9.

Diana przyjrzała się krytycznie przygotowanej kolacji. Trzy pieczone kuropatwy i gulasz z królika wyglądały co prawda bardzo apetycznie, ale jeśli miało to starczyć dla ośmiu osób... A przydałoby się jeszcze zrobić zapasy na zimę. Po dokładnym wysprzątaniu spiżarni Diana z przerażeniem odkryła, jak niewiele zgromadzonych tam rzeczy nadawało się do jedzenia.

W co ona się wpakowała?

Z głośnym westchnieniem usiadła przed kominkiem i wróciła do łatania koszul swych gospodarzy. Wbrew temu, co początkowo podejrzewała, krasnoludy wcale nie gardziły porządkiem, przeciwnie, próbowały robić wszystko co w ich mocy, aby chatka prezentowała się jak najlepiej. Trudno jednak było im pogodzić te starania z koniecznością codziennej pracy. Diana wprawdzie nie wiedziała jeszcze, co takiego robi tych siedmiu małych mężczyzn, ale nie podejrzewała ich o nic złego.

„Wcale nie tak mali" – poprawiła się w myślach. Owszem, byli zdecydowanie niżsi niż większość mieszkańców Zimogrodu, ale i tak przewyższali Dianę o kilka palców. Wyglądali też na bardzo silnych i popędliwych, choć przekonała się już na własnej skórze, że nie skrzywdziliby nikogo bez powodu. Ufanie im przychodziło Dianie z ogromną łatwością, co było niesamowitą odmianą po latach spędzonych w cieniu Arien. Nie przejmowała się już tym, że musi sprzątać, polować, gotować, rąbać drewno, prać i cerować. Przeciwnie, nauczyła się czerpać spokój z tych drobnych czynności, a wdzięczność, jaką za nie otrzymywała, była wystarczającą nagrodą.

Przynajmniej na razie.

Nawet to, że jej obecne życie niemal przypominało sielankę, nie było w stanie skłonić Diany do zapomnienia o Zimogrodzie. Czy Arien już ogłosiła się królową? Czy wszyscy poddani podporządkowali się jej urokowi? Czy Gared wypełnił swą obietnicę? I co z Jasperem? Na samą myśl o młodszym bracie zrobiło jej się słabo. Jak sobie radził? Jak zniósł wieść o jej śmierci?

Dlaczego nie zabiła tej wiedźmy, gdy miała ku temu okazję?

Już jako mała dziewczynka Diana wiedziała, że ojciec wcale nie kochał Arien aż tak bardzo. Owszem, uważał ją za wartościową zdobycz, za skarb, którym można się chwalić. Ale nigdy za królową. Również Jasper był dla niego tylko ozdobą, a nie prawdziwym synem. Diana wielokrotnie pytała go, dlaczego tak jest, dlaczego więzi ich oboje, a jednocześnie pozwala im na tak wiele.

Ojciec śmiał się wtedy i odpowiadał, że zawsze dobrze jest mieć czarownicę po swojej stronie, pod warunkiem by pamiętać o pogardzie dla ich piękna. Bardzo często traktował to jako doskonały wstęp do opowieści o tym, jak poznał matkę Diany. A Diana słuchała owej historii z zapartym tchem, choć znała ją niemal na pamięć. Zamknęła oczy i z czułością przypomniała sobie głębokie wzruszenie, jakie ogarniało wtedy ojca.

„Trzy dni i trzy noce walczyliśmy na Wężowej Przełęczy" – mówił z oczami lśniącymi od łez i zachwytu. „W niczym mi nie ustępowała i dopóki nie zdjęła hełmu, nie wiedziałem nawet, że była kobietą. Oznajmiła, że jest gotowa oszczędzić życie moje i moich żołnierzy, jeśli pozwolę, by władała moim królestwem. A ja stałem tam, oniemiały z podziwu, aż w końcu uświadomiłem sobie, że mogę tylko paść przed nią na kolana i błagać, by zgodziła się zostać moją żoną".

Diana uśmiechnęła się mimowolnie. Zawsze wyobrażała sobie, że w podobnych okolicznościach pozna swego przyszłego męża – na polu bitwy, z mieczem i tarczą w dłoniach. Matka śmiała się, gdy jej o tym mówiła, ale nie ukrywała, że zachowanie córki napawa ją dumą.

– Płaczesz.

Zerwała się i pospiesznie otarła zdradzieckie łzy, które popłynęły jej po policzku. Rondel stał w otwartych drzwiach i patrzył na nią ze szczerym współczuciem.

– Coś się stało? – zapytał Szczerba, wychylając się zza ramienia przybranego brata.

– Nie – odparła Diana, wściekła na samą siebie za to, że nie tylko rozpłakała się jak jakieś małe dziecko, ale i dała się podejść krasnoludom. W ogóle nie słyszała, że wrócili. – Umyjcie ręce i siadajcie do stołu.

Nie zadawali więcej pytań i była im za to serdecznie wdzięczna. Nauczyła się już, że wszyscy oni mieli swoje sekrety, że na ich przeszłość padał nieprzenikniony cień. Sama również skrywała swoje tajemnice, nie miała więc ani prawa, ani nawet ochoty, by narzekać na swych nowych gospodarzy. Zresztą, i tak nikt nie miał więcej do ukrycia, niż Arien.

– To wygląda przepysznie! – zawołał Zębal, a Morda i Wyrwidąb pospiesznie mu przytaknęli, choć nie odezwali się ani słowem, bo obaj mieli już pełne usta.

Diana uśmiechnęła się mimowolnie.

– Zjedzcie wszystko. Ja nie jestem głodna.

– Co to ma znaczyć, że nie jesteś głodna? – oburzył się Szczerba.

– Jadłam wcześniej.

– Nie lubisz jeść z nami?

– Nie, po prostu...

– Idź – uciął Zawieja i wszyscy jego bracia momentalnie skupili całą swoją uwagę na posiłku.

Pomimo wyraźnego rozkazu, dowódca nawet nie spojrzał na Dianę. Choć dziewczyna była mu za to bardzo wdzięczna, to jego dziwna obojętność odrobinę ją zabolała. Robił to za każdym razem, gdy pozostałe kransoludy były zbyt natarczywe, czy to z pytaniami, czy z troską. I z jednej strony było to dokładnie to, czego Diana potrzebowała, ale z drugiej... Czuła się tak, jakby wymierzono jej policzek. Jakby po raz kolejny Zawieja ją odepchnął, przypomniał, że nigdy nie będzie jedną z nich.

I bardzo dobrze! Przecież wcale jej na tym nie zależało.

Pospiesznie opuściła pomieszczenie, zarzuciła na ramiona gruby płaszcz i wybiegła na podwórze. Zimny wiatr bez chwili zwłoki zaczął bawić się jej włosami i ubraniem, ale nie zważała na to. Pewnym krokiem poszła do szopy po topór i zabrała się za rąbanie drewna. Już jako mała dziewczynka odkryła, że powtarzanie prostych czynności wymagających sporego nakładu energii przynosiło jej wytchnienie, pomagało zapomnieć o troskach i skupić się na czymś innym. Teraz potrzebowała tego chyba jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Sięgnęła po pierwsze z brzegu polano, postawiła je pionowo na kamiennym stopniu, po czym uniosła topór nad głowę. Zacisnęła mocno palce na trzonku.

– To dla ciebie, wiedźmo – syknęła pod nosem, po czym posłała ostrze w dół.

Trafiła w sam środek pieńka, który z głośnym trzaskiem rozłamał się na dwie niemal równe części. Od razu poczuła się lepiej. Sięgnęła po następny kawałek.

– To za to, co mi zrobiłaś. – Trzask. – To za mojego ojca. – Trzask. – To za Jaspera. – Trzask. – To za Gareda. – Trzask. – I za Zimogród. – Trzask.

Tym razem nie dała się podejść. Kiedy tylko usłyszała jęk otwieranych i zamykanych drzwi, przygotowała się na starcie z którymś z krasnoludów. Gdy po chwili usłyszała za sobą spokojny oddech i ani jednego słowa, wiedziała już, z kim będzie miała do czynienia. Nie zamierzała czekać, aż odezwie się pierwszy.

– Długo zamierzasz tak stać? – zapytała, nie kryjąc irytacji. Z rozmachem wbiła ostrze topora w pieniek i odwróciła się do Zawiei, który czekał tuż obok ze skrzyżowanymi ramionami i zmarszczonymi brwiami.

Przez chwilę jeszcze milczał, choć wyraźnie korciło go, by coś powiedzieć. Im dłużej stali bez słowa, wpatrując się w siebie wrogimi spojrzeniami, tym bardziej Diana utwierdzała się w przekonaniu, że nie miała do czynienia z pierwszym lepszym krasnoludem. Zawieja był wyjątkowo wysoki jak na przedstawiciela swej rasy. W jego ruchach kryło się coś delikatnego i dziwnie sprężystego, co skłaniało królewnę do przypuszczeń, że nie był on czystej krwi krasnoludem.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że gdy poczujesz potrzebę, by z kimś porozmawiać, nie powinnaś się powstrzymywać – zaczął nieco zachrypniętym głosem. Diana spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nigdy wcześniej nie sugerował w żaden sposób, że ma wobec niej przyjazne zamiary. Może właśnie dlatego niemal odetchnęła z ulgą, gdy dodał: – A jeśli ukrywasz cokolwiek, co mogłoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić moim braciom, najlepiej powiedz to teraz.

Oczywiście. Zależało mu tylko na bezpieczeństwie jego małego królestwa. Ale dlaczego w takim razie w ogóle pozwolił Dianie zostać? Dlaczego od razu jej nie odesłał? Albo jej nie zabił?

– Wszystko ci już powiedziałam. Wiedźma chce mojej śmierci. A ja chcę zabić ją.

– I dlatego dziś płakałaś?

– Nie.

– Wolałbym wiedzieć...

– Po prostu myślałam o mojej matce.

Nie spodziewała się, że jej słowa zrobią na Zawiei aż takie wrażenie. Krasnolud zamilkł i jakby poszarzał. Powolnym ruchem zaczął rozczesywać palcami warkoczyki, w jakie zapleciona była jego broda. Spojrzeniem granatowych jak niebo przed burzą oczu uciekał przed wzrokiem Diany.

– Czy... coś jej grozi? – zapytał drżącym z niepokoju szeptem.

Aż tak bardzo go to zmartwiło? Co by zrobił, gdyby powiedziała mu, że jej matka potrzebuje pomocy? Czy rzuciłby wszystko, by ją ocalić? A może jedynie obawiał się, że Diana zrobi coś nierozważnego, co mogłoby ściągnąć nieszczęście na jego braci?

– Nie może być już bardziej bezpieczna – westchnęła królewna, by uciąć nić niepokoju, w którą zaplątały się myśli krasnoluda. Ten ponownie ją zaskoczył i rozpromienił się, zupełnie jakby zdjęła mu z barków ogromny ciężar. – Od lat nie żyje.

Niemal usłyszała zgrzytanie jego zębów. Cóż, sam był sobie winien. Jeśli zamierzał traktować ją jak intruza, proszę bardzo. Ale dlaczego teraz dziwił się, że robiła wszystko, by go od siebie odepchnąć? Naiwny głupiec.

– Wiedźma?

– To było na wiele lat przed jej przybyciem. Moja matka... zginęła w obronie mojego ojca. Walczyła dzielnie, ale nie zdołała uniknąć pchnięcia zatrutym ostrzem.

– Ciekawy zbieg okoliczności – stwierdził Zawieja i znów zaczął bawić się warkoczykami swojej brody.

– Co masz przez to na myśli?

– Dokładnie to samo spotkało królową Zimogrodu.

Diana zamarła pod spojrzeniem jego burzowych oczu. Czyżby przez cały ten czas podpuszczał ją, aby w końcu powiedziała coś, co pozwoliłoby mu poznać jej tożsamość? Odruchowo wyciągnęła dłoń w stronę trzonka topora. Nie umknęło to uwadze Zawiei. Chociaż krasnolud nie rozstawał się z bronią, nie sięgnął po żaden ze swoich sztyletów. Zamiast tego uniósł puste dłonie, dając tym samym do zrozumienia, że nie zamierzał walczyć.

– Twoja tajemnica jest ze mną bezpieczna, Śnieżko – przyrzekł. – Ale musisz mi obiecać, że z twojej strony również nic nam nie grozi.

– Nie zamierzam was zdradzić. To nie wy jesteście moimi wrogami.

– Dobrze to słyszeć.

Czy jej się zdawało, czy przez jego usta przemknął uśmiech? Wciąż nie potrafiła go rozgryźć. Dlaczego tak bardzo zależało mu, by wiedzieć o niej jak najwięcej, skoro i tak nie zamierzał w żaden sposób tej wiedzy wykorzystać?

– Coś jeszcze? – zapytała oschle.

– Dlaczego tak mnie nienawidzisz? – Czyżby dostrzegła w jego oczach smutek?

– Nie nienawidzę cię. Po prostu nie umiem cię zrozumieć.

– Również nie potrafię cię rozgryźć. Myślałem, że gdy dowiem się, kim jesteś, zrozumienie przyjdzie samo, ale byłem w błędzie. Teraz rozumiem jeszcze mniej.

– Może w takim razie powinieneś po prostu sobie odpuścić.

– Nie mogę. Jeśli masz być jedną z nas...

– Nigdy nie będę jedną z was. I dobrze o tym wiesz. Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi o to, że nie chcę. Ale nie będę mogła tu przecież zostać na zawsze. Teraz, gdy wiesz już, kim jestem, powinieneś rozumieć również to.

– A może to ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, kim my jesteśmy? – prychnął Zawieja, dumnie zadzierając głowę. – Może jeszcze tego nie zauważyłaś, ale jesteśmy rodziną. Jeśli do nas dołączysz, nie spoczniemy, dopóki nie...

– Przestań. – Nie mogła tego dłużej słuchać. Nie chciała obietnic. Nie od kogoś, kogo ledwie znała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak rozpaczliwie chciała mu zaufać, ale robiąc to, znów wykazałaby się wyłącznie słabością. Owszem, przydali by się jej sojusznicy, ale skąd mogła wiedzieć, czy bracia Zawiei są rzeczywiście godni jej zaufania? Jak mogła się o tym przekonać? Zamknęła oczy i zacisnęła wargi.

– Śnieżko...

– Nie. Nie mogę. Nie jestem... gotowa.

– Będziemy czekać. – Jego ciężka dłoń spoczęła na ramieniu Diany, ale dziewczyna nie odważyła się choćby na niego zerknąć. Zbyt bardzo bała się tego, co mogła zobaczyć w jego chmurnych oczach.

Odetchnęła z ulgą, gdy w końcu zostawił ją samą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top