Margarita
Mężczyźni w celi darli się coraz bardziej, co w konsekwencji doprowadzało Anastazję Natallyę Arsjeniewą do białej gorączki. W pewnym momencie przeciągnęli strunę i prokuraturówna zaczęła poważnie myśleć nad zastrzeleniem dwójki płatnych morderców. Na całe szczęście, od możliwych czynów karalnych wybawił ją chrzęst opon na podjeździe. Policja. Cudownie.
- Witamy, porucznik Andrzej Warlak, starszy posterunkowy Krzysztof Smutny. Podobno wczorajszego wieczoru na teren pani posesji wtargnęli dwaj uzbrojeni mężczyźni.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mundurowych i poprowadziła ich do biblioteki.
- Zawiadomiłam was dopiero dzisiaj, bo przez całą noc ich maglowaliśmy. Pozostałości po mafii dojlidzkiej - dodała, prowadząc ich do bloku cel. - Mieli za zadanie nas wykończyć, a ściślej mówiąc mnie, ale nie spodziewali się, że mogę mieć broń. Panowie zostali poinformowani o statusie naszej rodziny w oczach prawa? - Smutny kiwnął głową. - Ci dwaj prawdopodobnie mają kontakt z osobami z mafii Skobacha, które nie zostały aresztowane. Są wasi.
Fałszywi agenci rzucili się na kraty, jednak widok policji, tej prawdziwej, skutecznie ich usadził. Skuli ich i wyprowadzili.
- Ty mała ruska dziwko! Takie, jak ty nie powinny wyłazić poza burdel! Tam jest wasze miejsce!
Zignorowała, dzisiejszy poranek był dla niej początkiem nowego śledztwa, około południa miał przyjechać Janukowycz ze swoją najmłodszą córką, jeśli dobrze zrozumiała z wyjaśnień Klaudii, to ten podchodzący pod sześćdziesiątkę sympatyczny patolog miał trzy byłe żony, a z każdą z nich dziecko, córkę. Klaudia, lat dwadzieścia jeden, była najstarsza, Wiktoria, lat dwanaście, średnia, a Roksana, lat dziewięć, była najmłodsza. Kiedy tylko Leonardo dowiedział się o całym zajściu, natychmiast chciał przyjechać, ale praca zatrzymała go do rana w Białymstoku. Mieli kolejnego truposza związanego z Anubisem. Swoją drogą, to ten facet, podobno najlepszy zabójca we wschodniej Polsce, działał na nią jak płachta na byka. Jak tylko dopadnie tego pieprzonego skurwysyna, to rozwali mu łeb. Nie będzie się oglądała na swoją, zwykle spokojną, naturę, po prostu złapie go za włosy i zacznie uderzać jego głową o brzeg kamiennego blatu, najpierw pojawi się odrobina szoku, później zacznie krzyczeć, a ona nadal będzie walić, skóra zacznie się zdzierać, odłamki kości czaszki wbiją się w mózg, którego szara masa wypłynie na jego twarz. Otrząsnęła się z z tych jakże przyjemnych i prawdopodobnych wizji i weszła do kotłowni. Cisza, spokój, tylko koty ganiały się kuchni. Cudownie.
* * *
To był czysty przypadek, że tamtego wieczora spotkał bratanicę szefa. Zobaczył seksowną laskę, chciał się zabawić, ta zaczęła stawiać opór, więc wyjął nóż, a wtedy przylazła druga babka i musiał się zmywać. Dopiero w domu zorientował się, że chciał przelecieć bratanicę szefa. Jak mógł być taki nieostrożny...
Nie. Dosyć. Nie będzie się tłumaczyć, szef jest już martwy, nic mu nie zrobi. Teraz tylko musiał zemścić się na Arsjeniewej. Dowiedział się, że tamta dwójka obiboków właśnie została zgarnięta przez gliny. Gamonie. On działał już dziesięć lat i nigdy nie był nawet podejrzany. Niech siedzą sobie w pierdlu, byleby tylko nie podali jego rysopisu.
- Szefie, spotkanie z kontrahentami o pierwszej.
Spojrzał na chudego sekretarza, spadek po szefie. Miał ochotę zakląć, ale się powstrzymał, po prostu kiwnął głową i odprawił go nerwowym gestem. Zabije go. Jak tylko skończy z tą ruską szmatą.
* * *
- Ruska dziwka?! Tak cię nazwali?! Kurwa mać, niech no ja ich dopadnę! Przez rok ich nie znajdą, a i tak rodzona matka ich po zwłokach nie pozna!
- Tato, spokojnie. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Przemaglowałam ich, trzymałam na muszce, spędzili noc w celi z szczurami. Wiem nawet, kto ich nasłał. Naprawdę, tato, daj już spokój.
- Ale nazwali cię ruską dziwką! Ta zniewaga krwi wymaga!
- Tato, nie jesteś Mickiewiczem. A poza tym...
- Nie będą nazywali tak obraźliwie mojej córki!
- Co nie zmienia faktu, że nie ma w tym ani krzty prawdy. Nie jestem ani ruską, ani tym bardziej dziwką. A burdelu na oczy nie widziałam, chyba że masz na myśli burdel w kuchni w twoim mieszkani.
- Zabiję, zakopię i co noc będę tańczył na ich grobie!
- Tato, halo? Słuchaj, ja się rozłączam.
- Powyrywam im języki, przyszyję z powrotem, a potem znowu powyrywam!
- Rozłączam się, tato. Ściskam ciepło, pa pa.
- Spalę na stosie...!
Anastazja Natallya Arsjeniewa odłożyła telefon na szafkę nocną i wybuchła śmiechem. Ojciec po prostu ją rozbrajał, szczególnie, gdy się złościł. Rymował, klął i wymyślał różnorodne tortury. A swoją drogą, to ciekawe, skąd się dowiedział o tych obelgach. Pewnie któryś z policjantów mu opowiedział. Następnym razem odurzy więźniów i dopiero wtedy wezwie gliny. Ech, ale co się stało, to się nie odstanie.
Wstała z łóżka, zasłoniła okna, wyłączyła interkom. W salonie siedział jeszcze Janukowycz z córkami, dyskutowali głośno. Nie przeszkadzało jej to, następnego dnia na jej biurku miał znaleźć się wstępny raport w sprawie próby gwałtu na Wiktorii, na popołudnie umówiła się z dentystą na zakładanie licówek. Nie mogła się tego doczekać.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na sypialnię, położyła się w ciemnej pościeli, zgasiła lampkę. Cisza, przerywana tylko szczekaniem psów, zaległa w jej uszach. W mieście nigdy nie miała okazji takiej usłyszeć, zawsze brzmiały tam klaksony, krzyki i głośna muzyka. A tutaj... Wspaniała cisza... Błoga... Cudowna...
Nagle jej wspaniały stan przerwały kocie wrzaski. Najpierw cienkie miauknięcie, potem grubsze, dźwięk pazurów na panelach, aż w końcu rozbijanej szklanej materii. Zerwała się, zapaliła światło.
- Einstein! Theresa! Spokój!
Kolejne miauknięcie, chwila ciszy. Położyła się z powrotem, próbując zasnąć. Liczyła barany, jednak przerwał jej dźwięk kolejnego tłuczonego przedmiotu.
- Einstein! Do diabła! - Złapała kocura na ręce i wyniosła go do łazienki, zamknęła drzwi. - Theresa, łóżko! Pobiliście doniczkę ze storczykiem! I szkatułkę z kosmetykami! O wy...
* * *
Rodzina Janukowyczów dusiła się ze śmiechu, słysząc gniewem krzyki Anastazji. Te koty wiedziały, co robiły. Na dole została tylko czarna kotka, którą bardzo polubiła Roksana. Oni nigdy nie mieli zwierząt, a tutaj od progu widać i słychać było kocięta. Leonardo wiedział, że jego mała Wiktoria została ranna, o mało nie zgwałcona, ale najważniejsze było dla niego to, że żyje. Zerknął na zegarek i zrobiło mu się zimno.
- Dziewczęta, do łóżek! Już po północy!
Teatralny jęk zawodu. Kochał te trzy złośnice.
____________________
Houk!
Komentarze, raz - dwa! Inaczej nie będzie następnego rozdziału!
Wasz robocik,
J.M.Vector.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top