26.
Jedzenie, które zamierzała zostawić Jasperowi, powoli zsunęło się z tacy na wypolerowane kamienne bloki. Chwilę później również metalowa taca z łoskotem uderzyła o posadzkę.
Posadzkę, na której leżały wciąż mokre od krwi odłamki Zwierciadła.
– Nie. Nie, nie, nie! – wyszeptała Arien z gardłem ściśniętym przerażeniem. – Promyczku? Och, Promyczku.
Podbiegła do potłuczonego szkła i upadła na kolana. Drżącymi dłońmi zaczęła składać je niczym elementy układanki, ale niewiele była w stanie zdziałać. Jej ukochanego syna już tu nie było, a z magicznego Zwierciadła zostały tylko szczątki. I wciąż nie wiedziała, czy tym razem udało jej się dopaść Dianę. Owszem, mogła czekać, aż Kamal wróci, ale jaką mogła teraz mieć pewność, że książę w ogóle jeszcze żyje?
Kawałek lustra wyśliznął się jej z palców. Spojrzała na niego z wyrzutem i uświadomiła sobie, że wzrok miała rozmazany przez łzy. Włącznie dlatego nie zauważyła, że szkło pocięło jej skórę, co uniemożliwiło niemal zupełnie trzymanie idealnie gładkich odłamków.
– Niech to zaraza! – syknęła, siąkając nosem. Co miała teraz zrobić? Na pewno nie wolno było jej się poddać. Nie po to tak daleko zaszła, nie po to tyle poświęciła. Odetchnęła głęboko. Może nie wszystko było jeszcze stracone.
Technicznie rzecz biorąc, ofiara krwi została złożona, a kawałki lustra były na tyle duże, że istniała szansa, iż zaklętej w nim istocie nic się nie stało. Arien przyłożyła palce do szkła, przywołała swoją moc i wypowiedziała zaklęcie:
– Zwierciadło, Zwierciadło,
duszo zaklęta w lodzie,
kto jest najpiękniejszy
w całym Zimogrodzie?
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Potem jednak, jakby z oddali, dobiegł śmiech, złośliwy, przeszywający i niepokojąco znajomy. Czy jej się zdawało, czy też był to dokładnie ten sam głos, który słyszała czasem podczas wydawania rozkazów Zwierciadłu? Przerażona, zabrała dłoń z zimnych niczym lód odłamków. Najgorsza była świadomość, że nie poczuła żadnego przepływu mocy. Zupełnie jakby Zwierciadło było martwe.
A jednak ten śmiech...
Poderwała się na równe nogi i wybiegła z komnaty. Zwierciadło milczało, jej syn zaginął, nie miała pojęcia, co działo się z Kamalem i Dianą – aż miała ochotę zapytać, co jeszcze pójdzie nie tak. Schodząc powoli po stromych schodach, układała plan działania. Zwierciadło było stracone, ale mogła się z tym jakoś pogodzić. Owszem, było przydatne, ale Arien nie śmiałaby nazwać się wiedźmą, gdyby polegała wyłącznie na nim.
Nie miała jednak najmniejszych wątpliwości, że czym prędzej należało odnaleźć Jaspera. Zastanawiało ją tylko, czy Promyczek uciekł sam i z własnej woli. Jeśli został porwany, nie będzie miała większych problemów z jego odnalezieniem. Jeśli natomiast uciekł sam... Zasępiła się. Od kilku miesięcy narastało w niej przeczucie, że Jasper staje się coraz silniejszy i silniejszy. Miała świadomość, że pewnego dnia ją przerośnie. Liczyła jednak na to, że ten dzień krył się nadal daleko w mrokach przyszłości.
Czy nie były to jednak tylko płonne nadzieje? Jasper bez większego wysiłku włamał się do jej wieży. Żadnego problemu nie sprawiło mu również zdominowanie Zwierciadła.
Arien przygryzła dolną wargę tak mocno, że aż zadrżała z bólu. Nie, nie mogła się dłużej oszukiwać. Jasper był rósł w siłę w zastraszającym tempie i bez pomocy Zwierciadła nie miała szans, aby go odnaleźć. Zwłaszcza, jeśli sobie tego nie życzył.
Może po prostu źle formułowała problem. Może wcale nie powinna szukać Jaspera. Może powinna skupić się wyłącznie na tej, którą sam Jasper pragnął odnaleźć. O ile naiwny książę nie postanowił najpierw znaleźć swego ukochanego.
Cóż, bez względu na decyzję, jaką podjął jej niewdzięczny syn, musiała dowiedzieć się, czy Diana wciąż żyła. Pewnym krokiem ruszyła w stronę sali tronowej.
Pomieszczenie to wciąż kojarzyło się jej wyłącznie z Haroldem. Ile by dała, aby móc przywrócić go do życia! Gdyby wciąż tu był, nie musiałaby mierzyć się z tym wszystkim. Nie musiałaby walczyć z Dianą. Mogłaby raz jeszcze spróbować udowodnić mu, że jej miłość była szczera i warta odwzajemnienia. Mogłaby w końcu błagać, aby przyrzekł, że bez względu na to, co przyniesie przyszłość, ani jej, ani Jasperowi włos z głowy nie spadnie.
Teraz było już za późno nawet na to, by o tym rozmyślać.
Zgodnie z przypuszczeniami Arien, Trevor, dowódca gwardii, pełnił wartę przy królewskim tronie. Posiwiały już mężczyzna, rosły i potężny, był jednym z najlojalniejszych rycerzy Harolda. Ponad wszystko wielbił również Dianę – i właśnie to uczucie królowa zamierzała teraz wykorzystać.
– Trevorze, drogi przyjacielu! – zawołała, podchodząc do niego powoli.
Dowódca ukłonił się jej nisko.
– Moja królowo.
– Czy mi się wydaje, czy od lat nie było w Zimogrodzie zimy tak mroźnej i złośliwej?
– Możesz mieć rację, wasza wysokość. – W głosie Trevora pobrzmiewała dziwnie niepokojąca nuta, której Arien nie spodziewała się tam usłyszeć. Postanowiła jednak w ogóle się tym nie zrażać.
– Obawiam się, że właśnie przez to koszmary nie dają mi spokoju, drogi Trevorze.
– Pani, jeśli miałoby przynieść ci to ukojenie, z chęcią rozkażę zimie, aby opuściła nasze królestwo. Obawiam się jednak, że nie posiadam wystarczającej mocy, aby zmusić ją do posłuszeństwa.
Czy on z niej kpił? Nie, to niemożliwe. Przecież był tylko zwykłym śmiertelnikiem! Nie powinien być w stanie oprzeć się jej magii. A może po prostu była przewrażliwiona? Może zwyczajnie dawała się ponieść emocjom i widziała rzeczy, które wcale nie miały miejsca? Zaśmiała się cicho, udając, że rozbawił ją żart dowódcy.
– Och, Trevorze, drogi przyjacielu, gdyby wystarczyło, aby przegonić cień, który padł na nasze królestwo, nie wahałabym się ani chwili i sama przegnałabym tę zimę.
– Powiedz zatem, moja królowo, co takiego cię trapi, abym mógł ci pomóc.
– Podejrzewam, że w tej kwestii dzielimy nasze troski. – Spojrzał na nią spod krzaczastych brwi, a w jego oczach dostrzegła zwątpienie. – Bo czy nie martwią cię te nieustające eskapady naszych dzielnych żołnierzy, którzy zapierają się, że uśmiercą grasującego w lasach potwora?
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie to cieszy.
– Zatem domyślasz się już zapewne, z jakim rozkazem do ciebie przychodzę.
Trevor jeszcze raz się ukłonił, tym razem jakby nieco głębiej. Tak, musiało się jej przywidzieć. Była przecież zdecydowanie zbyt roztrzęsiona na trzeźwe myślenie. Straciła Zwierciadło i jedynego syna, miała prawo nie radzić sobie z odczytywaniem najprostszych emocji. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do dowódcy gwardii.
– Natychmiast każę im tego zaprzestać, moja królowo.
– Słucham?
– Bo przecież na tym ci właśnie zależy, czyż nie, moja pani? Dlaczego ci, od których należy przyszłość Zimogrodu, mają ginąć w śnieżnych zamieciach, skoro wszystko wskazuje na to, że żadnych potworów nie ma?
– Oczywiście, że są! – jęknęła Arien.
Jak to możliwe? Przez ostatnie miesiące Trevor zdawał się popierać te idiotyczne wyprawy, a teraz nagle chciał rozkazać, by je porzucono? Przecież tam ich zdaniem zginęła Diana! Czy nie zależało mu już, by odnaleźć cokolwiek, co zostało po ukochanej królewnie Zimogrodu? I dlaczego patrzył na Arien tak wyzywająco?
– Są w lesie czy w twoich koszmarach, wasza wysokość? – zapytał przeszywającym szeptem.
– Czy to jakakolwiek różnica? Nie wolno im przestać szukać! Muszą iść wszyscy, natychmiast!
– Moja pani, jeśli w lesie rzeczywiście czają się potwory, zima nie jest najlepszą porą roku, by z nimi walczyć. Jeśli natomiast potwory nawiedzają tylko twoje sny, to wybacz mi, moja królowo, ale cóż mogę na to poradzić?
– Chyba nie twierdzisz, że oszalałam?
– Ależ skąd, wasza wysokość.
– Może zatem wyrzekasz się swej lojalności względem Diany?
– Królowo, kochałem Dianę tak, jakby była moim własnym dzieckiem. Uczyłem ją władać mieczem. Pokazałem jej, jak strzelać z łuku. To przy mnie po raz pierwszy wsiadła na konia. Patrzyłem, jak dorasta i jak staje się przywódczynią. I wiem, że nigdy nie rozkazałaby swoim poddanym błądzić zimą po lesie.
– Była moją córką!
– Nie, moja królowo. Nie wiem, czym dla ciebie była, ale z pewnością nigdy nie uważałaś jej za swoją córkę.
– Jak śmiesz...!
– Jeśli impertynencja jest jedyną drogą, by powstrzymać cię przed posyłaniem moich ludzi na śmierć, to gotów jestem zaryzykować twoje humory.
Jej humory? O czym on mówił? Przecież nigdy nie dała mu odczuć nawet cienia swego gniewu. Jak on w ogóle śmiał odzywać się do niej w ten sposób? Odetchnęła głęboko, świadoma, że pomoc tego bezczelnego mężczyzny była jej potrzebna, ale gdyby tylko mogła, bez wahania pozbawiłaby go życia. Kto wie, może po prostu odłoży sobie tę przyjemność na później.
– Posłuchaj, Trevorze. Od tego zależy życie Jaspera, który jest teraz...
– Och, bez przesady – prychnął dowódca, ponownie zbijając Arien z tropu. – Owszem, wyglądał na bardzo osłabionego, gdy ostatni raz go widziałem, ale nie ma powodu, by panikować. Na pewno się rozpogodzi, gdy tylko wróci książę Kamal.
– Widziałeś go? – Arien rzuciła się na mężczyznę. Drżącymi dłońmi chwyciła poły jego munduru. – Kiedy to było?! Gdzie?!
– Kilka godzin temu. Powiedział, że musi zająć się tym wielkim zwierzęciem. Jak się ono nazywało? Słoń?
Arien omal nie osunęła się na podłogę. Ratowało ją wyłącznie to, że trzymała się szat Trevora. Spojrzała błagalnie na dowódcę gwardii i z przerażeniem rozpoznała malujące się na jego twarzy uczucie. Patrzył na nią dokładnie tak, jak Diana. Gardził nią! Gardził tak bardzo, że z każdą chwilą czuła się coraz mniejsza, coraz słabsza, coraz bardziej krucha.
– Muszę go znaleźć – wyszeptała, uśmiechając się nerwowo.
– Nie, moja królowo. Musisz się położyć. Obawiam się, że zaraziłaś się od naszego drogiego księcia.
– Niczym się nie zaraziłam – próbowała oponować.
– Więc może to po prostu starość? O, czyżbym widział pierwsze zmarszczki?
Wiedźma odskoczyła od niego jak oparzona. Zmarszczki? Nie mogła mieć zmarszczek. Więcej, jeszcze rano na pewno ich nie miała. A teraz ten bezczelny...
Prawda uderzyła w nią z mocą górskiej lawiny. Zwierciadło zostało stłuczone, Jasper uciekł, Trevor otwarcie nią pogardzał, a na jej twarzy zaczęły pojawiać się zmarszczki. Traciła moc. Nie było innego wyjaśnienia. Ale jak mogło do tego dojść? Co takiego właściwie się stało? Niespodziewanie przypomniała sobie śmiech, który usłyszała, gdy próbowała wezwać moc Zwierciadła.
– Wybacz mi, drogi Trevorze. Muszę... Muszę coś sprawdzić.
Doskonale wiedziała, że się łudzi. Mimo to postanowiła sprawdzić, czy Jasper rzeczywiście uciekł. Bo przecież dopóki na własne oczy nie zobaczy pustej zagrody słonia, wciąż będzie istniał promyk nadziei, że jej ukochany syn jednak nie porzucił swego dziedzictwa.
Biegnąc przez zamek ludu gardzącego pięknem, zamek, który przez kaprys młodzieńczego zauroczenia stał się jej domem, spoglądała w twarze sług i strażników. Szukała w nich śladów tego, co widziała w oczach Diany – pogardy, wyzwania i odzierającej ją z mocy obojętności. Czy jej się zdawało, czy rzeczywiście dostrzegała ich zalążki? Czy to dlatego nie poczuła, że Jasper złamał zaklęcie, które rzuciła na drzwi? Czy to dlatego nie potrafiła stwierdzić, czy przeklęte jabłko trafiło do ust tej, dla której było przeznaczone?
Zdyszana i drżąca od targających nią emocji, upadła na dopiero co zamiecioną posadzkę stajni. Legowisko słonia było puste. Po Jasperze nie został nawet ślad.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top