Mirin? Elf nie znał się w prawdzie zbyt dobrze na ludzkich kryteriach piękna, ale wiedział na pewno, że pani Boraem nie należała do brzydkich. Miała delikatne kości policzkowe, oczy w kształcie migdałów, kasztanowe włosy spięte w luźny kok i dłonie zbyt małe jak na zwykłą żonę kowala. Nie mówiąc już o tym, że nawet w tej skromnej chatce zachowywała się z wartą pozazdroszczenia godnością. Teraz podeszła powoli do męża, oparła swoją małą rączkę na jego barku i zwróciła się do blondyna z czarującym uśmiechem:
- Mój mąż chciałby ci bardzo podziękować za pomoc przy studni - powiedziała powoli, po czym zrobiła znaczącą przerwę i wbiła swoje drobne paluszki w ramię męża, czym wydobyła z niego niewyraźne podziękowanie. – Pragnie również zapewnić cię, że nie jesteś dla nas absolutnie żadnym ciężarem i będziemy radzi, jeśli zostaniesz z nami dopóty, dopóki Amastine nie raczy cię przyjąć.
- To ja winien wam jestem podziękowania - odparł Feivarr, zachrypły głos nadrabiając szczerym uśmiechem.
- Dość już tego, panie bardzie - zaśmiała się Mirin. – Masz się teraz porządnie wyspać, bo coś mi mówi, że jutro od samego rana zacznie się tu gromadzić całkiem pokaźna widownia.
Elf wstał powoli od stołu i ruszył w stronę schodów, zatrzymał się jednak w połowie drogi i spojrzał na swoich gospodarzy.
- Jaki on właściwie jest? - zapytał.
Boraemowie spojrzeli po sobie i westchnęli głęboko. Kamo przez chwilę drapał się nieporadnie po karku, a jego żona zaczęła szukać odpowiedzi w hafcie na swojej sukni. Czy temat czarodzieja był dla nich aż tak niewygodny? Czyżby osobiście zalazł im za skórę? A może byli usatysfakcjonowani samymi opowieściami o nim i w rzeczywistości nie mieli zielonego pojęcia jakim jest człowiekiem?
- To wielki czarodziej - zaczęła powoli Mirin, ale mąż wszedł jej w słowo.
- Szaleniec. I do tego złośliwy jak cholera. Trzymaj się od niego z daleka, dobrze ci radzę - burknął zaciskając potężne dłonie w pięści.
- Jest po prostu ekscentryczny i bardzo samotny - poprawiła go kobieta, a po chwili wahania dodała jeszcze: - Chyba też nie potrafi sobie radzić z ludźmi, którzy są dla niego uprzejmi i nie oczekują niczego w zamian. Gdy jakiś miesiąc temu zaniosłam mu kawałek pieczeni. Patrzył się i na mnie i na nią z takim przerażeniem, że miałam ochotę się roześmiać. A potem bąknął tylko coś pod nosem i zwyczajnie uciekł.
- Złośliwy i źle wychowany - skwitował Kamo, z każdym słowem o czarodzieju coraz bardziej wrogo do niego nastawiony. Widocznie nim elf zdołał się uwolnić od dzieci, gospodarz zdążył łyknąć coś mocniejszego. – Z uprzejmymi sobie nie radzi, ale jak ktoś przyjdzie go o coś poprosić, to bez żadnego wahania wyrzuca delikwenta przez okno albo częstuje jakimś podłym zaklęciem. Im prędzej gnida zdechnie, tym lepiej dla nas wszystkich.
- Na to raczej się nie zapowiada, kochanie - zaśmiała się Mirin i pocałowała męża w czerwone od alkoholu czoło. – Jeśli to, co mówią ludzie jest prawdą, to jego poprzednik spędził w tej wieży ponad trzysta lat nim pożegnał się z tym światem. Amastine mieszka tu może z siedem dekad, ale wciąż wygląda młodo... Pewnie nawet młodziej ode mnie.
Boraem prychnął głośno na to stwierdzenie, oderwał spojrzenie od płomieni i zmierzył elfa wzrokiem. Z jego oczu znikł cały dystans, jaki jeszcze tego ranka oddzielał go od gościa, zastąpiony przez pełną życzliwości troskę podszytą niepokojem.
- Czy naprawdę musisz do niego iść? - zapytał cicho, zupełnie jakby wstydził się tego, co mówi.
- To moje powołanie - odparł przepraszającym tonem Feivarr, na co jego gospodarze pokiwali tylko smętnie głowami. Życzył im jeszcze dobrej nocy i sam udał się na spoczynek.
Taka była prawda. Miał wrażenie, że wszystko co robił do tej pory, całe jego życie, prowadziło go na spotkanie z czarodziejem. Był elfem, czuł takie rzeczy. Nie potrafił jednak przewidzieć, co będzie dalej. W końcu skoro Amastine pozbywał się każdego, kto przyszedł do niego z prośbą o pomoc, to dlaczego akurat jemu miałby jej udzielić?
Obawy, kotłujące się w głowie Feivarra, nie pozwoliły mu zasnąć. Słyszał jak Kamo rozmawia jeszcze chwilę z żoną. Potem Mirin musiała odesłać go do łóżka, bo dobiegało go jedynie jej krzątanie po kuchni. Nuciła przy tym coś pod nosem... Pieśń o Selvanie? Chyba powinien przygotować na jutro nowy repertuar. Ziewając przeciągle, zawinął się w koc i razem z nim wyszedł z łóżka by przysiąść na parapecie i popatrzeć na wieżę. Tym razem kilka pięter rozświetlonych było blaskiem wielu świec; gdy wytężył wzrok mógł nawet zobaczyć jak ich migoczące płomyki unoszą się w powietrzu. Widział też niewyraźną ludzką sylwetkę lewitującą razem z nimi.
A więc nie był zgorzkniałym starcem ani otyłym gburem... Nie wiedzieć czemu, ale myśl ta podniosła Feivarra na duchu. Może dlatego, że dużo przyjemniej będzie pracowało mu się z kimś, kto jest tylko ekscentryczny, złośliwy i źle wychowany. Gdyby do tego czarodziej był jeszcze stary i gruby, elf zapewne nie potrafiłby się zdobyć na odpowiedni szacunek. Poza tym, czy ktoś, kto miał tyle fantazji, by w środku nocy latać przy świetle świec, mógł być naprawdę złym człowiekiem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top