Rozdział 7 "Nic brzydszego w życiu nie widziałam"
Harry szybko spostrzegł, że Ginny zniknęła.
Od początku nie podobał mu się pomysł, aby dziewczyna sama wyszła przed sklep w momencie, w którym nie czuła się najlepiej. Obawiał się, że zemdleje albo po prostu zrobi jej się nie dobrze. Nie czekał więc długo i po prostu ruszył za nią.
Jej jednak nigdzie już nie było.
- Co masz na myśli, mówiąc, że zniknęła? - irytowała się Hermiona. Nie lubiła czegoś nie wiedzieć lub nie rozumieć. A bełkotającego Harry'ego nie dało się zrozumieć.
- Źle się czuła i poszła się przewietrzyć. Dosłownie dziesięć sekund później ruszyłem za nią, ale nie było jej przed sklepem. Wołałem ją, ale nie odpowiadała. Zniknęła - wyjaśnił ponownie, tym razem bardziej zrozumiale. - Nie ma jej, Hermiono.
Hermiona, Ron i, wciąż obecna tam, Angelina spojrzeli na niego z przestrachem. Po doświadczeniach wojny ich umysły od razu koncentrowały się na najgorszym.
- Nie mogła tak po prostu zniknąć - stwierdziła Angelina, nie wiedząc, czy próbowała uspokoić siebie, czy swoich znajomych. - Ktoś musiał ją widzieć. Poza tym, wiemy z pewnością, że musiała skręcić w prawo, skoro od razu straciłeś ją z pola widzenia. Jeśli poszłaby prosto, raczej byś ją wypatrzył.
- Dobrze, dobrze. Spokojnie - Hermiona wzięła głęboki oddech. Jej analityczny umysł już wymyślał kilka rozwiązań tej sytuacji. Wiedziała jednak, że jej wiedza może tu nie wystarczyć. - Rozdzielimy się. Ja i Ron pójdziemy prosto z nadzieją, że może po prostu nie zauważyłeś jej w tłumie. Popytamy też przechodniów. Harry, ty pójdziesz w prawo.
- W takim razie, idę z Harry'm - zaoferowała Angelina. - Zamknę sklep wcześniej. Jestem pewna, że mój szef poparłby te decyzję, skoro chodzi o jego siostrę.
Swój plan wdrożyli w życie od razu. Angelina, zgodnie z zapowiedzią, zamknęła sklep, gotowa do rozpoczęcia poszukiwań, podobnie jak pozostała trójka. Na nic się to jednak zdało. Ginny faktycznie nigdzie nie było. Nikt też nie zwrócił na nią szczególnej uwagi.
- Merlinie, to moja wina - jęknął Harry, kiedy ponownie spotkali się przed sklepem, gdzie się umówili. - Przecież człowiek nie może tak po prostu zniknąć.
- Człowiek nie, ale czarodziej tak - mruknął Ron. Był blady i wyglądał, jakby zbierało się mu na wymioty. - Ginny kończy siedemnaście lat w sierpniu, nie mogła się teleportować sama. A to znaczy, że ktoś musiał jej coś zrobić.
Słowa wypowiedziane przez Rona zawisły w powietrzu niczym burzowa chmura. Wiedzieli, że Weasley ma racje, choć bardzo nie chcieli tego przyznać.
- To wszystko moja wina - powtarzał jak mantrę Potter, chowając twarz w dłoniach. - Wszystko moja wina.
- Harry... - zaczęła Hermiona, ale on przerwał jej wściekle.
- Nic nie rozumiesz, Hermiono - wkurzył się, po czym zaklął siarczyście. - To naprawdę moja wina. Powinienem był to przewidzieć. Czułem, że coś jest nie w porządku, ale to wyparłem. Przepraszam was.
- Harry... Co masz na myśli? - spytał Ron, patrząc na przyjaciela niepewnie. - Czego nam nie powiedziałeś?
- Pamiętacie jak ostatnio zbiłem talerz? - zapytał i opowiedział im, jak wydawało mu się, że ktoś ich obserwował. Wspomniał też o uczuciu bycia obserwowanym podczas wędrowania po Pokątnej. - Wydawało mi się, że przesadzam, dlatego nic nie mówiłem. Przepraszam. Ron, tak bardzo cię przepraszam. Gdybym mógł cofnąć czas... Gdybym mógł być teraz na miejscu Ginny.
Ostatnie słowa skierował bezpośrednio do przyjaciela. W końcu to przez niego jego siostra zniknęła. Kiedy powiedział Ronowi, że umawia się z jego siostrą, obiecał mu, że jej nie skrzywdzi. Nie dotrzymał obietnicy.
Ron spojrzał na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy, po czym wziął głębszy wdech.
- Powinieneś był nam powiedzieć - bąknął pod nosem. - Wiem, że nie chciałeś, aby komuś stała się krzywda. A zwłaszcza Ginny. Wiem, że ją kochasz.
Harry pokiwał głową.
- Myślę, że nie ma już nic, co możemy na ten moment zrobić - weszła im w słowo Angelina. - Powinniście powiadomić jej rodziców. I aurorów.
*****
Pierwszym, co zarejestrowała była wszechobecna ciemność.
Otaczał ją mrok tak ciemny, że nie widziała nic na odległość większą niż dwadzieścia centymetrów.
Jej umysł wciąż był nieco zamroczony po dłuższej utracie przytomności, przez co miała nie mały problem z określeniem swojego położenia. Kiedy jednak zdołała uświadomić sobie, że siedzi w jakimś zimnym pomieszczeniu - prawdopodobnie była to jakaś piwnica lub loch - miała ochotę krzyczeć z frustracji. Śmierciożercy zostawili ją opartą o jakiś słup, wiążąc jej ręce za plecami. Nie dawało jej to zbyt wielkiego pola manewru.
Ginny cieszyła się jedynie, że nie jest już pod działaniem klątwy imperius. Może i nie panowała nad obecną sytuacją, ale panowała chociaż nad własnym ciałem, a to już coś.
Była obolała i głodna, a dodatkowo strasznie marzła - był początek lata, więc z domu wyszła ubrana w krótkie spodnie i bluzkę na ramiączkach, co nie było najlepszym strojem do siedzenia w zimnej, wilgotnej piwnicy.
Zastanawiała się, ile czasu była nieprzytomna. Nie miała nic, co pomogłoby jej określić czas. Siedziała więc we wszechobecnej ciszy i mroku, powtarzając w głowie znane jej zaklęcia, przepisy, seriale... Cokolwiek, byle zająć czymś umysł i nie zwariować. Nie chciała jeszcze myśleć o rodzinie i znajomych, nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby więcej ich nie zobaczyć. Mimo, że warunki nie były dobre, mogły być też gorsze. Pocieszała się myślą, że przeżyła już tyle, że takie wydarzenie nie może jej złamać. Musi być silna i czekać na ratunek lub okazję do ucieczki.
Szybko została jednak skonfrontowana z rzeczywistością.
- Witam, witam - usłyszała od progu damski głos, którego na początku nie poznała. Światło wpuszczone do pomieszczenia po otwarciu drzwi oślepiło ją na kilka dobrych sekund. - Jak wrażenia? Podoba się?
Alecto Carrow zaśmiała się szyderczo, podchodząc bliżej. Końcem różdżki uniosła jej brodę, zmuszając Ginny do spojrzenia w jej oczy.
- Alecto - Ginny splunęła jej pod nogi. Miały już okazję, by się poznać, kiedy to kobieta mianowana została nauczycielką w Hogwarcie. Młoda Weasley znienawidziła ją wtedy równie mocno, co samego Voldemorta.
- Och, jak słodko - prychnęła, przyciskając jej różdżkę do gardła. - Zastanawiałam się, czy mnie pamiętasz.
- Ciężko było zapomnieć. Nic brzydszego w życiu nie widziałam - warknęła, czując jak strach ustępuje miejsca złości. Jeśli ma tu zginąć to chociaż nie jak największa ofiara losu.
Alecto zignorowała ją, prostując się z wyższością.
- Zobaczymy, czy będziesz taka wyszczekana u góry. Wstawaj, i bez żadnych sztuczek - ostrzegła ją, po czym machnięciem różdżki poluzowała jej więzy. Kiedy Ginny podniosła się na nogi, chwyciła ją za ramię, przykładając jej różdżkę do skroni. - Idziemy.
Szły ciemnymi korytarzami, na których końcu znajdowały się stare, brukowane schody. Alecto cały czas dociskała jej różdżkę do głowy, dając znać, kto miał w tym momencie przewagę. Ginny starała się tym nie przejmować, nie próbowała też się wyrywać. Zamiast tego skoncentrowała się na wypatrywaniu jak największej ilości szczegółów, które mogłyby się jej potem przydać podczas ucieczki lub opisywania miejsca przetrzymywania do raportu aurorów.
Po kilku minutach dotarły w końcu w miejsce docelowe, którym okazał się mały, ale bogato zdobiony salon. Dominująca wszędzie zieleń i srebro oraz kilka rodowych herbów upewniła ją w jej podejrzeniach - musiała znajdować się w Malfoy Manor.
- Nareszcie! - ucieszył się Amycus, brat Alecto. Równie znielubiony przez Ginny, co jego siostra. - Zaczynaliśmy się nudzić.
- Pozwól, że to ja będę dowodził - zgromił go wzrokiem Lucjusz, siedzący w centralnym punkcie salonu. - Witamy, panno Weasley. A może powinienem powiedzieć wybranko serca wielkiego zbawiciela świata? Rozgość się w moich skromnych progach. Chociaż, patrząc na status twojej rodziny, jest to pewnie najbogatsze miejsce, w którym byłaś.
Prychnęła. Klasyczny, snobistyczny Malfoy.
- W każdym razie, jest to też ostatnie miejsce, w którym będziesz - zaśmiał się chłodno. Obszedł ją dookoła, jakby była okazem w zoo. - Ale zanim się ciebie pozbędziemy, sprawimy że sama będziesz błagać o śmierć.
- O nic nie będę błagać - prychnęła, mierząc go wzrokiem tak gniewnym, że można było pomyśleć, że wcale nie przejmuje się sytuacją, w której się znalazła. Prawda była jednak taka, że Ginny była przerażona. - Nie dam ci tej satysfakcji.
- Cóż, jakoś to przeżyje - prychnął, rozbawiony. - W odróżnieniu od ciebie. Nott, czyń honory.
- Crucio!
Po Malfoy Manor rozniósł się przeraźliwy krzyk.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top