25.
Nie był w Żelazożebrach od trzech lat i zdążył już zapomnieć, jak cudowne było miasto Żelaznego Smoka. Te wszystkie wieże, iglice, kopuły i metalowe zdobienia wspomagane magią. A to tylko powierzchnia! Pod ziemią znajdowało się przecież drugie miasto, równie piękne, ale jeszcze bardziej tajemnicze. Podniósł dłoń i zatrzymał całą grupę na pięćdziesiąt kroków przed bramą.
– Poczekajcie tu. Muszę porozmawiać ze strażnikami – oznajmił, spoglądając wymownie na swoich braci. Niepokój w ich oczach mówił sam za siebie, ale co miał im powiedzieć? Jak miał ich pocieszyć? Czy nie rozumieli, że życie Diany znaczy teraz dla niego więcej niż jego własne?
– Może powinienem iść z tobą? – zaproponował nieśmiało Kamal, podnosząc na Zawieję spojrzenie zbitego psa. Zachowywał się tak przez cały czas i krasnolud zaczynał mieć dość tego wydelikaconego książątka. Jak i również tego, że Kamal najwyraźniej nie zamierzał odstąpić nieprzytomnej Diany choćby na krok. Właściwie był to pierwszy raz, gdy pomyślał o tym, by odejść od niej na dłużej niż chwilę.
Z jednej strony naprawdę chciał, aby Kamal w końcu zostawił Dianę. Ale z drugiej – co takiego książątko mogło zmienić? Jak mógł mu pomóc? Czy był w stanie powiedzieć strażnikom cokolwiek, co powstrzyma ich przed zabiciem Zawiei?
– Poradzę sobie sam – prychnął w odpowiedzi i strzelił wodzami konia, by jak najszybciej odjechać.
Cóż, najwyraźniej zmęczone długą podróżą zwierzę nie było w stanie poruszać się szybciej niż książę, który całą drogę siedział wygodnie na wozie.
– Proszę! Wiem, że mną gardzisz, i zapewne na twoim miejscu również byłbym nieufny, ale przecież widać jak na dłoni, że obawiasz się konfrontacji z twymi rodakami. Jeśli mogę powiedzieć im cokolwiek, co by ci pomogło...
Zawieja przerwał mu, podnosząc dłoń. Czy rzeczywiście nim gardził? Może odrobinę. Ale nie był na tyle głupi, by nie docenić propozycji pomocy, zwłaszcza że rzeczywiście obawiał się tego, co mogli z nim zrobić wartownicy. Doskonale pamiętał przysięgę, którą złożył zaledwie kilka lat temu.
– Mogą chcieć mnie zabić – wyznał niechętnie.
Kamal aż jęknął z przejęcia.
– Ale dlaczego? Po co mieliby to robić?
– Obiecałem, że nigdy więcej nie pokażę się w Żelazożebrach. A gdybym jednak to zrobił... Cóż, sam zgodziłem się na to, by mnie zabili.
– To idiotyczne!
– Uwierz mi, wtedy było to jedyne rozwiązanie.
– W takim razie... – Książę zawahał się, po czym oznajmił stanowczo: – W takim razie powiem im, że cię pojmałem i siłą zmusiłem, byś tu przybył, więc nie ponosisz żadnej winy za to, że tu jesteś. Jakby na to nie spojrzeć, moich ludzi jest więcej niż twoich, zatem powinno wypaść to wystarczająco przekonująco, nie sądzisz?
Zawieja nie miał pojęcia, czy powinien śmiać się, czy płakać. Dokładnie to samo zrobiła przecież Diana, by ocalić go przed konwojem. Może wcale nie byli tak różni, jak mu się do tej pory wydawało? No i Kamal był pełnoprawnym księciem. Z pewnością zdecydowanie bardziej nadawał się na męża dziedziczki Zimogrodu niż jakiś krasnoludzki wyrzutek.
– Jeśli chcesz rozegrać to właśnie tak, nie będę cię powstrzymywał. Ale jak wytłumaczysz to, że ja siedzę na koniu, a ty drepczesz obok?
– W takim razie rozkazuję ci zsiąść. – Rumieńce na jego policzkach były najlepszym dowodem na to, że nie wszystko jeszcze przemyślał. Najwyraźniej jednak nie zamierzał odpuszczać, bo jego głos zabrzmiał ostro, a w spojrzeniu dało się dostrzec determinację.
Zawieja postanowił, że nie będzie się z nim kłócił. Bez chwili zwłoki zeskoczył z konia i skłonił się lekko książątku. Chce się wykazać? Proszę bardzo, droga wolna. Poza tym, jeśli już miał komuś ustąpić miejsca u boku Diany, to wolał się przynajmniej upewnić, że nie zostawiał królewny z naiwnym nieudacznikiem. W głębi serca liczył też odrobinę na to, że Kamal jednak okaże się jednym wielkim rozczarowaniem, że przy konfrontacji z krasnoludami zdemaskuje się jako tchórz i głupiec.
Podążył za nim posłusznie i zaczął przyglądać się wartownikom. Czy był tam ktokolwiek, kto by go znał? To mogłoby im wiele ułatwić. Chwilę później omal nie roześmiał się głośno, rozpoznając kilka twarzy i nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Sam również został rozpoznany – Zadra wybiegła im na spotkanie, a tuż za nią szedł Grom.
Kamal zatrzymał się, gdy tylko Zadra znalazła się o niecałe pięć kroków przed nimi. Krasnoludzica również stanęła i dała znak swemu przybocznemu, by uczynił to samo.
– Pani – pozdrowił ją Kamal, nie dając się zwieść jej włosom zaplecionym tak, by przypominały brodę. – Chciałbym rozmawiać z dowódcą.
– JA jestem dowódcą – odwarknęła Zadra, a Grom sięgnął po broń.
– Och, to cudownie! – zawołał książę i ukłonił się tak nisko, że ze zdziwienia Zadra zapomniała o złości. – Pani! – podjął, gdy tylko się wyprostował. – Jestem Kamal Pranai, książę Złotogóry, i przybywam do Żelazożeber, aby na podstawie pokojowych traktatów między naszymi królestwami błagać o udzielenie pomocy mojej narzeczonej, Dianie, królewnie Zimogrodu.
Gdy Kamal ponownie kłaniał się Zadrze, ta z nieskrywanym przerażeniem spojrzała na Zawieję. Nie musiał nic mówić, wszystko wyczytała z jego pobladłej twarzy, ze zmarszczek wokół jego oczu, z drżenia jego dłoni.
– Niech to zaraza – wymamrotała. – Co jej jest?
– Została otruta przeklętym jabłkiem, pani – wyjaśnił cicho książę, a skrucha w jego głosie była tak jednoznaczna, że nie musiał już dodawać, iż miał w tym swój udział.
Zadra przygryzła dolną wargę. Zawieja nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że polubiła Dianę już w chwili, gdy królewna rzuciła jej wyzwanie. Jednak jej własne uczucia nie miały żadnego znaczenia, gdy wchodziły w drogę królewskim rozkazom.
– Nie mogę was wpuścić – wyszeptała z bólem. – Wasza książęca mość, to niewykonalne. Nie, gdy jest tu Zawieja.
– Dlaczego? – Kamal zaatakował ją swym niewinnym spojrzeniem i Zawieja niemal widział, jak serce Zadry topnieje.
– Pod groźbą kary śmierci nie wolno mu ani przekroczyć granic Żelazożeber, ani posiadać...
– A jeśli ich nie przekroczy?
– Wasza wysokość, nie do końca rozumiem, co takiego...
– Proszę nas aresztować.
– To idiotyzm.
– Przeciwnie. To jedyny sposób, by ocalić Dianę. – Choć drżał z przerażenia, nic nie wskazywało na to, by zamierzał się wycofać. Wprawdzie Zawieja chciał go przetestować, ale nie spodziewał się, że będzie pod tak wielkim wrażeniem. Może książątko wcale nie było aż tak żałosne, jak mu się początkowo wydawało? – Aresztuj nas. Zwiąż i zawlecz do więzienia. Zrób wszystko, co będzie konieczne, aby twój król przekazał Dianę w ręce swych najlepszych medyków. To jedyne, na czym mi zależy.
Zadra spojrzała błagalnie na Zawieję, zupełnie jakby liczyła na to, że krasnolud wyśmieje ów pomysł. Problem polegał na tym, że Zawieja naprawdę nie widział innego wyjścia. Jedyne, co mógł zrobić, to wzruszyć ramionami i oznajmić stanowczo:
– Zrób, co każe.
– Niech was zaraza! Grom, przygotuj kajdany, a potem zakuj wszystkich.
– Tak jest! – odkrzyknął wojownik i pobiegł do reszty swego oddziału.
– Mam nadzieję, że wiecie, co robicie – syknęła Zadra, no to do Zawiei, ni do Kamala.
– Ja też na to liczę – zaśmiał się książę nerwowo. Krasnoludzica pokręciła na to głową z politowaniem, ale Zawieja dostrzegł, że puściła Kamalowi oko.
Mogło być gorzej, mogło być znacznie gorzej. Zamiast z rękami skutymi za plecami mogli przecież skończyć brocząc krwią w przydrożnym rowie. Zamiast wleczeni ulicami Żelazożeber mogli zostać nabici na pale daleko poza granicami miasta. Nie, Zawieja nie zamierzał narzekać. Tym bardziej, że naprawdę stęsknił się za swym ojczystym miastem. Spomiędzy opadających na twarz włosów spoglądał na mijane budowle. Tyle lat! Czy mury obronne zawsze były tak grube? Kiedy kuźnia Berka dorobiła się przybudówki? Dlaczego stara kamieniczka, którą podziwiał jako mały chłopiec, zupełnie zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się piekarnia?
– Nie wychylaj się – syknęła Zadra, zmuszając go, by jeszcze bardziej pochylił głowę.
Pomimo jej starań, dziwny pochód złożony ze skrępowanych ludzi i siedmiu poturbowanych krasnoludów, nie mógł ujść uwadze mieszkańców Żelazożeber. Wystarczyło, aby rozpoznała ich choć jedna osoba, i całe miasto mogło pogrążyć się w chaosie. Zawieja wolał tego za wszelką cenę uniknąć. Nie chciał, aby ktokolwiek pomyślał, że wrócił po latach, aby odebrać władzę Żelaznemu Smokowi. Właściwie to wolałby, aby nikt nic o tym nie myślał.
– Zasłoń mnie – syknął do Kamala, który z otwartymi ustami podziwiał miasto. Na szczęście jego zaślepienie nie było aż tak silne, na jakie wyglądało, bo bardzo szybko doszedł do siebie i nie tylko stanął tak, aby Zawieja był mniej widoczny, ale i dał znać swoim podwładnym, by zrobili to samo dla reszty krasnoludów.
– Może powinieneś mi jednak powiedzieć, dlaczego nie wolno ci tu być – wyszeptał książę, wyraźnie zaniepokojony.
– Wydaje mi się, że im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie.
– To podłe! Przecież robię wszystko, żeby wam pomóc, a ty...
– A ja próbuję cię chronić. O tak, to takie bezduszne z mojej strony.
– Mógłbyś przynajmniej nie ironizować?
– Jedyne, na czym mi zależy, to utrzymanie cię przy życiu wystarczająco długo, żebyś mógł w końcu zabrać stąd Dianę i na zawsze zniknąć mi z oczu, więc z łaski swojej nie stawiaj oporu.
– Ale kiedy ja wcale nie...
Nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie stanęli u bram zamku. Zadra zamieniła kilka pospiesznych zdań z wartownikami, którzy z każdym jej słowem wyglądali na coraz bardziej zaniepokojonych. Zawieja wcale im się nie dziwił. Nie miał pojęcia, co sam by zrobił, będąc na ich miejscu.
– Dalej będziesz musiał radzić sobie sam – szepnęła krasnoludzica, odrobinę nieporadnie uścisnęła księcia i odeszła ze swoimi ludźmi.
Nie tylko wartowników było Zawiei żal. Kamal zrobił się chorobliwie blady, a gdy strażnicy kazali mu wejść do zamku, zachwiał się tak gwałtownie, że Zawieja przestraszył się, iż lada chwila straci przytomność.
– Tędy, wasza wysokość – ponaglił ich jeden z wartowników, spoglądając przy tym na Kamala z wyraźnym współczuciem.
– Proszę, uważajcie na wóz.
– Oczywiście, wasza wysokość.
Zawieja spojrzał na strzegącą go świtę księcia, a potem na swoich braci. Czy podjął dobrą decyzję? Może lepiej by zrobił, gdyby powierzył Dianę Kamalowi, a sam ze swą małą rodziną został w lesie. Nie miał żadnych wątpliwości, że książę podołałby temu zadaniu. Dlaczego w takim razie nie odpuścił? Dlaczego uparł się, by pomimo wszelkich zakazów jednak przybyć do Żelazożeber?
I dlaczego zastanawiał się nad tym teraz, gdy było już zbyt późno, by cokolwiek zmienić?
Gigantyczne żelazne drzwi do sali tronowej na krótką chwilę zatrzymały pochód. Wartownicy w absolutnej ciszy wpuścili ich do środka. W ich spojrzeniach Zawieja dostrzegł współczucie, domyślił się więc, że Żelazny Smok wiedział już o jego przybyciu. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Konfrontacja była nieunikniona. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to przebrnąć przez nią z godnością.
– Czyżbyś zapomniał o swoim przyrzeczeniu, drogi kuzynie?
Zawieja otworzył oczy, zadarł brodę i spojrzał dumnie na króla Żelazożeber. Słyszał dookoła mamrotanie swych braci, straży przybocznej księcia Kamala oraz ciche westchnienie samego księcia. Cóż, nic dziwnego, że nie spodziewał się podobnego obrotu spraw. Zapewne nieczęsto okazuje się, że mieszkający w lesie herszt społecznych wyrzutków tak naprawdę należy do królewskiego rodu. Powstrzymując cisnący się na usta uśmiech, złożył Żelaznemu Smokowi głęboki ukłon.
– Bynajmniej, mój królu.
– A zatem przyszedłeś tu wyłącznie po to, by pożegnać się z życiem.
– Sam je sobie odbiorę, jeśli takie będzie twoje życzenie po tym, jak mnie wysłuchasz.
– Skąd pomysł, że w ogóle zamierzam cię wysłuchać?
– Bo doskonale wiesz, że jedyne, co byłoby w stanie zmusić mnie do powrotu do Żelazożeber, to głęboka miłość do naszej ojczyzny oraz szacunek do ciebie, znacznie potężniejszy niż jakakolwiek moja przysięga.
Wyprostował się i spojrzał kuzynowi prosto w oczy. Z niemałym smutkiem dostrzegł okalające je siateczki zmarszczek. Dzięki płynącej w jego żyłach krwi elfów Żelazny Smok starzał się znacznie wolniej niż zwykły krasnolud, nie zmieniało to jednak faktu, że był już w bardzo dojrzałym wieku. I, o ile Zawieja posiadał aktualne informacje, wciąż nie doczekał się potomka. Niech to zaraza. Naprawdę nie chciał myśleć, co sam by zrobił na miejscu kuzyna.
Na twarzy króla Żelazożeber odmalowało się strapienie. Wiele lat temu, gdy Zawieja był tylko małym krasnalem, Smok wszędzie go ze sobą zabierał. To on nauczył Zawieję władania zaklętą bronią. To on opowiedział mu o dobrej elfiej królowej. I to on odepchnął Zawieję, gdy jego pierwsza żona zmarła przy porodzie, zabierając ze sobą następcę tronu. Gdy i druga królowa nie donosiła ciąży, wśród krasnoludów zaczęła krążyć plotka, że Żelazny Smok nie był godzien być królem. Niespodziewanie coraz więcej możnych spoglądało przychylnym okiem na Zawieję, wtedy co prawda jeszcze bardzo młodego, ale ich zdaniem niezwykle obiecującego.
Wtedy właśnie Zawieja zrozumiał, że jeśli nie udowodni swemu królowi, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, pewnego dnia będą zmuszeni stoczyć walkę o władzę. Dlatego złożył przysięgę, że nigdy nie wróci do Żelazożeber, że nigdy nie zwiąże się z kobietą i że jego życie należy wyłącznie do Żelaznego Smoka.
– A zatem mów – polecił król, wzruszając przy tym ramionami. W jego głosie pobrzmiewały rezygnacja i wyrzuty sumienia. Gestem dał swym nieproszonym gościom znak, aby dołączyli do niego przy stole, od którego najwyraźniej zmuszony był odejść.
Zawieja westchnął głęboko, szarpnął skutymi rękami i już miał coś powiedzieć, w tym jednak momencie Kamal wybuchł. Chyba nikt, nawet jego żołnierze, się tego po nim nie spodziewał, bo wszyscy zamarli.
– Zamierzacie tak po prostu usiąść do stołu?! Czy wyście oszaleli? – krzyknął załamującym się głosem.
– Młody człowieku, kim ty właściwie... – zaczął Żelazny Smok, ale nie dane mu było dokończyć.
– Jestem Kamal Pranai i jestem księciem Złotogóry. A kobieta, która leży tam, na wozie, to Diana zwana Śnieżką, przyszła królowa Zimogrodu i moja narzeczona. Jeśli natychmiast nie udzielicie jej pomocy, umrze, a wtedy nic nie powstrzyma wiedźm przed inwazją.
– Wiedźmy? – Żelazny Smok zamarł w pół kroku. Odwrócił się znów ku Zawiei, nawet nie ukrywając swojego przerażenia. – Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że chodzi o wiedźmy?
– Błagam o wybaczenie, wasza wysokość, ale...
– Książę Kamal ma rację. Nie mamy czasu na żadne „ale".
Zawieja z niedowierzaniem potrząsną głową, obserwując, jak jego kuzyn posyła służących po wszystkich królewskich medyków, każe przygotować Dianie specjalną komnatę, a potem pogrąża się w rozmowie z książątkiem. Spodziewał się, że przez wiele godzin będzie musiał przekonywać Żelaznego Smoka, iż Śnieżka zasługuje na jego pomoc, że zagrożenie ze strony wiedźm było jak najbardziej realne.
Ale z drugiej strony spodziewał się również, że zostanie stracony, gdy tylko padnie na niego wzrok króla.
Zamiast podnieść go na duchu, spostrzeżenia te tylko napełniły jego serce kolejnymi obawami. Co takiego się wydarzyło, że niegdyś porywczy i bezlitosny władca Żelazożeber stał się tak potulny i skory do współpracy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top