Rozdział 9 "Przymknij się, Shacklebolt"

Trigger warning: opis przemocy

*****

Czwarty dzień od porwania Ginny był dniem, wyznaczonym na misję ratunkową.

Choć Potter i młody Weasley nalegali, by aurorzy udali się z nimi do Malfoy Manor od razu po otrzymaniu listu od tajemniczego M, dostali stanowczą odmowę i zakaz robienia tego na własną rękę.

- Choć niechętnie, ale muszę się zgodzić z aurorami - mruknęła cicho Hermiona, jakby bojąc się, że ściągnie na siebie gniew Weasley'ów.

- Ja także - poparł ją Artur, ku niezadowoleniu syna. - Lepiej, żeby cała akcja odbyła się jutro, gdy będziemy dobrze przygotowani niż dziś i skończyła się niepowodzeniem. Nie możemy ryzykować. Jeśli dziś by nam nie wyszło, na pewno przenieśli by się w inne miejsce, a Ginny... Cóż, podejrzewam, że nie skończyło by się to zbyt kolorowo.

Harry i Ron nie byli przekonani do tych tłumaczeń, ale nie mieli wyboru. Z decyzji samego Shacklebolta, który dobrze znał ich temperament, byli pod stałą kontrolą aurorów, aby na pewno nie ruszyli po Ginny w pojedynkę. Ta misja była zbyt ważna, by ryzykować.

- Potter, Weasley, musicie zrozumieć, że nie zawsze jesteście bohaterami. Czasem musicie odpuścić - powiedział ostro Kingsley, uderzając pięścią w blat biurka. - Ta misja jest wyjątkowo ważna. Nie tylko ratujemy pannę Weasley, ale łapiemy też pięciu zbiegów z azkabanu i aresztujemy Lucjusza Malfoy'a, który wcześniej jakimś cudem dał radę wybronić się przed Wizengamotem.

- I z tego powodu będziecie ryzykować życie mojej siostry? - oburzył się Ron, wstając z krzesła, na którym siedział. - Tak się składa, że przez ostatnie lata przestałem ufać ministerstwu. I wybacz mi, Kingsley, ale to zawsze Harry, ja i Hermiona ratowaliśmy wam tyłki, a nie na odwrót. Byłeś w starym Zakonie, wiesz jak to wyglądało. I nie mydl mi oczu jakimiś historyjkami o tym, że teraz będzie inaczej.

Harry siedział w ciszy, jakby w ogóle go tam nie było. Był tam ciałem, ale nie umysłem. Oczami wyobraźni widział Ginny, jak siedzi w jakimś obskurnym miejscu, gdzie dzieje jej się krzywda, a to raniło go bardziej niż jakakolwiek fizyczna tortura.

- Potter, może ty coś powiesz - Kingsley chwycił go za ramię, jakby był jego ostatnią deską ratunku. - Przecież rozumiesz, że czasem nie warto było działać pochopnie. Pamiętasz, jak było z Syriuszem i...

- Przymknij się, Shacklebolt - warknął przez zaciśnięte zęby, strącając jego dłoń ze swojego ramienia. Podniósł się z krzesła, oparł dłonie na biurku i wlepił wzrok w nowego Ministra Magii. - Prawda jest taka, że przy Syriuszu i tak nikt nie kiwnąłby palcem, bo był zbiegiem i wszyscy mieliście go w poważaniu. Żałuję do dziś tego dnia, każdej decyzji, którą wtedy podjąłem - choć zaczął krzykiem, na końcu niemal szeptał, wlepiając nieobecne spojrzenie w coś nad głową Kingsleya - Więc dobrze, zróbmy po twojemu. W końcu i tak nas pilnujecie - parsknął żałośnie -  Ruszamy po Ginny jutro i odbijemy ją. Ale przysięgam, na samego Merlina, że jeśli się okaże, że ten jeden dzień zwłoki będzie miał dla niej konsekwencje to osobiście wysadzę ministerstwo w powietrze.

*****

Kolejny dzień tortur zaczął się gorzej niż poprzednie. Głównie przez to, że była tak wykończona.

Carrow przyszedł po nią, kopnął ją w brzuch i kazał wstać. Kiedy nie była w stanie tego zrobić, szarpnął ją za włosy, podnosząc do pozycji stojącej. Kiedy jednak zauważył, że Ginny faktycznie nie była w stanie samodzielnie dojść na górę - przeniósł ją tam za pomocą zaklęcia.

- I co, już nie jesteś taka cwana? - szydził, idąc obok lewitującej dziewczyny. - Nie wierzgasz się, nie plujesz jadem... Słabiutko.

Nie odezwała się. Po pierwsze, dlatego że obiecała młodemu Malfoy'owi, że nie będzie ich prowokować. Po drugie, bo po prostu nie miała siły.

Łzy bólu mimowolnie tkwiły w kącikach jej oczu, a w ustach czuła posmak krwi. Kiedy Carrow zdjął z niej zaklęcie, pozwalając, by upadła na ziemię poczuła również silny, tępy ból w żebrach.

- Coś ucichłaś - parsknął Lucjusz, stając nad nią. Zaklęciem zakrył jej oczy. - Dziś pomoże nam ktoś wyjątkowy. Spodoba ci się. Wreszcie będziesz użyteczna.

Ginny nie rozumiała co to znaczy, dopóki nie usłyszała w swojej głowie głosu młodego Malfoy'a. Było to tak dziwne i niespotykane, że aż sapnęła.

Słuchaj mnie uważnie. Zaraz udam, że rzucam klątwę, a ty masz udawać najlepiej jak umiesz, że cierpisz katusze. Od tego zależy życie nas obu. Nie spieprz tego. 

- Do dzieła - ponaglił syna Lucjusz. Ginny zrozumiała, że opaska była po to, aby w razie jakby udało jej się przeżyć nie mogła powiedzieć aurorom o obecności Draco. Lucjusz może i był złym człowiekiem, ale na swój własny, przerażająco pokręcony sposób starał się być dobrym ojcem. 

Przy zakrytych oczach ciężko jej było zorientować się w sytuacji. Nie wiedziała, jak wiarygodnie udawać trafienie klątwą. Nie była przygotowana na taki scenariusz. Leżała na zimnej podłodze, niemalże na wznak, a otaczała ją tak głucha cisza, że przez chwile myślała, że umarła.

- Crucio! - krzyknął nagle Draco, ale ona nic nie poczuła. Przypomniały jej się słowa Harry'ego, że aby klątwa zadziałała trzeba było naprawdę tego chcieć. Malfoy nie chciał jej skrzywdzić, więc zaklęcie nie zadziałało. - Crucio!

Spięła się i krzyknęła. Nie było to wielkim wyczynem, bo kiedy napięła mięśnie to wszystkie obolałe miejsca faktycznie zaczęły ją boleć. Krzyk był ujściem tego bólu. 

Ciężko jej było określić, ile trwał ten teatrzyk, w którym niechętnie grała główną rolę, ale z pewnością nie dłużej niż dziesięć minut, kiedy usłyszała oschły głos Lucjusza.

- Stop - syknął. Przestała krzyczeć kilka sekund później, nie będąc pewna, co ma zrobić. - To był jakiś początek, chociaż liczyłem, że jesteś lepiej wytrenowany. Teraz coś innego - dźwięk kroków był coraz głośniejszy, Malfoy musiał być blisko niej. - Diffindo!

Syknęła, gdy zaklęcie tnące rozcięło jej policzek, a krew spływała po jej twarzy zalewając usta. 

- Teraz ty. 

Tego nie dało się oszukać. Zaklęcie tnące było szybkie, a jego efekty było widać gołym okiem. Jeśli Draco nie chciał wydać się podejrzany musiał to zrobić. Wstrzymała oddech.

- Diffindo! - młody Malfoy krzyknął bez zawahania, celując w jej brzuch. Klątwa rozcięła fragment jej skóry. 

- Celuj w ręce - pouczył chłopaka Avery, a przynajmniej tak jej się zdawało. 

- Diffindo!

Kolejne rany pojawiały się na jej rękach. Każda była mała, ale ostra jak brzytwa. 

- Nie tak - tym razem była pewna, że usłyszała głos Alecto. - Tnij wzdłuż żył, wtedy szybciej krwawią. 

Kolejne cięcie było bardziej precyzyjne, głębsze i wolniejsze niż pozostałe. 

- W ten sposób - poinstruowała go, a Ginny zaczęło kręcić się w głowie od utraconej krwi. Zrobiło jej się zimno. 

Przez pewien czas rzucali na nią różne zaklęcia, ćwicząc, jakby była tylko kukłą. Ginny błagała w myślach niebiosa albo szybki ratunek, albo szybką śmierć. Im dłużej jednak o tym myślała, tym bardziej skłaniała się do drugiej opcji, nie chciała bowiem, aby ktoś ucierpiał podczas misji ratunkowej.

Im dłużej zabawa śmierciożerców trwała, tym słabiej się czuła. Była wyczerpana po poprzednich dniach, ale miała też wrażenie, jakby klątwy tego dnia były mocniejsze, szybsze i bardziej agresywne. Rzucane w pośpiechu, od niechcenia, jakby już z góry założyli, że to ten dzień, w którym ją wykończą, więc nie musieli być już ostrożni. 

Było jej słabo. Bez wzroku była zdana na swój słuch, chociaż i on ją zawodził. Trzęsła się z zimna, a pewnym momencie zwinęła się nawet w kłębek i zwymiotowała. Coś boleśnie kuło ją w klatce piersiowej. 

Wytrzymaj, są w drodze

Głos Malfoy'a znów pojawił się w jej umyśle. Co jakiś czas właśnie tak jej mówił, jakby chciał na siłę utrzymać ją przy życiu, mimo że ona bardzo miała ochotę po prostu się poddać. Kręciło jej się w głowie, szumiało jej w uszach.

- Chyba to koniec - usłyszała strzępy czyjejś rozmowy. Nie mogła już przypisać głosów do konkretnych osób. - Jest na wykończeniu. Jeśli chcemy spróbować to teraz.

Nastąpiła chwila ciszy albo to ona nie była w stanie wychwycić pewnych słów. 

- ...usadzić ją prosto i... - traciła przytomność i odzyskiwała ją na przemian. Nie była w stanie sklecić wątku tej rozmowy. 

Weasley, nie umieraj jeszcze

Gdyby miała siłę to pewnie prychnęłaby na głos. Te słowa wydawały jej się zabawne. 

- Niech będzie - zapadła jakaś decyzja, ale Ginny nie wiedziała jaka. Poczuła jednak jak ktoś niedelikatnie podnosi ją z ziemi i wlecze po podłodze. - Potrzeba dwóch osób. Jestem gospodarzem, więc oczywiście będę to ja i...

A więc teraz mówił stary Malfoy. Ginny starała się myśleć trzeźwo. 

- I ja - głos był męski, jedynie tyle wywnioskowała. Jej głowa zrobiła się lekka, kiedy znów zemdlała. 

Gdy się zbudziła, siedziała na krześle, a jej ręce były związane za plecami. Zdjęto jej opaskę z oczu, co było dziwnym uczuciem. Od światła bolała ją głowa. Nim zamknęła je z powrotem, ale zanim to, przeskanowała pomieszczenie wzrokiem. Draco nigdzie nie było. 

- Musimy zacząć po kolei - Avery rozmawiał przyciszonym głosem z Lucjuszem. Nie przejmowali się nią, wiedzieli, że i tak nie ma siły próbować żadnych sztuczek. - Ty pierwszy, ja dołączam po chwili. Tak jest napisane w zapiskach. Całość przypieczętuje Lastrange. 

Ich rozmowa trwała jeszcze chwilę, ale Ginny nic z niej nie zrozumiała. Czekała jedynie na to, co miało nadejść. W końcu Malfoy i Avery stanęli twarzą do niej, wycelowując w nią różdżki niemal ze czcią. Zaczęli robić to, cokolwiek mieli w planach. 

Zaklęcie było niewerbalne. Ginny poczuła jedynie zimne ukłucie w dłoni, które powoli obejmowało całe jej ciało. Zimno pochodziło jakby ze środka niej, jakby krew w jej żyłach stopniowo zmieniała się w lód. Kiedy uczucie dotarło do stóp, zrobiło jej się jeszcze bardziej słabo niż przedtem. Zrobiła się niesamowicie senna. 

Do całego procederu dołączył Avery. Tym razem ogarnęło ją ciepło, a także silny ból w sercu. Coś łupało jej w głowie, a żołądek ścisnął się niebezpiecznie. Dziwna senność brała nad nią górę, i kiedy już miała się jej poddać usłyszała huk. 

A potem kolejny. I jeszcze jeden. Charakterystyczny świst zaklęć rozbrzmiał w powietrzu, a cokolwiek robili Malfoy i Avery, zostało przerwane. Ostatnim, co dostrzegła był Harry wbiegający do pokoju i Kingsley, który wbiegł tuż za nim. Potem zemdlała.

*****

Godzina misji ratunkowej dla Ginny nie była podana do wiadomości ani Harry'emu, ani Ronowi. Shacklebolt chciał jak najbardziej odsunąć ich od tego zadania, w obawie, że popsują całą dywersję. Nie chciał dopuścić do tego, aby ich emocje wzięły górę nad rozsądkiem. 

Harry nie omieszkał skomentować tego głośno. 

- Jesteś śmieszny, Kingsley - zadrwił z niego, siedząc w jego biurze, w którym powoli zbierali się aurorzy, którzy mieli brać udział w akcji. Audrey została od niej odsunięta, gdyż jako dziewczyna jednego z Weasley'ów również mogła podejść do tego zbyt osobiście. Hermiona także otrzymała zakaz, chociaż wyraziła chęć pomocy. - Myślałem o tym wszystkim całą noc, kiedy usilnie próbowałem spać, ale nie mogłem. 

- Doprawdy? I co wymyśliłeś?

Potter zwinął dłonie w pięści. 

- Dla ciebie to nie jest misja ratunkowa Ginny - wyjaśnił, a Ron, stojący obok niego, pokiwał głową. Był o krok od wybuchu. - Dla ciebie to misja schwytania uciekinierów z Azkabanu. 

Między Potterem, Weasleyem, a Shackleboltem zapadła cisza, która znaczyła więcej niż jakiekolwiek słowa. Ron prychnął, zdradzony. 

- Nie ma dla ciebie znaczenia, czy ją uratujecie, czy nie, dopóki złapiecie te bandę. 

- To nie tak - przerwał mu Kingsley. - Dobrze wiecie, że całą wojnę sympatyzowałem z wami. Znam Ginny, lubię ją. To odważna dziewczyna. Ale dostaliśmy szansę. To nie misja schwytania śmierciożerców, ale też nie misja ratunkowa - przyznał ugodowo. - Nazwijmy to akcją eliminacji i odbicia. Eliminujemy uciekinierów, odbijamy Ginny. Nikt się nas tam nie spodziewa, mamy przewagę. 

- Żadna przewaga nie byłaby potrzebna, gdybyście lepiej pilnowali Azkabanu - wycedził przez zęby Harry. Złość z niego emanowała. Nie było śladu po zmartwionym chłopaku sprzed kilku tygodni, który próbował ułożyć swoje życie na nowo po wojnie. Znalazł nowy cel - uratować Ginny i to zajmowało całe jego myśli. 

- Wciąż uczymy się funkcjonować po wojnie - rzucił chłodno Kingsley. - Nie będę z wami dłużej dyskutował. Za dwie minuty ruszamy. Wyjdźcie z gabinetu i czekajcie aż wrócimy. 

Harry i Ron wyszli z pomieszczenia bez słowa, wymieniając między sobą jedynie szybkie spojrzenia. 

- Zamierzasz zostać? - spytał z powątpiewaniem Ron. 

- Oczywiście, że nie - warknął okularnik, chowając dłoń do kieszeni, gdzie trzymał różdżkę. - Nikt nas już nie pilnuje. Są przekonani, że robi to Hermiona. Ale ona też boi się o Ginny. Teleportuje się do Malfoy Manor zaraz za nimi. Oni złamią wszelkie bariery, wejdę na gotowe. Niech sobie łapią Lucjusza, ja biegnę po Ginny. 

- Idę z wami - oznajmił szybko Ron. 

Spojrzeli na siebie z determinacją w oczach. 

Kiedy teleportowali się w trójkę do Malfoy Manor, było tam niezwykle cicho, jak na pole walki. Przez chwilę Harry pomyślał, że to zasadzka, ale uspokoił się, kiedy zobaczył jak w oddali aurorzy dyskretnie biegną w stronę tylnego wejścia posiadłości. Walka się nie zaczęła, nikt jeszcze nie wiedział, że tam są. 

- Jaki jest dokładny plan? - spytał szeptem Ron. 

- Nie dać złapać się śmierciożercom ani Kingsley'owi - odparła Hermiona. Jej mina nie wyrażała zbyt wielu emocji, wyglądała jakby coś kalkulowała. - Nie wiemy, gdzie teraz jest Ginny. Posiadłość jest duża. Na dole... - przełknęła gulę w gardle. - Na dole są lochy, wiem jak tam trafić. 

Zadrżała pod wpływem wspomnień, a Ron natychmiast splótł ich dłonie, ściskając ją mocno. Odetchnęła, przymykając powieki. 

- Ruszymy od razu po nich - dodał Harry. - Myślę, że powinniśmy się rozdzielić. Idźcie do lochów, ja ruszę za aurorami. Na pewno kierują się bezpośrednio do Malfoy'a i jego bandy. Jeśli Ginny nie będzie w lochu, musi być z nimi. W ten sposób znajdę ją albo ja, albo wy. 

Skinęli głowami akurat wtedy, gdy rozległy się pierwsze trzaski i huki. Ruszyli biegiem, nie oglądając się za siebie. Harry wbiegał po krętych schodach, przeskakując po kilka schodków na raz. Miał przeczucie, że to tam znajdzie Ginny. Kilku aurorów go zauważyło, ale teraz nie miało to już większego znaczenia. Nikt nie miał teraz czasu, by odesłać go do ministerstwa albo do Nory. 

- Avada...! - krzyknął ktoś, ale szybko został ogłuszony. Harry zerknął w tamtą stronę na jedną chwilę i szybko spostrzegł, że nie był to nikt mu znajomy. W rezydencji musiało znajdować się więcej śmierciożerców niż myśleli. 

Zaklęcia latały mu obok głowy, ale on biegł tam, skąd dochodziły najgłośniejsze odgłosy walki. Był już przy drzwiach do czegoś, co musiało być wielkim salonem, gdy ktoś złapał go za koszulkę i pociągnął do tyłu. 

- Co ty tu, do cholery, robisz? - Kinglsey patrzył na niego szeroko otwartymi oczami z nieukrywaną wściekłością. 

- To, co ty powinieneś - wyrwał się mu, wbiegając do pokoju. Lucjusz Malfoy stał na środku pomieszczenia, walcząc z którymś z aurorów. Gdzieś mignęła mu szata innego śmierciożercy. Jednak jego uwagę przykuło coś innego. Ktoś inny. 

W tym całym chaosie, na starym krześle siedziała przywiązana Ginny. Jego Ginny. 

Serce zabiło mu mocniej, ale szybko poczuł, jak zimno obejmuje całe jego ciało. Wyglądała gorzej niż fatalnie. Blada, chuda, cała we krwi, wymiocinach i Merlin wiedział, co jeszcze jej było. Była nieprzytomna - a przynajmniej o to błagał w myślach. Aby nie było za późno, aby nie było za późno szeptał zaciekle. Podbiegł do niej, przykładając palce do jej, równie zakrwawionej, szyi. Odetchnął z niewysłowioną ulgą. Było tętno. Żyła

Nie zważał na nic innego. Szybkim ruchem różdżki rozciął więzy krępujące jej nadgarstki i wziął ją na ręce. Przebiegł przez salon, instynktownie unikając zaklęć mknących w jego stronę. Część aurorów go ochraniała, kiedy biegł jak szaleniec w dół schodów, by wybiec z rezydencji poza granice antyaportacyjne. Biegł tak szybko, że brakowało mu tchu, ale się nie zatrzymał. 

Zrobił to dopiero daleko za rezydencją. Przymknął oczy, biorąc jeden, głęboki oddech i przyciskając bezwładne ciało Ginny bliżej swojego torsu. Zebrał resztki sił, gdy teleportował ich do Świętego Munga. 


Zapomniałam jak ciężko pisze się rozdział z pola bitwy. Mam nadzieję, że jakoś to wyszło. Dajcie znać i trzymajcie się ciepło!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top