Rozdział 3 "Przeżyć to dobre określenie"

Kiedy maj dobiegł końca Hogwart był już prawie w całości odbudowany.

Z zewnątrz zamek nie różnił się niczym od swojej pierwotnej wersji sprzed wojny. W środku dało się jednak odczuć zmiany. Skrzydło szpitalne zostało ulepszone i wyposażone w większą ilość łóżek oraz leków na uspokojenie - McGonagall osobiście się tym zajęła, bojąc się o psychiczną kondycję swoich uczniów. Wielka Sala nie różniła się znacząco, dodano tam jedynie kilka tabliczek z wypisanymi imionami i nazwiskami poległych w tamtym miejscu osób. Było to symboliczne, ale wszyscy zgodnie stwierdzili, że należało takowe oznaczenia zrobić z szacunku dla tych wszystkich, którzy nie doczekali końca wojny, choć tak o to walczyli. Oprócz tego w zamku poczyniono jeszcze kilka drobnych zmian estetycznych. Największa przebudowa dotyczyła jednak części zamku, gdzie było najwięcej pustych, nieużywanych już sali lekcyjnych. Zostały one połączone w jedno, duże pomieszczenie z dodatkowym kantorkiem na krzesła, mównicę i inne rzeczy, które będą mogły się przydać.

Sala pamięci, bo tak została nazwana, była skrytym w mroku pomieszczeniem z setkami zdjęć ludzi, którzy zginęli. Pod każdym portretem znalazł się krótki opis stworzony przez rodzinę lub znajomych. Zawierał wiek, zawód oraz kilka miłych słów o zmarłej osobie, tak aby nawet za kilkanaście lat uczniowie, nie znający osobiście poległych, mogli ich bliżej poznać. Obrazy nie były ruchome, nie gadały. To miało być miejsce zadumy, gdzie uczniowie w ciszy mogli przychodzić opłakiwać swoich bliskich oraz przyjaciół. Ginny osobiście zawiesiła tam obraz Freda.

- Wygląda smutno, a jednocześnie pokrzepiająco - podsumowała Hermiona, kiedy wychodzili z sali pamięci. - Jak sama śmierć. Straszna, ale dająca nadzieję na coś innego.

- Hermiono, nie filozofuj, proszę - Ron objął ją ramieniem, a jego twarz wyrażała zadumę tak do niego nie podobną. - Śmierć to śmierć. Nie ma w niej nadziei.

Nikt nie poprawiał młodego Weasley'a, nawet jego dziewczyna się od tego powstrzymała. Wszyscy wiedzieli, że Ron naprawdę przeżył utratę brata. Nigdy nie mieli szczególnie bliskich relacji, jednak Ron zawsze skrycie podziwiał bliźniaków. Imponowało mu ich bezstresowe podejście do życia i łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Kiedy zabrakło Freda, po raz pierwszy odczuł, że życie jest kruche. Skoro śmierć dosięgła nawet kogoś tak sprytnego i pełnego energii jak jego starszy brat to znaczyło, że nie miała litości dla nikogo. Ron nie zgadzał się również ze stwierdzeniem, że śmierć jest sprawiedliwa. Gdzie była sprawiedliwość, skoro on sam - według niego, mniej zdolny - brał udział w tylu niebezpiecznych sytuacjach u boku Harry'ego i Hermiony i jakimś cudem zawsze wychodził z nich cało; a Fred, większość życia spędzając z dala od pola bitwy zginął przysypany głupią ścianą?

- Jakie mamy plany na resztę dnia? - zmienił temat Harry, jednak nie zabrzmiało to tak beztrosko, jak planował. - Piwo u Rosmerty?

- Byliśmy tam ostatnio - przypomniała mu Hermiona, niezwykle rada ze zmiany tematu. - Może posprzątamy w dormitoriach lub...?

Cała trójka zmierzyła ją niedowierzającym wzrokiem, więc zamilkła.

- A może odwiedzimy Hagrida? - rzuciła Ginny, gotowa pójść na każdą ugodę, byle nie musieć sprzątać. - Ostatnio widzieliśmy go...? Miesiąc temu? Straciłam rachubę.

- No to postanowione.

*****

Kiedy stanęli pod drzwiami chatki gajowego nie musieli nawet pukać. Olbrzym zauważył ich już z daleka.

- Dzieciaki, cholibka! To żeście mi niespodziankę zrobili - ucieszył się, wpuszczając ich do środka, po czym przyciągnął ich wszystkich do, miażdżącego żebra, uścisku. - Siadajcie, siadajcie! Wstawiłem już wodę na herbatę!

Chwilę później całą piątką - szóstką, jeśli liczyć śpiącego pod stołem Kła - zasiedli do deseru i herbaty. Ciastka Hagrida były nieco twarde, ale robili dobrą minę do złej gry, kiedy opowiadali mu o odbudowie Hogwartu i planach na najbliższe miesiące.

- No więc, mama zaprosiła Harry'ego i Hermionę do Nory - wyjaśnił Ron, któremu jako jedynemu naprawdę smakowały ciastka i zajadał się nimi w najlepsze. - Odpoczniemy, może pomogę George'owi i... - urwał, zakłopotany. - George'owi w jego sklepie.

Zamilkł na chwilę, zwieszając głowę.

- Tak mi przykro, Ron, Ginny - olbrzym spojrzał na nich ze współczuciem. - Fred to był super dzieciak. A jak pogonił Filcha to aż się kurzyło - wspominał z uśmiechem. - Wojna jest okropieństwem. A zresztą, sami wiecie.

Reszta wieczoru minęła im już na przyjemniejszej rozmowie. Nawet Ron zdołał się rozchmurzyć i kilka razy śmiał się w głos z żartów i opowiastek nauczyciela ONMSu. Był to jeden z przyjemniejszych wieczorów od zakończenia wojny. Przez te kilka chwil poczuli się naprawdę normalnie. Jak zwykli nastolatkowie, a nie weterani wojenni. I skrycie liczyli, że takich chwil będzie coraz więcej, że te paskudne wspomnienia w końcu ich opuszczą, pozwalając żyć.

Z Hagridem pożegnali się dopiero po dwudziestej drugiej - obecnie nie obowiązywała cisza nocna, więc bez obaw mogli spacerować po Hogwarcie, nie bojąc się nagany dyrektorki.

- Nieźle nam idzie ta odbudowa. Zamek jest ładniejszy niż kiedykolwiek - mimo, że Hogwart był prawie pusty Ron mówił cicho, jakby bał się, że pobudzi śpiących w nim uczniów i nauczycieli. - Właściwie, zbliżamy się już do końca.

- Coraz więcej osób wraca już do domów - zgodziła się z nim Hermiona. Zatrzymała się w pół kroku, opierając się o przyjemnie chłodny mur. - Podejrzewam, że lada moment McGonagall odeśle wszystkich.

I w istocie tak było. Dokładnie dwa dni po tej nocnej rozmowie dyrektorka wezwała do swojego gabinetu wszystkich, którzy pozostali jeszcze w zamku - a nie było ich dużo, bo około trzydziestu osób - i wyznaczyła datę powrotu na piątek, piątego czerwca. Tego dnia miała odbyć się krótka, ale uroczysta uczta w podziękowaniu za pomoc w odbudowie, a następnie uczniowie mieli udać się na dworzec, by stamtąd wyruszyć pociągiem do Londynu.

Było już po dwunastej, kiedy na peron, z pełnymi brzuchami, wtoczyli się Ginny, Hermiona, Ron i Harry. Nie byli zresztą jedyni, szli zwartą grupą, na czele której dreptała sama Minerwa McGonagall. Nie mając do roboty nic arcyważnego kobieta chciała osobiście pożegnać ostatnią garstkę swoich uczniów. Uściskała każdego z osobna, życząc im spokojnych wakacji i bezpiecznego powrotu - mrugnęła przy tym porozumiewawczo do Hermiony, która, na wzmiankę o prawdopodobnym powrocie do Hogwartu, odetchnęła z widoczną ulgą.

- Myślę, że dziś nie będziemy mieli problemu ze znalezieniem wolnego przedziału - zaśmiał się Potter, pomagając swojej dziewczynie wnieść po schodach walizkę. On sam nie miał za wiele bagażu. - Chyba po raz pierwszy, odkąd jeździmy tym pociągiem.

- Oprócz drugiego roku, kiedy, bardzo mądrze i odpowiedzialnie, postanowiliście dostać się do Hogwartu magicznym samochodem pana Weasley'a - sarknęła Hermiona, przybierając swoją klasyczną minę, która łączyła naganę i rozbawienie.

- Mówisz tak, bo nam zazdrościsz - wtrącił Potter, otwierając na oścież drzwi jednego z przedziałów. - Sama pewnie chciałabyś przeżyć coś takiego.

- Przeżyć to dobre określenie - podsumowała, siadając na miejscu obok okna. - Wam ledwo się to udało.

- Na szczęście jestem świetnym kierowcą - pochwalił się Ron, a jego siostra skwitowała to gromkim śmiechem. - A ty się tak nie ciesz.

Ginny już przygotowywała się, by odpowiedzieć bratu pięknym za nadobne, ale Harry skutecznie ją powstrzymał, rozpoczynając następny temat. A potem następny. I jeszcze jeden. Nim się spostrzegli byli już prawie na dworcu w Londynie.

- Myślicie, że to ostatni raz, jak jedziemy tym pociągiem? - zagadnął Harry, wyglądając przez okno. - No wiecie, teoretycznie powinniśmy skończyć już edukację.

- Ale jej nie skończyliśmy - przypomniał mu, słusznie zresztą, Ron.

- Na waszym miejscu bym się nie martwiła. Ja byłam w Hogwarcie przez cały rok, a też mam wrażenie, że nic się nie nauczyłam. Kiedy dyrektorem był Carrow nauka graniczyła z cudem - westchnęła Ginny. - Podejrzewam, że nikomu nie zaliczą tego roku. Albo wymyślą coś innego.

- Też tak uważam. Słyszeliście McGonagall, życzyła nam wszystkim bezpiecznego powrotu do szkoły - zauważyła Granger, powoli podnosząc się z fotela. - A teraz, pora się zbierać. Za pięć minut stacja. Trzeba sięgnąć bagaże i pozbierać papierki i inne śmieci.

Mogąc coś robić Hermiona znów była w swoim żywiole. Niczym podczas pierwszego roku nauki dyktowała Harry'emu i Ronowi polecenia, co jakiś czas dodając "szybciej" lub "przestańcie się wydurniać". Ginny jedynie uśmiechała się pod nosem. Chwilę później byli już bardziej niż gotowi, by wysiąść z pociągu i teleportować się do Nory, gdzie mieli rozpocząć wakacje. Pierwsze, bez grożącej im wojny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top