28.
Gdyby tylko mógł, chwyciłby za te jej kruczoczarne włosy i wywlekł ją na zewnątrz, aby swymi planami nie podsycała ostygłego już gniewu Żelaznego Smoka. Nie śmiał jednak nawet drgnąć, bo zdradziłby tylko przed swym królem i Wielką Radą, jak bliska jego sercu była Diana. Siedział więc i w milczeniu przysłuchiwał się jej słowom, wzrokiem śledząc drobne, białej jak śnieg palce sunące po mapie. Żelazny Smok uśmiechał się tylko, kiwał głową i zachęcał ją, by mówiła dalej, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co działo się z Zawieją.
A może właśnie doskonale zdawał sobie sprawę i tylko czekał, aż jego młody kuzyn straci nad sobą panowanie.
– Czy to twoja ostateczna oferta, moja droga Diano? – zapytał Żelazny Smok, odchylając się w fotelu. Iskrzące spojrzenie wwiercał w królewnę, rzucając jej tym samym jednoznaczne wyzwanie.
– A czego jeszcze oczekujesz, wasza wysokość? – Zawieja nigdy przedtem nie widział, żeby na twarzy Diany malowała się tak wyraźna żądza mordu. Doskonale rozumiał jej desperację, ale czy nie pojmowała, że takim zachowaniem tylko zaprzepaszczała swoje szanse na zdobycie broni niezbędnej, by walczyć z Arien?
– Złoto, przesunięcie granic i odnowienie szlaków handlowych to bardzo hojna oferta, ale potrzeba czegoś więcej, aby zmusić mnie do udzielenia ci pomocy.
– Czy nie zależy ci na pozbyciu się wiedźm? Musisz przecież zdawać sobie sprawę z tego, że gdy tylko przejmą na własność Zimogród, ich zachłanne spojrzenia padną na Żelazożebra.
– Och, oczywiście, że o tym wiem. A teraz, dzięki twemu ostrzeżeniu, droga Diano, będę gotowy na ich przybycie. Żelazożebra jeszcze przez wiele pokoleń będą wdzięczne za...
– Zatem zamierzasz zostawić Zimogród na pastwę wiedźm?
– Jak sama powiedziałaś, położenie, w jakim znalazł się Zimogród jest wynikiem twego niedopatrzenia i naiwności twego ojca. Dlaczego miałbym z waszej winy narażać mój lud?
Zawieja wstrzymał oddech. Doskonale znał to spojrzenie. Czuł je na sobie tyle razy, że omal nie rzucił się ku swemu kuzynowi, by osłonić go przed rozwścieczoną Dianą. Gdy pochłaniał ją gniew, jej twarz tężała w lodową maskę, czerwone jak krew usta zwężały się w cienką linię, palce wyginały w szpony, tylko spojrzenie paliło niczym ogień. Nic dziwnego, że Arien chciała się jej czym prędzej pozbyć. Posiadanie takiego wroga było niczym błaganie o śmierć. Czy Żelazny Smok tego nie widział?
A może widział? Tylko co zamierzał osiągnąć przez doprowadzanie Diany do takiego stanu?
– Skoro już mówimy o niedopatrzeniach, wasza wysokość – wyszeptała królewna głosem ostrym jak sztylet – zechciej proszę wskazać miejsce, w które posłałeś obecnego tutaj przywódcę wyrzutków, których tak bardzo chciałeś pozbyć się ze swego królestwa.
Żelazny Smok zamarł i gwałtownie wciągnął powietrze. Przez krótką chwilę Zawieja myślał, że Dianie również udało się go jakimś cudem rozgniewać, zaraz potem jednak jego kuzyn uśmiechnął się krzywo i zapytał:
– Czy położenie tego miejsca wzbudziło twoje wątpliwości, jaśnie pani?
– Jeśli nie powinno ich wzbudzać, dlaczego wciąż go nie wskazałeś?
– A zatem zamierzasz mnie szantażować. – Żelazny Smok zaśmiał się cicho, uświadamiając Zawiei dzielącą ich przepaść. Nie, Zawieja nigdy nie byłby w stanie choćby uśmiechnąć się podczas takiej rozmowy. Jak ktokolwiek mógł przypuszczać, że nadawał się na króla?
– Ty widzisz w tym szantaż, ja szczodrą propozycję. – Diana uśmiechnęła się przebiegle. – O ile pamięć mnie nie myli, bardzo chciałeś się ich pozbyć. – Zawieja omal nie podskoczył, gdy królewna wycelowała w niego swój smukły palec. – A w szczególności nie na rękę jest ci obecność w Żelazożebrach twego kochanego kuzyna, czyż nie?
– Proponujesz więc, że...?
– Że od tej pory on i ci, których nazywa braćmi, należeć będą do mnie.
Zaskoczenie Żelaznego Smoka trwało jedynie chwilę, a może po prostu władca lepiej radził sobie z ukrywaniem emocji, niż jego znacznie młodszy kuzyn.
– A co z pracą, którą wykonują?
– Łaskawie przymknę oko na to, że w ogóle się jej podjęli. A jeśli uda mi się odbić Zimogród, pozwolę im wykonywać ją nadal, jeśli takie będzie twoje życzenie.
Niespodziewanie spojrzenie Żelaznego Smoka powędrowało ku Zawiei. Ten z całych sił starał się sprawiać wrażenie zupełnie obojętnego na to nieoczekiwane zainteresowanie ze strony króla, wiedział jednak, że niespecjalnie mu wyszło. Jego ulubioną taktyką stosowaną w obliczu podobnych sytuacji była natychmiastowa ucieczka. Tym razem jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Nie, kiedy chodziło o los Diany. I nie, kiedy podejrzewał, że Żelazny Smok przejrzał uczucia, jakie żywił do królewny z Zimogrodu.
Czym się zdradził? Co takiego zrobił? Co powiedział? Niech to zaraza, skoro nawet Rondel domyślił się tego, co działo się z Zawieją, to dlaczego Żelazny Smok miałby nie zdołać poskładać wszystkich elementów układanki w jeden przejrzysty obraz?
– To bardzo ciekawa propozycja.
– Lepszej nie dostaniesz, wasza wysokość.
Król Żelazożeber roześmiał się serdecznie. Jego uśmiech przypominał jednak pysk wilka szczerzącego kły. Po plecach Zawiei pociekła lodowata kropla potu. „Uciekaj" – chciał krzyknąć do Diany. „Uciekaj i nigdy nie wracaj. Wcale nie jesteś tu bardziej bezpieczna, niż w zasięgu szponów Arien".
– Mógłbym omówić pewną kwestię z moim drogim kuzynem? – Co takiego chodziło mu po głowie, że nie zdołał ukryć drapieżnego grymasu, który wykrzywił mu twarz?
– Oczywiście.
Jeśli Diana odczuwała niepokój, nie dostrzegł tego w jej zachowaniu. Powoli wstała i wyciągnęła dłoń w stronę Kamala, który posłusznie znalazł się tuż obok i pozwolił, by królewna oparła się na jego ramieniu. Zdawali się dopasowani tak idealnie, że serce Zawiei znów zadrżało na samą myśl, że jednak nie był jej pisany. Najchętniej zwymyślałby się od głupców. Przecież od samego początku wiedział, że nic między nimi nie będzie. Diana była następczynią tronu, a on tylko wygnanym i wydziedziczonym księciem.
– Jest doskonała, nie sądzisz? – zapytał Żelazny Smok, gdy tylko salę opuścili członkowie Rady.
– Wydaje się bardzo...
– Nie, kuzynie. Nie zasłaniaj się strzępkami osądów, które mógłbym usłyszeć od byle pomywacza. Mieszkała wśród twoich podopiecznych. Nie powiesz mi chyba, że nie zdążyłeś jej poznać. – Żelazny Smok wydawał się spokojny, ale Zawieja nie dał się zwieść. Jego kuzyn był wyjątkowo przebiegłym strategiem; musiał być, aby przez tyle lat utrzymać władzę, choć plotka, jakoby nie był godzien, wciąż miała się dobrze.
– Jest bardzo inteligentna. I potrafi o siebie zadbać. – Mówił powoli, ostrożnie dobierając słowa. Nie miał pojęcia, dokąd zmierzała ta rozmowa, a nie chciał zaszkodzić Dianie. – Stara się też dbać o innych.
– Urodzona królowa.
– Trudno się z tym nie zgodzić.
– Przytakujesz mi czy też tak uważasz? – Gdyby spojrzenie mogło przewiercać się przez duszę, to właśnie czyniłby wzrok Żelaznego Smoka.
– Dlaczego pytasz, mój królu?
Władca zbył jego pytanie machnięciem dłoni i ze zmarszczonymi brwiami wrócił do indagowania swego kuzyna.
– Nie wiesz, jak hojna była oferta Złotogóry? Myślisz, że zdołałbym ją przebić? Technicznie rzecz biorąc, Kamal i Diana nie są jeszcze małżeństwem, a wsparcie Żelazożeber przyda się Zimogrodowi znacznie bardziej niż...
Zawieja zamarł, ledwie łapiąc oddech, po czym zerwał się na równe nogi, przewracając przy tym ciężkie dębowe krzesło. Drżał na całym ciele i nawet, gdyby bardzo chciał, nie zdołałby tego ukryć. Poza tym uważne spojrzenie Żelaznego Smoka i tak śledziło każdy jego ruch.
– Czego od niej chcesz? – zapytał urywanym szeptem.
– Chciałbym spłacić dług.
– Nie rozumiem.
– Kochasz ją, czyż nie? – Przejrzał go! Oczywiście, że tak! Cóż, to musiało się stać prędzej czy później. Pytanie brzmiało jednak: co Żelazny Smok zamierzał zrobić z tą wiedzą? – Nie udawaj, że tak nie jest. Tylko miłość mogła zmusić się do powrotu. I nie mam ci tego za złe. Sam nie wiem, co bym zrobił, gdybym był zdany wyłącznie na jej łaskę dłużej niż przez kilka dni.
– Wasza wysokość, ja...
– Zawiejo, proszę, przestań. – W głosie władcy pobrzmiewał ból, jakiego Zawieja zupełnie się nie spodziewał. Chyba tylko dlatego zamilkł i pozwolił kuzynowi mówić. – Od lat żałuję, że pozwoliłem ci złożyć to idiotyczne przyrzeczenie. Nigdy nie zdołam naprawić błędów, przez które przestaliśmy być przyjaciółmi, ale jeśli istnieje jakikolwiek sposób, abym mógł ci zrekompensować te wszystkie lata...
– Nie mieszaj w to Diany – przerwał mu Zawieja, coraz bardziej przerażony tym, co miał zaraz usłyszeć. – Nie zrobiła nic, aby zasłużyć sobie na to, byś traktował ją jak pionek w swojej grze o utrzymanie władzy.
– Tu nie chodzi o mnie, Zawiejo. Nadal nie powiedziałeś, czy ją kochasz. Twoje zachowanie mówi samo za siebie, ale wolałbym usłyszeć odpowiedź z twoich ust, zanim podejmę decyzję, co dalej z wami zrobić.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś nie robił nic.
– Czy sam się słyszysz? – Żelazny Smok jęknął i w kilku krokach znalazł się tuż przy młodszym krasnoludzie. Zawieja spodziewał się, że zostanie zbesztany za niesubordynację, być może nawet spoliczkowany jak najzwyklejszy prostak. Nie przewidział, że król chwyci go w ramiona i przytuli tak mocno, że im obu zabraknie tchu. – I pomyśleć, że trzeba było ataku wiedźm, abym pojął, ile straciłem.
– Kuzynie, nic z tego nie rozumiem.
– Właśnie to boli mnie najbardziej. – Władca odsunął się od Zawiei i młodszy krasnolud z przerażeniem stwierdził, że jego kuzyn płacze. – Wciąż pamiętam tego malca, który kładł sobie jabłko na głowie, zamykał oczy i śmiał się, że zje je dopiero wtedy, gdy przeszyję je strzałą.
– Przecież wciąż ci ufam, mój królu – zaoponował Zawieja, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że z tej dziecięcej ufności niewiele zostało.
– Więc dlaczego tak rozpaczliwie chcesz chronić przede mną kobietę, którą kochasz, zamiast po prostu poprosić o błogosławieństwo? – Twarz Żelaznego Smoka rozjaśnił uśmiech, nieśmiały, ale pokrzepiający.
Czy mógł to być podstęp? Czy jeśli Zawieja przyzna, że kocha Dianę, wyda wyrok śmieci zarówno na siebie, jak i na nią? Owszem, istniało takie ryzyko. Ale z drugiej strony, jeśli Żelazny Smok rzeczywiście chciał odbudować ich więź, nigdy sobie nie wybaczy, jeśli go odtrąci. Czy rzeczywiście zabiłby Dianę? Nie, zbyt wiele korzyści przyniesie mu osadzenie jej z powrotem na tronie Zimogrodu. Zatem zagrożony był tylko Zawieja. Cóż, tyle gotów był zaryzykować.
– Kocham ją, kuzynie. Jak mógłbym jej nie kochać? – wyrzucił z siebie, zanim rozsądek zdołał go powstrzymać. – Kiedyś myślałem, że miłość to ostatnie, czego mi potrzeba. A potem los zakpił ze mnie i zesłał ją do mego domu. Teraz nie jestem w stanie wziąć choćby jednego oddechu tak, aby o niej nie myśleć.
Żelazny Smok ze zrozumieniem pokiwał głową, po czym powiedział jedno proste zdanie, które przeszyło Zawieję niczym strzała, która chybiła jabłka.
– Czułem to samo do Jaśminy.
Jaśmina! Biedna Jaśmina, pierwsza żona Żelaznego Smoka, ta, której śmierć niemal doprowadziła go do szaleństwa. Zawieja zbladł i kolana ugięły się pod nim tak nagle, że omal nie upadł. Spojrzał błagalnie na kuzyna i potrząsnął głową, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa.
– Na co czekasz? – ofuknął go Żelazny Smok. – Chodźmy do twej ukochanej. Trzeba jak najszybciej podzielić się z nią tym pomysłem.
Niektórzy zapewne wciąż uważali, że śmierć Jaśminy była wyraźnym znakiem, aby Żelazny Smok abdykował na rzecz Zawiei. Czy to możliwe, że kuzyn wciąż, po tylu latach, żywił do niego urazę? Nie, przecież nawet on nie mógł być tak bezduszny! Dławiąc się z przerażenia, Zawieja pobiegł za swym królem. Jego serce łomotało tak gwałtownie, jakby zaraz miało pęknąć. Jedno spojrzenie na Dianę i zapragnął, aby rzeczywiście tak się stało.
Siedziała na szerokim parapecie, pogrążona w rozmowie z księciem Kamalem, który trzymał jej drobną bladą dłoń w swych smukłych palcach. Wyglądali tak spokojnie, choć przecież w myślach musieli raz po raz toczyć bój z elfią wiedźmą. Przez krótką chwilę znów walczył z wyrzutami, świadomy, że Diana byłaby o niebo bezpieczniejsza, gdyby się w niej nie zakochał. Jak mógłby jednak nie ulec jej urokowi? Nie, był skazany na porażkę, gdy tylko ją ujrzał.
– Wasza wysokość. – Poderwała się i dygnęła lekko, gdy spostrzegła, że zmierzają ku niej. – Wyglądasz na zaniepokojonego. Czy coś się stało?
Starała się, aby jej spojrzenie skierowane było wyłącznie na Żelaznego Smoka, ale szybko uległa pokusie, by choć rzucić okiem na Zawieję. Ten rozpaczliwie potrząsnął głową, mając nadzieję, że to ostrzeżenie jej wystarczy. Najchętniej padłby przed nią na kolana i błagałby, aby uciekała czym prędzej, ratowała własne życie, zapomniała o nim i nigdy więcej...
– Diano, Kamalu, wybaczcie mi proszę bezpośredniość, ale chciałbym nieco więcej usłyszeć o waszych zaręczynach.
Zawieja zamarł. Z niedowierzaniem spojrzał na swego władcę. Czy on rzeczywiście zamierzał zrobić dokładnie to, co obiecał? Dlaczego?
– Skąd to pytanie? – zapytała ostrożnie Diana, a w jej zmrużonych oczach Zawieja dostrzegł odbicie własnej nieufności.
– Po prostu zastanawiałem się, czy nie byłbym w stanie złożyć ci lepszej oferty.
Wszystko wskazywało na to, że wszelkie obawy Zawiei były całkowicie bezpodstawne. Wprawdzie krasnolud nie rozumiał jeszcze, jak powinien na to zareagować, ale ulga, jaką odczuł, niemal wycisnęła mu łzy z oczu. Nawet nie zwrócił uwagi na narastającą konsternację Diany.
– Co masz przez to na myśli?
– Jestem gotów udzielić ci wszelkiej pomocy, pod warunkiem, że królem odbitego Zimogrodu zostanie Zawieja. Miałaś okazję go poznać, wiesz więc zapewne...
Diana uniosła dłoń, przerywając potok słów króla Żelazożeber. Dopiero teraz Zawieja uświadomił sobie, że jej brwi były gniewnie zmarszczone, a czerwone usta zaciśnięte w wąską linię. Przez chwilę nie potrafił zrozumieć, co wywołało jej gniew, szybko uświadomił sobie jednak konsekwencje propozycji jego króla. Oczywiście. Na jej miejscu pewnie nie zdołałby pohamować furii. Przecież zgoda na ten układ oznaczała tylko tyle, że Zimogród już nigdy nie będzie należał do niej.
Miał ochotę rzucić się Żelaznemu Smokowi do gardła i udusić go na miejscu. Cała wdzięczność, jaką do niego poczuł, znikła równie nagle, co się pojawiła. I jeszcze ten jego uśmiech! Nie miał pojęcia, co właśnie uczynił – i co zniszczył. A Zawieja nie miał serca mu tego uświadamiać.
– Muszę to przemyśleć, wasza wysokość – syknęła, odwróciła się na pięcie i odeszła. Kamal, wyraźnie skonsternowany, przez chwilę zastanawiał się czy czegoś nie powiedzieć, rozmyślił się jednak, potrząsnął głową i pobiegł za Dianą.
Byłaby z nim znacznie szczęśliwsza. Ich małżeństwo zapewniłoby Zimogrodowi przymierze ze Złotogórą, a Kamal zdawał się znacznie mniej problematycznym narzeczonym niż Zawieja. Problem polegał na tym, że nigdy nie zdołałby wyprzeć się swoich uczuć. Zwłaszcza teraz, gdy Żelazny Smok dał mu doskonałą szansę na sięgnięcie po to, czego najbardziej pragnął. Dlaczego nic w jego życiu nie mogło być proste i oczywiste?
– No, dalej – szepnął mu na ucho Żelazny Smok. – Biegnij za nią.
– Teraz? Gdy jest przekonana, że chcesz odebrać jej Zimogród? – prychnął zrozpaczony Zawieja.
– Niczego takiego nie planowałem.
– Doprawdy?
– Oczywiście. A ty planowałeś?
– Nie, skądże znowu!
– Więc w czym problem?
Zawieja jęknął gniewnie. Ta rozmowa donikąd nie prowadziła. Ale to prawda – musiał porozmawiać z Dianą. Im dłużej pozwalał jej wierzyć w ten idiotyzm, tym większe było prawdopodobieństwo, że do reszty go znienawidzi. Nie. Nie znienawidzi. Ona go po prostu zabije. Zadrżał ze strachu i czym prędzej popędził za Dianą i Kamalem.
Nie odeszli daleko. Pomimo swego wzburzenia, Śnieżka nie mogła poruszać się zbyt szybko, bo wciąż odczuwała skutki klątwy. Ani trochę nie pocieszyło to Zawiei. Przeciwnie, serce mu się krajało, że w takim stanie mogła uznać go za kolejnego wroga i poczuć się zmuszona do walki. Nie, musiał jej tego oszczędzić.
– Diano! – zawołał. Niczego bardziej nie pragnął, niż tego, by zatrzymała się i z nim porozmawiała. Niczego też w tej chwili nie obawiał się bardziej. – Diano, proszę, poczekaj!
Zamarła, ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Podszedł do niej powoli i powstrzymał się przed chwyceniem jej w ramiona. Nie mógł tego zrobić. Nie tym razem. Nie, kiedy miała wątpliwości, co go jego zamiarów. Tylko jak miał jej wszystko wyjaśnić? Nigdy nie był dobrym mówcą, a rozmawianie o uczuciach w ogóle nie wchodziło w grę. Co gorsza, również Diana niespecjalnie lubiła mówić wprost o tym, co ją dręczyło. Istniała spora szansa, że znów skoczą sobie do gardeł.
– Zawiejo, to chyba nie jest najlepszy moment – szepnął nieśmiało Kamal, przypominając krasnoludowi o swojej obecności.
– Obawiam się, że nie mogę czekać – zaoponował Zawieja, w duchu dziękując za to, że książę ze Złotogóry postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Jego talent do zażegnywania sporów był dokładnie tym, czego teraz potrzebowali. – Nie chciałbym, aby słowa mego kuzyna były ostatnimi, jakie zapamiętacie z tej rozmowy.
– A masz coś do dodania? – prychnęła Diana, spoglądając na niego sponad drżącego ramienia.
– Nie miałem z tym nic wspólnego.
– Och, doprawdy? Więc jakim cudem jego wysokość wpadł na pomysł, aby podarować ci Zimogród?
– Zmusił mnie, abym przyznał, że cię kocham. – Czy rzeczywiście to powiedział? Tak, to właśnie musiało się stać. Tylko to mogło skłonić Dianę, by zaczęła naprawdę go słuchać. Wciąż było to jednak zbyt mało, aby mu wybaczyła. – W jego mniemaniu oferując, że zostanę królem Zimogrodu, wyświadczył ci dodatkową przysługę.
– Co przez to rozumiesz? – W jej oczach wciąż iskrzył się gniew, powoli jednak zaczynała nad nim panować.
– W Żelazożebrach królowa jest jedynie cieniem króla. Podąża wyznaczoną przez niego drogą, wspiera go i upewnia się, czy poddani wykonują jego rozkazy. Nie sądzę, aby Żelazny Smok w ogóle dopuszczał do siebie myśl, że gdziekolwiek może wyglądać to inaczej. Ani że to inaczej wcale nie musi być gorsze.
– W Wysoczysku, z którego pochodziła moja matka, król i królowa rządzą ramię w ramię. Moja matka nigdy nie pozwoliła ojcu, aby w Zimogrodzie wyglądało to inaczej.
– Obawiam się, Diano, że jeśli przystaniesz na ofertę mego kuzyna, będziesz musiała zapomnieć o tej wizji. – Zawieja podniósł pojednawczo dłoń, gdy jej policzki znów zaczerwieniły się od ledwie tłumionej furii. – Nie nadaję się na króla. Nigdy nie miałem nim zostać. Nikt nigdy nie zadbał o to, abym był przygotowany na objęcie jakiegokolwiek wyższego urzędu. A nawet jeśli ktoś to planował, niedługo po tym, jak przestano uważać mnie na zwykłego podrostka, zgodziłem się na wygnanie. Dzikus mieszkający w lesie nie nadaje się na króla, Diano.
– Czasem odnoszę wrażenie, że użalasz się nad sobą wyłącznie po to, żebym zaczęła cię pocieszać – prychnęła Śnieżka, nie wściekła już, ale wyraźnie rozbawiona. – Teraz uważasz się za dzikusa, a tam, w lesie, nic bardziej cię nie dręczyło niż fakt, że twoje życie byłoby znacznie prostsze, gdybyś był nim rzeczywiście.
– Diano, nie możesz zaprzeczyć temu, że...
– Oczywiście, że mogę. Zbyt dobrze cię znam, Zawiejo, by dać sobie wmówić, że jesteś pierwszym lepszym prostakiem. – Zupełnie niespodziewanie chwyciła jego drżące dłonie i uniosła je do ust, by złożyć na nich pocałunek. – Jesteś mądry, cierpliwy i troszczysz się o swoich podopiecznych. Nie ma w tobie chciwości i zawiści. Nigdy nie uwierzę w to, że nie byłbyś dobrym królem. Po prostu przeraża mnie myśl, jakie korzyści może w tym widzieć Żelazny Smok.
– Boję się bez wahania mu zaufać, ale odnoszę wrażenie, że doprowadzając do naszych zaręczyn, chce zadośćuczynić mi za lata spędzone na wygnaniu.
– Więc sugerujesz, że nie powinnam się bać?
Omal nie parsknął śmiechem. Ona i strach? Czego niby się bała? Potem jednak spojrzał głębiej w jej oczy i zrozumiał. Jeśli na jednej szali wagi ich przyszłości znajdowały się plany Żelaznego Smoka, na drugiej musiało spocząć łączące ich uczucie. Czy byli gotowi zaryzykować aż tyle?
Nagle przypomniał sobie o czymś, o czym w ogóle nie powinien był zapominać. Z trudem powstrzymał się przed wyrwaniem dłoni z rąk Diany, w końcu i tak już niczego by to nie zmieniło, i spojrzał w stronę Kamala.
– Książę, wybacz mi, nie chciałem... – Urwał gwałtownie, widząc, że Kamal zalewa się łzami. Przez żałośnie długą chwilę zastanawiał się, co powinien powiedzieć, aż w końcu wydukał tylko: – Nic się nie stało?
– Nie, nie, to ja przepraszam – wymamrotał Kamal, ocierając policzki rękawami. Spróbował się uśmiechnąć, ale niezbyt mu to wyszło. – Jesteście tak uroczo nieporadni, że aż się wzruszyłem. Jeśli chcecie, mogę sobie iść.
– To brzmi tak, jakbyś nie miał nic przeciwko zerwaniu zaręczyn z Dianą. – Jakimś cudem z każdą chwilą Zawieja rozumiał z tego wszystkiego coraz mniej. Odpowiedź Kamala wcale mu nie pomogła.
– Może to dlatego, że nie ma żadnych zaręczyn, które trzeba byłoby zerwać.
– Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia.
– Dostaniesz je w swoim czasie – prychnęła Diana, starając się panować nad własnym szczęściem, zdradzał ją jednak lekki uśmiech.
– Będę czekał. – Zawieja również się uśmiechnął, a mimowolny ruch ust wycisnął z niego łzy, które tak rozpaczliwie powstrzymywał. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie obwinić o to Kamala, który przecież jako pierwszy zaczął płakać. Rozmyślił się jednak, gdy tylko Diana oparła głowę o jego ramię i szepnęła mu na ucho:
– Nigdy więcej, ale to absolutnie nigdy już nic przede mną nie ukrywaj.
– Nic nie sprawi mi większej radości, niż złożenie takiej obietnicy. Jestem jednak zmuszony prosić cię o to samo.
– Przyrzekam, Zawiejo. Przyrzekam na Zimogród.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top