12.

To, co powiedziała Zawiei o stanie ich zapasów na zimę, było najszczerszą prawdą. Łącznie z tym, że gdy tylko spiżarnia będzie pusta, poszuka nowej kryjówki. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała siedzieć z założonymi rękami i czekać na głód. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z krasnoludami jej szanse na przeżycie znacząco się zwiększały, a skoro nawet Zawieja zaczął być dla niej na swój sposób miły, to nie widziała powodu, by rezygnować z gościnności swoich małych gospodarzy.

Dlatego właśnie codziennie zrywała się o świcie, przygotowywała śniadanie swoim nowym braciom i wysyłała ich do pracy. Gdy tylko zniknęli jej z widoku, biegła do obory, doiła krowę i zbierała jajka od niemal tuzina kur, a swoje zdobycze zanosiła do spiżarni. Potem chwytała za jesionowy łuk, oporządzała konia, zaprzęgła go do niewielkiego wozu i ruszała do lasu na polowanie.

Coraz lepiej orientowała się w okolicy, dzięki czemu coraz sprawniej szło jej rozkładanie pułapek. Starała się nie rozstawiać ich w okolicach, w których widziała samice z młodymi, ale bardzo rzadko pozwalała sobie na wybrzydzanie. Osiem osób. Z czego siedem to rosłe krasnoludy, które potrafiły zjeść dwa razy więcej niż ona. Owszem, gdy przyjdzie zima, zapewne zrezygnują z pracy, ale nadal – musiała wyżywić osiem osób.

Zeskoczyła z konia, gdy tylko zauważyła ślady krwi przy jednej z pułapek. Choć wynalazki Mordy i Szczerby zazwyczaj działały bez zarzutów, czasem zdarzało się tak, że zwierzę jedynie kaleczyło się o ostrza, a potem uciekało w panice. Tak też zapewne było i w tym przypadku. Palcami zbadała mokrą od czerwonej cieczy ściółkę i świeżo zdrapaną korę drzewa.

Cmoknęła na konia i poprowadziła go za uzdę. Najprawdopodobniej miała do czynienia z młodym jelonkiem, który był teraz nie tylko wycieńczony, ale i rozwścieczony. Musiała go jak najszybciej znaleźć i skrócić jego męki. Na szczęście krwawy ślad był wyraźny i bardzo szybko zaprowadził Dianę do niewielkiego brzozowego młodnika, w którym skryła się jej ofiara.

Jelonek poderwał się, gdy tylko usłyszał, że ktoś się do niego zbliża. Nie wykonał jednak żadnego dodatkowego ruchu, bo zbyt wiele wysiłku kosztowało go utrzymanie równowagi. Jego tylna prawa raciczka nie dotykała podłoża i ociekała krwią.

Diana nie zwlekała ani chwili. Sięgnęła po łuk, nałożyła na niego strzałę, naciągnęła cięciwę i wymierzyła tak, by zapewnić zwierzęciu jak najszybszą i jak najmniej bolesną śmierć. Jelonek zdawał się tylko na to czekać. Pokornie pochylił łeb i przyjął strzałę.

Podbiegła do niego, gdy tylko znieruchomiał. Sięgnęła po sztylet i dla pewności zadała mu szybkie pchnięcie między żebra.

– Dziękuję, kochany – szeptała przy tym, wolną dłonią głaszcząc jego mięciutką sierść i obserwując, jak blask znika z jego wielkich łagodnych oczu. – Dziękuję za twoją ofiarę. Przyrzekam, że nie pójdzie na marne.

Każdemu zabitemu zwierzęciu składała tę samą obietnicę. To samo robił jej ojciec, tłumacząc przy tym Dianie, że wszystkim zwierzętom i roślinom należy się szacunek. „To one dają nam życie" – mawiał z takim namaszczeniem, jakby od zrozumienia tej zależności miało zależeć absolutnie wszystko. Kto wie, być może zależało.

Niestety, jelonek był jej największą zdobyczą tego dnia. Oprócz niego udało się jej upolować jeszcze trzy kaczki i jedną kuropatwę, a z pułapek zebrać cztery króliki. O ile dni przedłużało to ich egzystencję? Dwa? Trzy? Jęknęła przeciągle, zabierając się do oporządzania zwierzyny i szykowanie obiadu. Część mięsa peklowała w beczkach z solą. Większe kawałki przygotowywała do wędzenia. Z sadła i co tłustszych skrawków robiła smalec ze skwarkami.

W momencie, w którym postanowiła przygotować na obiad duszone podroby z chrzanem, który kilka dni wcześniej udało się jej wykopać na pobliskiej polanie, dopadło ją zwątpienie.

Dlaczego to wszystko robiła? Była przecież królewną! Niczym sobie nie zasłużyła na to, by usługiwać jakimś prostackim krasnoludom. Spojrzała na swoje dłonie. Przez treningi, które odbywała od najmłodszych lat zawsze, były nieco stwardniałe, ale teraz nie mogła ich nawet domyć, paznokcie miała połamane, a kilka krwawych ran zaczynało ropieć. A to przecież były tylko dłonie. Jej stopy przez zimno i nadmierny wysiłek od niemal tygodnia przypominały dojrzałe śliwki. Włosy związywała w warkocz, choć z każdym dniem stawało się to coraz trudniejsze, bo nie miała grzebienia, a nie chciała pytać Zawiei o podobne drobnostki. A nawet jeśli już o coś miałaby prosić, zdecydowanie bardziej zależałoby jej na nowej sukience albo dwóch. Wprawdzie zdołała uszyć sobie prostą spódnicę i fartuch, ale coraz bardziej męczyła ją myśl, że jeśli nie zdobędzie ubrań na zmianę, stanie się doskonałą ofiarą dla wszy. Gdy tylko mogła, przebierała się w skórzaną zbroję, w której wybrała się na polowanie z Garedem, ale to tylko potęgowało tęsknotę za pięknymi sukniami, które nosiła w Zimogrodzie.

Kogo właściwie chciała oszukać? Była zupełnie nieprzygotowana do podobnego życia. Owszem, ojciec bardzo się starał, by potrafiła poradzić sobie w każdych warunkach, ale świadomość, że być może będzie zmuszona spędzić z krasnoludami długie miesiące, a w tym wyjątkowo srogą zimę, zwyczajnie Dianę przerażała.

Może było jeszcze jakieś inne rozwiązanie, coś o czym do tej pory nie pomyślała? Jakieś zaprzyjaźnione królestwo, które mogłoby zapewnić jej schronienie? A gdyby tak udała się do Wysoczyska? Dlaczego rodzina jej matki miałaby odmówić Dianie pomocy? To wprawdzie bardzo daleko, a musiałaby jeszcze nadłożyć drogi, by ominąć Zimogród szerokim łukiem, ale gdyby udało się tam jej dotrzeć, byłaby nie tylko bezpieczna, ale i znów traktowano by ją tak, jak na to zasługiwała. Nigdy więcej prania koszul. Nigdy więcej gotowania.

Rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi.

– Kto tam? – spytała głosem zachrypniętym od tłumionego płaczu.

– Panienko, błagam, pomóż starej kobiecie!

Diana podniosła się powoli i ostrożnie podeszła do drzwi.

– Kim jesteś? I co tu robisz? – zapytała, zastanawiając się, kto taki mógłby zawędrować aż tak daleko od jakiejkolwiek osady. Jej samej się to udało, ale co tak głęboko w lesie miałaby robić staruszka?

– Jestem wędrowną handlarką, panienko! Zgubiłam drogę i kończy mi się jedzenie. Z daleka poczułam zapach twych potraw i pomyślałam, że ktoś, kto tak wybornie gotuje, nie odmówi starej handlarce pomocy.

Powinna ją przepędzić. Albo najlepiej zabić. Skoro kończyło się jej jedzenie, nie miała nic, co mogłoby się Dianie przydać. Mogła też być szpiegiem wysłanym przez Arien. A zatem...

Diana z wahaniem uchyliła drzwi i jej oczom ukazała się pomarszczona i schorowana kobiecina, na twarzy której rozkwitł szeroki i ciepły uśmiech. W niczym nie przypominała Arien, ale czy to mogło o czymkolwiek świadczyć? Zerknęła przez ramię starowinki i krytycznym wzrokiem zmierzyła zaprzężony w osiołka wóz.

Westchnęła głęboko.

– Nie mogę cię wpuścić do środka. Ale jeśli chwilę poczekasz, przyniosę ci coś do jedzenia.

– Dziękuję, kochanie – zawołała staruszka, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać.

Miseczka duszonych podrobów, kiszony ogórek i pajda posmarowanego smalcem chleba zdawały się aż nazbyt obfitym posiłkiem dla zupełnie obcej osoby. Diana nie mogła jednak opędzić się od myśli, że to tylko starsza kobieta szukająca drogi i pomocy. W pewnym sensie znajdowała się w dokładnie takiej samej sytuacji, co sama królewna zaledwie kilka tygodni wcześniej. Po chwili namysłu Diana sięgnęła po kawałek wędzonej kiełbasy i nieco czerstwy bochenek chleba.

– Proszę – oznajmiła, otworzywszy drzwi. – To na teraz, a to na potem. – Wręczyła staruszce parującą miseczkę, a zawiniątko z chlebem i wędzonką położyła na schodach. – Gdy pani skończy, niech się pani uda tam. – Palcem wskazała kierunek. – Powinna pani dotrzeć do głównej drogi. Stamtąd już sobie pani poradzi, prawda?

– Och, tak, tak, dobre dziecko! Dziękuję! Ratujesz mi życie!

Diana pokiwała tylko głową, obserwując uważnie, jak kobieta zajada się mięsem i zlizuje smalec z sękatych palców.

– Będę musiała ci się jakoś odwdzięczyć za pomoc.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Przeciwnie, moje dziecko. Ludzie są coraz bardziej nieufni i coraz rzadziej sobie pomagają. Dlatego dobre uczynki trzeba wynagradzać. A ja akurat mam coś, co może się spodobać takiej młodej damie jak ty.

– Niczego mi nie potrzeba.

– Na pewno? Może jednak chociaż rzucisz oczkiem na moje tkaniny? Mam taki śliczny fartuszek. O, i ten gorsecik!

Staruszka poderwała się i podreptała do swego wozu. Z toreb i kufrów zaczęła wyciągać wymieniane przedmioty. Diana chciała ją powstrzymać, ale towary handlarki prezentowały się naprawdę pięknie. I czy właśnie o tym nie myślała? To nie mógł być przypadek. Jej błagania zostały wysłuchane i głupotą byłoby nie skorzystać z propozycji staruszki.

– Chyba przyda mi się nowy fartuch – przyznała, sięgając po śliczny wyszywany w kwiaty materiał.

– O, nie! Pozwól mi go dopasować – zawołała staruszka z zachwytem. Zgarnęła Dianie fartuszek sprzed nosa i sprawnie pomogła go dziewczynie założyć. – I jak?

– Szkoda, że nie mam lustra – westchnęła Diana. Co z tego, że będzie miała piękny fartuch, skoro i tak zobaczą ją tylko krasnoludy, a większość czasu i tak spędzi w nim w kuchni? – Nie, to chyba nie...

– Wyglądasz pięknie! – przerwała jej handlarka. – Ale czegoś mi brakuje. Hmm, a może... Co powiesz na ten gorsecik?

Staruszka wyciągnęła ze sterty ubrań prosty gorset z czarnej skóry. Nie wydawał się przesadnie piękny, ale Diana doszła do wniosku, że to jego największa zaleta. Posłusznie uniosła dłonie i pozwoliła handlarce zacisnąć go sobie wokół talii. Momentalnie nabrała przekonania, że jej piersi są większe, biodra krąglejsze, a cała sylwetka bardziej smukła. A jednak coś było nie tak.

– Czy nie jest zbyt mocno zaciśnięty? – zapytała Diana, delikatnie muskając palcami czarną skórę.

– Nie, nie, nie! Jest nawet odrobinę zbyt luźny. Gdybym zacisnęła go jeszcze odrobinę mocniej, żaden mężczyzna by ci się nie oparł. A taka piękna dziewczyna na pewno ma kogoś, komu chciałaby się podobać, prawda?

Diana już miała zaprzeczyć, niespodziewanie jednak pomyślała o Zawiei. Czy chciała mu się podobać? Może troszeczkę. Z pewnością chciała mu choć odrobinę zaimponować, a najwyraźniej wszystko, co robiła do tej pory, nie było dla przywódcy krasnoludów wystarczająco spektakularne. Wątpiła jednak, aby mocniej zaciśnięty gorset w jakikolwiek sposób jej pomógł. Nie, ani Zawieja, ani żaden z jego przybranych braci nie wydawał się na tyle głupi, by zwracać uwagę na podobne idiotyzmy.

– Chyba nie... – zaczęła Diana, ale dokładnie w tym momencie handlarka z całej siły pociągnęła za tasiemki.

– Jeszcze tylko trochę – syknęła głosem zupełnie pozbawionym niedawnej słodyczy. – Jeszcze trochę. I jeszcze.

Z każdym jej słowem gorset zaciskał się coraz bardziej. Diana spróbowała się odwrócić, by sięgnąć za siebie ręką i odepchnąć staruchę, ale udało się jej osiągnąć tylko tyle, że upadła na ziemię, boleśnie obijając bark, łokieć i biodro.

– Przes...! – zaczęła, ale zabrakło jej powietrza. Zdołała jednak spojrzeć na swego oprawcę.

Nic nie zostało ze starej handlarki. Nad Dianą pochylała się doskonale piękna, lśniąca niczym złoto wiedźma, z włosami mieniącymi się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.

– Jeszcze tylko trochę! Jeszcze tylko...

Potem była już tylko ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top