10. Prawda


Arthur pojechał do swojego mieszkania w centrum NY. Dziewczyna nieodzywała się cały czas. Zaparkował i zabrał do siebie. Gdy drzwi się zamknęły poczuła się jak w pułapce. Zerknęła na mężczyznę. Miała mieszane uczucia. Bała się pamiętając broń w jej plecaku. Tęskniła za nim. Czuła się bezpiecznie, bo ją uratował. Gestem dłoni zaprosił ją do salonu. Mieszkanie było przepiękne. Salon był w pięknym szmaragdowym kolorze. Wygodne sofy były ustawione przed telewizorem, a wielkie zasłony dodawały intywności. Artur zmarszczył brwi na widok strzępów jej bluzki i koronkowego stanika.

- Przyniosę ci coś do ubrania - mruknął, a dziewczyna dopiero wtedy zrozumiała jak wygląda. Speszona przytaknęła, a po chwili dostała czarną bluzkę i czarne bokserki.

- Możesz się przebrać w łazience - powiedział wskazując odpowiednie pomieszczenie. Dziewczyna poszła tam, a Arthur poszedł po coś do picia. Postawił jej szklankę na stoliku i czekał. Gdy wróciła usiadła obok i nastała chwila ciszy. Postanowił dać jej chwilę i czekał, aż się odezwie pierwsza.

- Co tam robiłeś?

- Pilnowałem cię. - powiedział, a ona spojrzała na niego zdziwiona.

- Czemu?

- Jestem agentem FBI

-A.... co z Hankiem? To on mnie zawsze chronił

- Chronił, maleńka, ale wróciłaś wcześniej niż on z urlopu. - Wtedy wszystko stało się jasne. Wstała i podeszła do okna. Nie jest mordercą... Mężczyzna podszedł wolno do niej i ją objął.

- Bałam się, że jesteś mordercą... - wypowiedziała swoje myśli na głos.

- Wiem, widziałem krew na maczecie. - szepnął w ujął jej dłoń, po czym prześledził palcem cienką już prawie zasklepioną linię na opuszku palca.

- I co teraz? - spytała obracając się w jego stronę i patrząc nieśmiale w jego błękitne oczy.

- Zależy mi na tobie i będę cię bronił nawet za cenę życia - powiedział i przykrył jej wargi swoimi. Pocałował ją czule i przytulił. Było jej tak dobrze w jego objęciach. Oparła głowę na jego piersi i słuchała bicia serca.

- Przepraszam, Arthurze, że źle cię osądziłam - szepnęła cichutko.

- To zrozumiałe, Śnieżynko.... chodź położyć się - pociągnął ją do sypialni.

- To był ciężki dzień... - szepnęła i położyła się i patrzyła jak mężczyzna zajmuje miejsce obok niej. Wtulił się w nią i głaskał ją uspokajająco po plecach. Dziewczyna zerknęła po chwili na jego otwarte oczy.

- Nie śpisz?

- Nie.

- Czemu?

- Jest dla mnie za wcześnie, maleńka, jestem przyzwyczajony do pracy do późna. - zaśmiał się.

- Będziesz tu tak leżał? To chyba trochę nudne.

- Wcale nie - pogłaskał ją po włosach. - Będę cię obejmował. I słuchał, jak oddychasz. Będę rozmyślał.

Ziewnęła.

- O czym? - zamknęła oczy.

- O tym, żeby było ci ciepło. - otulił ją ściślej kołdrą. - I żebyś była bezpieczna. - Jej oddech się pogłębił, a ciało rozluźniło.

Cmoknął ją w czubek głowy.

- O tym, że jesteś moja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top