31.
Czuła, że nadchodzą. Każdym skrawkiem obolałego ciała, z którego magia wyciekała niczym woda z rozdartego bukłaku, czuła zbliżające się nieubłaganie starcie z Dianą. Wiedziała, że jej chwile były policzone. Wiedziała też, że nie było nic, co mogłoby powstrzymać Śnieżkę przez zemstą.
„Może gdyby Promyczek wrócił..." – pomyślała, po czym natychmiast zdusiła tlącą się w niej nadzieję. Nie, Jasper opuścił ją wiele dni temu i gdyby zamierzał wrócić, już by to zrobił. A jednak wciąż go nie było. I nie mogła mieć mu tego za złe. Podążył za głosem serca, dokładnie tak samo, jak i ona wiele lat temu.
Zamknęła oczy i załkała gorzko. Oto czym skończyła się jej podróż w poszukiwaniu miłości: siedziała samotna na zimnym tronie, korona ciążyła jej na skroniach, pomarszczona skóra zwisała z policzków, powykrzywiane reumatyzmem palce nie potrafiły już władać magią. Wystarczyła chwila nieuwagi i straciła wszystko: Harold nie żył, Jasper odszedł, Zwierciadło zostało stłuczone, a wszyscy poddani, którzy jeszcze niedawno z uwielbieniem padali przed nią na kolana, teraz patrzyli na nią z pogardą.
Usychała niczym ścięty kwiat wyjęty z wody. A płomienie były coraz bliżej.
Z oddali dobiegł ją odgłos myśliwskiego rogu. Wspomnienia i niespełnione marzenia zalały jej umysł gęstą mgłą. Nienawidziła, gdy Harold polował. Otaczający Zimogród las zawsze napawał ją przerażeniem. Nie potrafiła sprawić, aby ochronne zaklęcia działały również tam. Bała się, że jakieś rozszalałe zwierzę czy zbłąkana strzała kiedyś odbiorą życie jej ukochanemu. A jednak zrobiła to miłość do jego tragicznie zmarłej żony. Przez lata trawiła duszę Harolda niczym trucizna i Arien nie potrafiła zrobić nic, aby go ocalić.
Do rogu dołączyły głośne wiwaty i bicie dzwonów. Wiele lat temu łudziła się, że tak właśnie wraz z Haroldem obwieszczą całemu Zimogrodowi swoje zaślubiny. Zachwycony tłum pozdrawiałby ją okrzykami i obsypywał płatkami kwiatów. Harold trzymałby jej dłoń i patrzył na nią – wreszcie wyłącznie na nią. W wizji tej nie było miejsca dla Diany, ale Arien uparcie wierzyła, że ukochany nie zawahałby się zrezygnować dla niej ze swej córki.
Tętent kopyt uderzających o bruk przypomniał dzień, w którym przybyła do Zimogrodu. Dwanaście białych rumaków przywiozło jej skarby. Na trzynastym jechała ona sama. Widziała zachwyt w oczach obserwujących ją Zimogrodzian i wiedziała, że skradła im serca. A jednak to jedno jedyne, na którym najbardziej jej zależało, pozostało zimne i nieczułe.
Mury zamku zadrżały, gdy przed przybyszami otworzono wielkie zdobione złotem drzwi. Pamiętała dzień, w którym pokonała je po raz pierwszy. „To będzie mój nowy dom" – pomyślała wtedy z nadzieją. Była jednak w błędzie – nigdy nie poczuła się tu jak u siebie. I każdego dnia bała się, że tak jak jej Zimogród nigdy w pełni nie przyjął, tak i Jaspera kiedyś odrzuci.
Odgłos kroków niosący się echem po zimnych korytarzach kazał jej otworzyć oczy i dumnie unieść głowę. Domyślała się, że czeka ją śmierć. Nie było już ani jednego strażnika, który czułby potrzebę stanięcia w jej obronie. Niewiele też zostało w niej magii; z każdym słowem chwalącym Dianę było jej coraz mniej.
Nie oznaczało to jednak, że zamierzała bezczynnie czekać na śmierć. Siłą woli zapanowała nad drżeniem dłoni i sięgnęła po czekającą u boku tronu kuszę. Była to jedna z tych, które podarowała Haroldowi. Czarny dąb ozdobiony białym złotem, lotki bełtu z pawich piór – czy gdziekolwiek istniała wspanialsza broń?
Drzwi do sali otworzyły się gwałtownie i grot bełtu zjednał się z przepełnionym nienawiścią okiem Diany. Wystarczyło nacisnąć na spust i...
– Rzuć broń, wiedźmo, albo poderżnę mu gardło.
Arien zawahała się tylko przez chwilę, to jednak wystarczyło, by straciła wszelką wolę walki. Trzymała ledwie przytomnego Jaspera, a do jego odsłoniętej szyi przyłożyła ostrze zaklętego miecza, którym Kamal miał ją zgładzić.
– Potworze! – syknęła królowa. Dudniące w uszach pulsowanie krwi kazało jej nacisnąć na spust, jednak miłość do Jaspera znów zwyciężyła. Powoli opuściła kuszę. – Uwolnij go.
– Dlaczego miałabym to zrobić? Co dostanę w zamian? – Jej chłód i wyrachowanie zmroziły serce Arien. Dlaczego Harold nigdy tego nie dostrzegał? Dlaczego nie widział, że zamierzał zostawić Zimogród w rękach bestii?
– Odejdę stąd. Zabiorę Jaspera i ani mnie, ani jego nigdy już nie zobaczysz.
Diana odchyliła głową i parsknęła śmiechem. Biała jak śnieg szyja była teraz doskonałym celem, ale Arien potrafiła skupić się wyłącznie na tym, że z każdym ruchem Diany miecz coraz mocniej ocierał się o szyję Jaspera.
– Miałabym pozwolić ci go zabrać po tym wszystkim, co mu zrobiłaś?
– Wszystko, co zrobiłam, zrobiłam wyłącznie dla niego.
– Och, nie, nie, wiedźmo. Robisz to tylko dla samej siebie. Nawet teraz wychodzisz z założenia, że Jasper jest tylko rzeczą, bezwolnym narzędziem, które można zamknąć czy przenieść wedle własnej woli. Jeśli naprawdę ci na nim zależy, dlaczego nie pozwolisz mu podjąć decyzji? Niech sam powie, czy chce odejść z tobą, czy też zostać tutaj.
Arien mimowolnie zacisnęła palce na twardym łożu kuszy i jeszcze raz rozważyła palącą żądzę oddania strzału. Wiedziała, że nie wyszłaby z tego cało. Nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, co zrobiłyby z nią krasnoludzkie zbiry, które przywlokła ze sobą Diana. Ale miałaby wtedy ostatnie słowo. Uwolniłaby świat od potwora o twarzy białej jak śmierć, ustach czerwonych jak krew i włosach czarnych jak noc.
Powstrzymał ją wyłącznie słaby szept Jaspera:
– Nie pójdę z tobą, matko.
– Promyczku! – jęknęła, czując, jak po raz kolejny pęka jej serce. – Przecież ona chce cię zabić.
– Diana nigdy mnie nie skrzywdzi. Obiecała mi.
– Trzyma miecz przy twojej szyi!
Dlaczego miałby to robić? Dlaczego odrzucił wszystko, co mogła mu zaoferować? Chciała przecież wyłącznie zdobyć dla niego dom, w którym byłby bezpieczny, królestwo, którym mógłby rządzić, i rodzinę, do której oboje mogliby należeć. Jeśli zostanie z Dianą, nie będzie miał nic!
Słowa cisnęły się jej na usta, ale nie zdołała wydobyć z siebie choćby jednego, gdy padło na nią spojrzenie jasnych oczu Jaspera. Czym sobie zasłużyła na ten chłód? Skąd wzięła się jego nienawiść? Jęknęła cicho i załkała. Nie miała już siły, by uronić choćby jedną łzę. Wszystkie straciła, gdy Harold raz po raz odmawiał jej miłości. A teraz Jasper zrobił dokładnie to samo.
Czarna kusza wypadła jej z dłoni i z głośnym łoskotem uderzyła o posadzkę. To koniec. Zaśmiała się cicho, rozpaczliwie, czując na skórze dotyk zbliżającej się śmierci.
– I co ze mną zrobisz? – zapytała, obserwując, jak do sali tronowej powoli wchodzili strażnicy.
Znała ich wszystkich i wiedziała, że jeszcze niedawno świata poza nią nie widzieli. Była jedyną królową, jakiej pragnęli dla Zimogrodu. Teraz na ich twarzach nie było ani uwielbienia, ani nawet współczucia. Dlaczego żaden z nich nie potrafił wzruszyć się jej losem? Czy poświęcenie i desperacja, do których popchnęła ją miłość do Harolda, nie zasługiwały nawet na to?
– Przygotowałam dla ciebie podarunek, droga Arien – wyszeptała Diana, puszczając wreszcie Jaspera, który upadł prosto w ramiona Kamala.
Śnieżka skinęła dłonią na krasnoludy, a te ruszyły w stronę Arien. Królowa nie miała dokąd uciec. Zastygła więc w dumnej pozie, zadzierając wysoko brodę i patrząc z góry na swoich oprawców. Co takiego zamierzali jej zrobić? Pomimo osłabienia wyczuwała w powietrzu aurę przeklętego krasnoludzkiego żelaza, nie miała jednak pojęcia, co mogło zostać z niego wykonane.
Rozwiązanie zagadki okazało się znacznie prostsze, niż mogła przypuszczać. Z przerażeniem spojrzała na maleńkie metalowe buciki, bogato ozdobione kolorowym szkłem, i przypomniała sobie historię o tym, jak skończyły siostry zdradzieckiej czarodziejki. Mimowolnie zadrżała.
– Nie wolno wam – syknęła.
– To albo śmierć. Wybór należy do ciebie. – W spojrzeniu Diany nie było zwątpienia. Niech będzie przeklęta!
– To jest śmierć.
– Och, bez przesady. Te cudne pantofelki tylko pozbawią cię magii, nic więcej. Pomyślałam, że będziesz wyglądać w nich doskonale podczas mojej koronacji.
Przeklęta, przeklęta, po stokroć przeklęta!
Arien zastygła, miotając nienawistnymi spojrzeniami po krasnoludach, które przyszpiliły ją do tronu, zdarły trzewiki ze stóp, a potem wepchnęły je w magiczne kajdany z metalu i szkła. Po strażnikach, którzy nawet nie drgnęli, słysząc jej krzyki. A w końcu i po Dianie, która spoglądała na Arien z wyniosłą obojętnością godną krwiożerczej bestii.
To naprawdę był koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top